Po pierwszych scenach "Wilczego stada" może się wydawać, że będziemy mieć do czynienia z koreańską wariacją na temat "Con Air - Lot skazańców". Twórcy zaraz jednak zaczynają czerpać inspiracje z zupełnie innych tytułów. Sensacja miesza się tu z elementami horroru, a na bohaterów wylewają się hektolitry sztucznej krwi. Do realizacji produkcji zużyto jej aż 2,5 tony. Czy jakaś kropla się zmarnowała? Możecie to sprawdzić na VOD.
Tekst został zaktualizowany o nowe informacje.
"Wilcze stado" to bezkompromisowe kino prosto z Korei Południowej. Śledzimy w nim losy grupy niebezpiecznych więźniów. Ich ekstradycja nie idzie tak, jak powinna. Przestępcom udaje się uwolnić z kajdan i brawurową przejmują statek, którym są transportowani. Aha - pomyślicie szybko - "to po prostu "Con Air - Lot skazańców" tylko w innym otoczeniu". W dodatku jeden z gliniarzy jest tak portretowany, że okaże się kimś w stylu Stevena Seagala z "Liberatora" i skopie tyłki tym wszystkim gwałcicielom i mordercom. To tylko tak z początku wygląda. Hong-seon Kim sprowadza nas bowiem na manowce.
Prawdziwa zabawa zaczyna się, kiedy pod pokładem przejętego do życia budzi się efekt niezbyt przemyślanego eksperymentu - człowiek przemieniony w maszynę do zabijania. Brutalnie rozprawi się on z każdym, kto się nawinie. Hong-seon Kim czerpie trochę z "Obcego", nieco bardziej z "Predatora", a od skojarzeń z "Uniwersalnym żołnierzem" to już w ogóle nie sposób się opędzić. Nie starczyłoby tu jednak miejsca, aby wymienić wszystkie inspiracje reżysera. Mimo to mamy do czynienia z czymś więcej niż mozaiką klisz VHS-owych klasyków. Bo to iście wybuchowa mieszanka kina akcji, science fiction, horroru i czarnej komedii, ujętych w ramy klaustrofobicznego thrillera.
Więcej o krwawych filmach poczytasz na Spider's Web:
Wilcze stado to wyjątkowo krwawe kino akcji
Korzystanie z wyświechtanych motywów fabularnych, pozwala twórcom machnąć ręką na takie szczegóły, jak rozwijanie portretów psychologicznych swoich bohaterów. Nie miałoby to zresztą sensu, bo praktycznie wszyscy pełnią tu rolę mięsa armatniego. Mamy się cieszyć, kiedy są rozrywani, rozstrzeliwani, czy zabijani w jakikolwiek inny sposób. Wektor naszej uwagi skutecznie przerzucany jest z tego "co jest opowiadane", na to "jak jest opowiadane", a Hong-seon Kim po prostu z uśmiechem na ustach mnoży kolejne atrakcje.
Fabuła "Wilczego stada" napędzana jest czystą adrenaliną. Narzucone tempo mogłoby wręcz zawstydzić Garetha Evansa i jego "Raid". Z każdą sceną jest szybciej i więcej, a reżyser ani na chwilę nie łapie zadyszki. W dodatku cały czas z uśmiechem na ustach wylewa przed kamerą wiadra sztucznej krwi, której na potrzeby produkcji zużyto aż 2,5 tony. Ona tryska na wszystkie strony i kiedy nie wylatuje z pourywanych kończyn bohaterów, to pokrywa ich ciała. Widać tu każdą kropelkę, przez co ekran aż mieni się od zabrudzonej czerwieni.
Wilcze stado - na co wykorzystano tę całą krew?
Skręcanie karków, wyrywanie krtani, rozbijanie głowy młotem - reżyser dba, aby każda prezentowana nam śmierć była jak najbardziej widowiskowa. Przemoc jest w "Wilczym stadzie" lekko estetyzowana w duchu eksploatacyjnej maniery Quentina Tarantino. Bądźcie jednak gotowi na zamykanie oczu z wyrazem obrzydzenia na twarzy. Nie ma tu bowiem gumowych flaków jak w "Terrifier 2". Charakter efektów specjalnych przypomina raczej naturalizm "Piły". Tym samym seans będzie prawdziwym wyzwaniem dla waszych żołądków.
Prezentowana w "Wilczym stadzie" orgia przemocy jest tyleż odpychająca, co fascynująca. Przez twórczą bezkompromisowość, narracyjna przesada urasta tu do rangi pełnoprawnego środka wyrazu. Dlatego na koniec otrzecie usta z wylanej na was krwi tylko po to, aby prosić o więcej.
"Wilcze stado" obejrzycie na Player, Polsat Box Go, TVP VOD, Premiery CANAL+ i Rakuten TV.