Tegoroczna gala rozdania Oscarów coraz bliżej, a my mamy nominację w kategorii najlepszy film międzynarodowy. Wszyscy trzymamy więc kciuki, aby "IO" statuetkę zdobyło. Tak się jednak nie stanie.
Oscary zbliżają się wielkimi krokami. Polskę w tym roku reprezentuje "IO" - film o osiołku, który przemierza Europę, natykając się na kolejne osobistości. Widzowie mogą się w zwierzęciu przejrzeć niczym w zwierciadle, bo na własnej skórze poznaje tak ludzką niegodziwość, jak i dobroć. To produkcja, która nie czaruje fajerwerkami, ale potrafi chwycić za serce. Szczególnie kinomanów. Reżyser serwuje nam bowiem parafrazę klasyki autorstwa Roberta Bressona - "Na los szczęścia, Baltazarze". Czy to wszystko jednak wystarczy, aby powalić na kolana członków Amerykańskiej Akademii Sztuki i Wiedzy Filmowej?
Czemu IO nie ma szans na Oscara?
W kategorii najlepszy film międzynarodowy nasz osiołek musi zmierzyć się z mocnymi konkurentami. O Oscara walczy bowiem ze zmysłowym "Blisko", poruszającą "Cichą dziewczyną", rozliczeniową "Argentyną, 1985" czy - przede wszystkim - epickim "Na Zachodzie bez zmian". Chociaż kierowany patriotyzmem mocno trzymam kciuki za "IO", nie będę zaklinał rzeczywistości. Powiedzmy to sobie szczerze: jesteśmy w grupie śmierci. Nie mamy szans, aby wygrać. Oto dlaczego:
Akademia za Polakami nie przepada
Amerykańska Akademia Polaków nie dyskryminuje. Janusz Kamiński ma na swoim koncie dwa Oscary, a Andrzej Wajda i Roman Polański po jednej (kolejno: za całokształt twórczości i reżyserię). W kwestii statuetek dla najlepszego filmu międzynarodowego (wcześniej nieanglojęzycznego) nie jest już tak różowo. W tej kategorii wygraliśmy tylko raz - w 2014 roku zwyciężyła "Ida".
Patrząc na samą historię relacji Polski z kategorią najlepszy film międzynarodowy, łatwo dojść do wniosku, że "IO" już i tak daleko zaszło. Sama nominacja jest bowiem dla nas wyróżnieniem. Wielokrotnie zdarzało się przecież, że w tej kategorii naszego kandydata w ogóle nie było. Tak to wyglądało w dwóch poprzednich latach, kiedy reprezentowały nas "Śniegu już nigdy nie będzie" i "Żeby nie było śladów".
Czytaj także:
Inne filmy też mają prestiżowe nagrody na koncie...
Nasz apetyt na drugiego w historii Oscara dla najlepszego filmu międzynarodowego jest w tym roku uzasadniony. Nie dość, że dzięki "IO" po przerwie na nowo zaistnieliśmy w tej właśnie kategorii, to jeszcze nasz kandydat nie jest całkowicie anonimowy. Zdążył zdobyć Nagrodę Jury w Cannes i dwie Europejskie Nagrody Filmowe. Toż to prestiż! Owszem, ale nasi konkurenci też nie startują w tym wyścigu z niczym.
Barometrem sugerującym nadchodzące decyzje Amerykańskiej Akademii nie są niestety Europejskie Nagrody Filmowe, a np. Złote Globy lub BAFTA. Pierwszą z tych statuetek (dla najlepszego filmu nieanglojęzycznego) zdobyła "Argentyna, 1985". Na gali rozdania tych drugich rządziło i dzieliło "Na Zachodzie bez zmian". Wygrało bowiem aż w siedmiu kategoriach (przede wszystkim: najlepszy film nieanglojęzyczny i najlepszy film).
...i są popularniejsze
W idealnym świecie w wyścigu po Oscara w każdej kategorii liczyłaby się tylko jakość danego filmu. Spójrzmy jednak prawdzie w oczy: nagrody Amerykańskiej Akademii to bardziej plebiscyt popularności. I niby spoko, bo przecież w Stanach Zjednoczonych pod względem zarobków "IO" pobiło (przy odpowiedniej matematyce) animację Disneya. Wow! Tyle że to nic nie znaczy.
W przypadku Oscarów trzeba umieć dotrzeć do Amerykańskiej Akademii. Zwrócić uwagę jej członków, zabiegać o nią, bo inaczej mogą danego filmu w ogóle nie obejrzeć (nie żartuję!). I w tym właśnie kontekście mam jeszcze gorsze wiadomości niż w poprzedniej sekcji. Nasza skromna produkcja startuje bowiem w wyścigu po statuetkę obok tytułów, za którymi stoją wielkie korporacje. "Argentyna, 1985" ma wsparcie Amazon Prime Video, a "Na Zachodzie bez zmian" - platformy Netflix.
Oczywiście, osiołek jako underdog pokonujący o wiele silniejszych rywali, to byłoby ziszczenie amerykańskiego snu. Tylko - podkreślmy to - zwycięstwo na Oscarach zależy od skali podlizywania się Amerykańskiej Akademii. I chociaż jej członkowie za usługami Netfliksa czy Amazona nie przepadają, warto wziąć pod uwagę, że w tym roku platformy VOD zbyt wielu nominacji w tych ważniejszych kategoriach nie mają. Dlatego o każdą statuetkę zapewne walczyły (i będą walczyć do samego końca) jak lwy. Przy ich zasobach oraz możliwościach "IO" może się schować.
Czytaj także:
Mamy wojnę w Ukrainie
Mówi się, że gwiazdy i wszelkiej maści celebryci żyją w swoich bańkach i są oderwani od rzeczywistości. Problemy szarego człowieka ich nie dotyczą. Imprezy takie jak gale Oscarowe mają pokazywać, że jest inaczej. Dlatego tak sami organizatorzy, jak i występujące osoby podkreślają swoje zaangażowanie w sprawy społeczno-polityczne. W tym roku nie bez znaczenia będzie więc fakt, że w Ukrainie wciąż trwa wojna.
"Na Zachodzie bez zmian" to antywojenny manifest. Przyznanie mu statuetki (lub statuetek, o czym za chwilę) byłoby więc symbolicznym gestem wsparcia Ukrainy w walce o niepodległość i apelem o pokój na świecie.
Na Zachodzie bez zmian namaszczone na zwycięzcę
Oto argument ostateczny. Po ptakach było już w momencie, kiedy Amerykańska Akademia ogłosiła wszystkie nominacje. "Na Zachodzie bez zmian" ma bowiem szansę na łącznie dziewięć statuetek. W tym dla najlepszego filmu międzynarodowego i najlepszego filmu. Takie przypadki w historii Oscarów już się zdarzały. W zeszłym roku w tego typu sytuacji znalazło się "Drive My Car", a trzy lata temu - "Parasite". Wiecie, co jeszcze obie produkcje mają wspólnego? Wygrały w przynajmniej jednej kategorii.
Każdy tytuł, który do tej pory był nominowany do Oscara dla najlepszego filmu międzynarodowego i najlepszego filmu jednocześnie, zdobył statuetkę w tej pierwszej kategorii. Czy "Na Zachodzie bez zmian" przerwie ten trend? Wątpliwa sprawa. Dlatego podczas tegorocznej gali rozdania nagród Amerykańskiej Akademii znowu przyjdzie nam obejść się smakiem. No cóż, może następnym razem się uda.
Czytaj także:
Tegoroczna gala rozdania Oscarów odbędzie się w nocy z 12 na 13 marca.