Pamiętacie, jak śmialiście się z Sapkowskiego, że wziął pieniądze z góry? CDPR za „Cyberpunka” też i jakoś nie widzę beki
Cała ta afera z grą „Cyberpunk 2077” przypomina mi, że jakiś czas temu wrogiem numer jeden był Sapkowski, tylko dlatego, że chciał renegocjacji umowy. Posiadacze starszych konsol, którzy w przedsprzedaży kupi grę CDPR, też pewnie by tak chcieli.
W Polsce lubimy święte symbole. Co rusz większa albo mniejsza marka (nie wykluczam tu osób) staje się dobrem narodowym, o które trzeba walczyć. Nie jest to jednak monolit – sympatie zbiorowej inteligencji na pstrym koniu jeżdżą i bardzo szybko może się okazać, że dobro narodowe, wcale nie jest tak kryształowe, jak wydawało się na początku. Ten proces zwykle jest bardzo bolesny.
Niekwestionowanym świętym Graalem jest oczywiście „Saga o wiedźminie” Andrzeja Sapkowskiego, choć nie już on sam. Autor wielokrotnie podpadał graczom i fanom swojej twórczości. Zwykle powodami były jego niewyparzony język i bardzo specyficzne (załóżmy tak na chwilę) poczucie humoru. Gdy okazało się, że Sapkowski ma roszczenia finansowe względem CD Projekt Red, stało się coś, co trudno z dzisiejszej perspektywy zrozumieć. Twórca wiedźmina Geralta stał się wrogiem numer jeden. Za dowcipnymi memami kryło się coś więcej niż tylko utożsamienie Sapkowskiego z Chytrą Babą z Radomia (ludzie w 2020 roku śmiejący się z tego zasługują na kryminał) czy sprowadzeniem go do synonimu polskiej cebuli, człowieka pazernego, który nie rozumie działania wolnego rynku.
CD Projekt Red jawił się tu jako obrońca wiedźmińskiej spuścizny.
Choć roszczenie Sapkowskiego wcale nie było pozbawione sensu. Krytycy pisarza mówili, że skoro zgodził on przyjąć się kasę „z góry” (mówi się o 35 tys. zł), to nie należy mu się nic więcej. Co ciekawe, krytycy byli bardziej stanowczy niż polskie prawo, bo artykuł 44. Ustawy o prawie autorskim mówi jasno:
W razie rażącej dysproporcji między wynagrodzeniem twórcy a korzyściami nabywcy autorskich praw majątkowych lub licencjobiorcy, twórca może żądać stosownego podwyższenia wynagrodzenia przez sąd.
Byli nawet ostrzejsi niż sam CD Projekt Red, który w końcu dogadał się z Sapkowskim – nikt przecież nie chciał konfliktu z twórcą arcypopularnego świata. Swoją drogą wspomniany mechanizm prawny funkcjonuje własnie po to, aby unikać takich rozbieżności i żeby twórca, autor własności intelektualnej, nie był po prostu stratny. Taki mechanizm jest potrzebny, aby nie dochodziło do takich patologii jak w amerykańskim przemyśle komiksowym, gdy twórcy do końca swoich dni dochodzili do praw do wymyślonych superbohaterów.
Wtedy bardzo zaskoczyło mnie, że czytelnicy, gracze i widzowie bardzo jasno stawali po stronie CD Projektu Red i jego prawa do eksploatowania świata bez żadnych dodatkowych zobowiązań na rzecz Sapkowskiego.
Jest w tym jakaś ironia, że teraz sytuacja się odwraca.
Teraz, gdy okazało się, że CD Projekt Red wydał, mówiąc delikatnie, niezbyt kompletny produkt, a zagraniczne serwisy sugerują nawet, że była to świadoma manipulacja, Redzi nie wyglądają już tak dobrze, jak w czasie konfliktu o prawa do wiedźmińskiego świata.
Oczywiście pojawiają się niedobitki, które mówią, że wydanie niedoskonałego produktu to wina graczy, bo ci – uwaga, bo to jest naprawdę mocne – naciskali na szybkie wydanie gry. Zakładam jednak, że oni są w mniejszości. Cała ta sytuacja pokazuje, jak łatwo stracić otrzymane zaufanie. Jak możne przehulać gromadzony przez lata kapitał.
Mam nadzieję, że CD Projekt Red poradzi sobie z tym kryzysem zaufania i złapie znowu wiatr w żagle. Naruszenie tego świętego Graala i powodu do narodowej dumy jest pewnie dla wielu bolesne, ale też powinno stanowić ważną lekcję. Bez względu na to, jak wielką wartość przypisujemy dziełom popkultury, jak zżywamy się ze światami i bohaterami, to stoją za nimi zwykle wielkie pieniądze. A te lubią nasze sentymenty tylko pod warunkiem, że to one sterują naszymi portfelami. Później stają się zbędne.
Nie przegap nowych tekstów. Obserwuj serwis Rozrywka.Blog w Google News.