Manga często pojawiała się w Japonii jako dodatek do tamtejszych gier, natomiast gorzej było z anime. Jako że połowa z czytelników pewnie nie rozróżnia tych dwu, służę wyjaśnieniem. Te pierwsze, manga, to coś w rodzaju komiksu - ale z dalekiego wschodu; zwykle czyta się je od prawej do lewej. Rysowane jest to w nietypowy, azjatycki sposób - wielkie oczy i tym podobne. Anime to z kolei manga, tylko że w telewizji, jako animacja. Wracając do sedna sprawy, Devil May Cry anime powstało na podstawie gry tuż po wydaniu mangi, co jest czymś niespotykanym - nie potrafię przypomnieć sobie wielu japońskich filmów animowanych na podstawie gier.
Jak można wywnioskować z fabuły, anime dzieje się gdzieś pomiędzy Devil May Cry 2 a czwartą częścią. Trójki oczywiście nie liczę, bo był to prequel, ukazujący młodego Dantego. W animowanej wersji jego przygód poznamy kilkoro bohaterów, z których połowa i tak umrze. Historią zajęli się zupełnie inni ludzie, co ma sporo wad - między innymi bzdur, które w świecie gry nigdy by się nie wydarzyły. Pojawia się tajemniczy Morrison - teoretycznie przyjaciel Dantego, ale my zupełnie nic o nim nie wiemy. Gość pojawia się znikąd, Dante wie o nim wszystko, on wie wszystko o naszym bohaterze - ale widzowie o nim zupełnie nic. Dziwna to sytuacja, twórcy mogli pokazać przynajmniej troszkę jego historii. Pojawia się też Patty Royale, osierocona i biedna dziewczynka, która jest równie infantylna jak jej imię. Sam nie wiem, po co Dante zaczyna się nią opiekować, pewnie z powodu kasy, którą ta córka kogoś-ważnego-którego-imię-zapomina-się-po-
-pięciu-sekundach odziedziczyła po śmierci ojca. Albo matki. Kogo to zresztą obchodzi? Ważne, że pojawia się kolejna nowa postać.
Przez dwanaście epizodów Dante i ekipa - w tych rolach Trish i Lady - wałęsa się po mieście i walczy z demonami. Swoją drogą, miasto w dziwny sposób zupełnie nie przypomina tego z gier, kojarzę tylko alejkę, na której mieści się zakład fryzjerski protagonisty. Na początku fabuła jest prosta jak obsługa traktora - bohater potrzebuje forsy, którą po wykonanej misji daje mu Lady. Znając szczęście Dantego, misje prawie nigdy nie idą tak, jak on zaplanował - stąd też nici z kasy. Szczerze mówiąc, myślałem że przez pierwsze kilka epizodów umrę z niecierpliwości. Już czołówka pokazuje, jak efektowne walki można stworzyć robiąc anime - mimo to, każda z walk okazała się być prostą strzelaniną kończącą się po paru sekundach. Wierzcie lub nie, ale to nie zadowala - nawet mimo hektolitrów czerwonej posoki.
Fabuła komplikuje się pod sam koniec, tutaj wzrasta ciśnienie... Ale wielkiej walki ciągle nie ma. Uśmiechnąłem się dopiero w ostatnich minutach ostatniego odcinka - jest to jedyny satysfakcjonujący moment w całym anime. Pisząc to nie zniechęcam do oglądania, oczywiście jest po co Devil May Cry zobaczyć. Zobaczymy między innymi wyścig motorowy z kilkoma demonami, walkę z piosenkarką, która zmieniła się w demona, zabijanie kilkuset demonów bez większego celu i uśmiercanie jeszcze większej liczby demonów. Nie zapominajmy jeszcze o czerwonej posoce, która zasłania ekran mniej więcej co dwie minuty. Oczywiście musi ona wylewać się z demonów.
Anime prezentuje się bardzo ładnie od strony technicznej. Czołówka jest pierwsza klasa - kto jeszcze jej nie widział, niech skoczy na Youtube - polecam. Prócz efektownych akcji jest jeszcze szybka muzyka i kilka ładnych kobiet - każdy prawdziwy fan anime nie potrzebuje do życia więcej, prawda? Zakończenie nie dorasta openingowi nawet do pięt - mówiąc szczerze, nie obejrzałem go w całości ani razu. Cóż jest ciekawego w słuchaniu usypiającej muzyczki i oglądaniu statycznego obrazka? To, co pomiędzy startem a końcówką, jest rysowane całkiem przyzwoicie - walki wyglądają bardzo efektownie, animacja jest dynamiczna i niezbyt statyczna, co zasługuje na plus. Gigantyczny minus dla postaci Lady - seksowna kobieta znana z serii teraz wygląda dość średnio.
Pora na małe podsumowanie. Jeżeli macie chwilkę wolnego czasu, to zachęcam do obejrzenia Devil May Cry. Nie dorównuje poziomem wykonania którejkolwiek z gier (no, nie licząc Devil May Cry 2, które przebija o dziesięć długości), ale nie nudziłem się, spędzając czas przy dwunastu półgodzinnych epizodach.