Krytyka „Diuny” rośnie w siłę. Film przeinacza przesłanie Herberta i lekceważy wpływy arabskiej kultury
Wygląda na to, że krytyka „Diuny 2” na zachodzie dopiero się rozkręca. Coraz częściej pisze się o filmie Denisa Villeneuve’a jak o „straconej szansie” na nakreślenie głębszego, bardziej wielokulturowego, uwzględniającego wpływy z Afryki Północnej i Bliskiego Wschodu obrazu. Przedstawiciele kolejnych organizacji zabierają głos.
„Diuna: Część druga” została entuzjastycznie przyjęta przez widzów i krytyków na całym świecie. Choć niektórzy zarzucają jej spłycenie oryginału - przede wszystkim w kontekście przesłania o fałszywych bożkach, imperializmie i religijnym fanatyzmie - całość jest powszechnie oceniana jako świetny, jakościowy i mający coś do powiedzenia blockbuster, wyróżniający się na tle innych popcorniaków. A jednak pomimo licznych pochwał, zachodnie głosy krytyki krzyczą coraz głośniej, wypominając reżyserowi pominięcie tych elementów książki, które zdecydowanie powinny znaleźć się w produkcji - chodzi tu o umniejszenie zawartych w oryginale wpływów Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej (MENA) oraz rezygnację z komentarza na temat zachodniego imperializmu.
Doprecyzowując: szeroki wachlarz zastrzeżeń dotyczy m.in. faktu, że twórcy nie zatrudnili aktorów z MENA do ról mówionych - z kolei ci, którzy otrzymali ważniejsze role, nie mają z MENA nic wspólnego, co podobno umniejsza tak istotnym w kontekście przesłania wpływom kulturowym.
Diuna 2: krytyka filmu rośnie w siłę
Cytowani przez najnowszy raport "Variety" sceptycy zwracają uwagę, że powieść Herberta i jego późniejsze dzieła w dużym stopniu czerpią z kultury Bliskiego Wschodu, Afryki Północnej i islamu. Kluczowymi inspiracjami twórczymi były m.in. prawdziwa postać T.E. Lawrence’a (odsyłam do filmu „Lawrence z Arabii”) oraz powieść Lesleya Blancha pt. „Szable raju” z 1960 r., która szczegółowo opisuje opór muzułmanów wobec rosyjskiego podboju Kaukazu. Herbert oparł też Fremenów i ich konflikt z zewnętrznymi siłami na historycznych wydarzeniach z regionów MENA - chodzi na przykład o algierską wojnę o niepodległość, podczas której Algierczycy wywalczyli wolność od Francji (pierwsza „Diuna” ukazała się zresztą trzy lata po tym konflikcie). Syn Herberta - Brian - otwarcie przyznał, że Algierczycy oraz „Beduini z płaskowyżu arabskiego, oddzieleni od cywilizacji rozległymi wąwozami pustyni”, należeli do ludu MENA, który stanowił bezpośrednią inspirację dla stworzenia Fremenów.
Herbert przypominał, że Fremeni są głęboko zakorzenieni w kulturze arabskiej. W wywiadzie z 1980 r. wyjaśnił, że postrzegał ten lud jako mający starożytne korzenie właśnie w tej kulturze - zmodyfikowanej przez różne polityczne wpływy na przestrzeni wieków. Filmowe adaptacje wykorzystują zresztą pewne charakterystyczne dla wymienionych wyżej tradycji elementy (projekty strojów czy tatuaży; kwestie lingwistyczne, terminy itp.). A Villeneuve potwierdzał, że jego celem jest „dochowanie wierności opisom Herberta”.
I choć obrońcy produkcji zwracają uwagę, że „Diuna” i jej kontynuacja przyniosły korzyści regionowi MENA, wykorzystując i szkoląc lokalną ekipę filmową oraz zarządzając szeroko zakrojonymi programami staży i praktyk (np. około 42 dodatkowych ról Fremenów, z których około 15 jest pochodzenia MENA), krytycy filmu zauważają, że jedyną grającą Fremena powiązaną z MENA aktorką, która zabiera głos, jest Souheila Yacoub. Co więcej, w „jedynce” przedstawicieli MENA próżno szukać nawet na dalszych planach.
Fuvah Shah - muzułmanka - w artykule dla „Cosmopolitan” napisała, że podczas oglądania „dwójki” czuła się sfrustrowana brakiem reprezentacji.
Od paciorków i pokłonów w modlitwach Fremenów, aż po niemal arabski język, zwroty zaczerpnięte z tekstów religijnych i noszenie tradycyjnych strojów - wiele wskazuje na to, że „Diuna” czerpie wielką inspirację z islamu, Bliskiego Wschodu i kultury Afryki Północnej. A jednocześnie wymazują nas z ekranu
- napisała.
Z kolei Serena Rasoul, dyrektorka castingów i założycielka MA Casting, w rozmowie z „Variety” stwierdziła, że jest bardzo rozczarowana faktem, iż w obrazie nie obsadzono większej liczby aktorów z MENA: - To stracona szansa na uhonorowanie bogatej kultury i dziedzictwa tego regionu.
Sue Obeidi, dyrektor MPAC Hollywood Bureau, podziela to niezadowolenie, mówiąc o „zagadkowych” decyzjach producentów filmu. - Wydaje się to niewłaściwe, biorąc pod uwagę tło kulturowe tej historii - w efekcie filmowi brakuje dokładnego ukazania różnorodnego świata. Osłabia to integralność obrazu i wpływ kulturowy - mówi "Variety".
Jedną z najczęściej powtarzanych rzeczy w kontekście obsadzania osób z Bliskiego Wschodu czy tych o brązowych włosach jest to, że „nie mają wystarczającego talentu”. Z drugiej strony branża nie ma absolutnie żadnych oporów, by obsadzić aktorów z tego regionu w stereotypowych rolach terrorystów lub złoczyńców. Jeśli chodzi o negatywny wizerunek, mamy nadwyżkę artystów z Bliskiego Wschodu.
Z kolei badacz Khaldoun Khelil skupił się na kwestii redukcji przesłania antykolonialnego czy też antyimperialistycznego. Zwraca on uwagę, że Villeneuve zdecydował się zmienić wyrażenia pochodzące wprost z książek - i tak „dżihad” zastąpił „świętą wojną”, zrezygnował też z pochodzącego z okresu algierskiej wojny hasło „Ya hya chouhada”, czyli „Niech żyją wojownicy”, które stało się symbolem antyimperialnej postawy.
Czytaj więcej o "Diunie" w Spider's Web:
Thomas Simsarian Dolan, wykładowca i doradca organizacji MENA Arts Advocacy Coalition, odniósł się do wspomnianej roli Yacoub - pochwalił samą kreację, jednak dodał, że postać wpisuje się w przestarzały i problematyczny trop „szlachetnej dzikuski”, której główne zadanie to poświęcić się, by główny bohater mógł zrobić swoje.
Wydarzenia na całym świecie wymagają od Hollywood większej odpowiedzialności i postępowania zgodnie z naszą historią. Pochodzimy z silnych, historycznych kultur, a nasze głosy są przywiązane do prawdziwych nazwisk, ludzi, doświadczeń - nie powinny stanowić anonimowej pożywki dla rozrywki. Sposób, w jaki jesteśmy przedstawiani w mediach, ma bezpośredni wpływ na to, jak ludzie postrzegają nasze społeczności, które stoją przecież w obliczu ucisku. Świat jest światkiem walki z kolonizacją w social mediach, a wypieranie przez Hollywood tych tematów jest porażką
- podsumował Al-Khatahtbeh.
Jeśli powieść jest tak niezaprzeczalnie zakotwiczona w tym miejscu, dlaczego zatrudnianie artystów i twórców z MENA jest takim problemem? - pyta Dolan.