Najpierw seksowny bałwan, a teraz tancerze. Netfliksie, erotyka nie jest symbolem świąt
W ostatnim czasie na Netfliksa wpadł wyjątkowo interesujący tytuł świąteczny, "Świąteczni dżentelmeni", w którym córka właścicieli prowincjonalnego klubu nocnego próbuje ratować biznes, zatrudniając umięśnionych tancerzy. To śmieszne, bo chwilę wcześniej w serwisie pojawił się film o bałwanie, który zamienia się w seksownego faceta. Wniosek jest jeden: Netflix, odstaw tego grzańca, gołymi klatami widzom oczu nie zamydlisz.
OCENA
Ashley Davis (Britt Robertson) to tancerka w popularnym zespole "Dzwoneczki", którą w świątecznym okresie spotyka przykra niespodzianka - dowiaduje się bowiem, że po 12 latach pracy szefostwo chce zastąpić ją młodszą artystką. Zrozpaczona Ashley postanawia zatem udać się do swojego rodzinnego miasteczka, aby tam spędzić Boże Narodzenie. Jej rodzice (Michael Gross i Beth Broderick) prowadzą w Sycamore Creek bar o nazwie The Rhythm Room, który lata świetności ma już za sobą. Po tym, gdy muzycy przestali w nim występować, rodzice Ashley przestali zarabiać i popadli w długi - jeśli nie zapłacą 30 tys. dol., lokal zostanie przejęty.
Kiedy pewnego dnia na miejscu zjawia się właścicielka baru, informując rodzinę o eksmisji, Ashley spontanicznie wpada na pomysł o zorganizowaniu męskiej rewii. Jednym z tancerzy ma być Luke (Chad Michael Murray), złota rączka w The Rhythm Room. W ciągu zaledwie kilku dni Ashley kompletuje grupę seksownych tancerzy - tytułowych "Świątecznych dżentelmenów" - by zebrać pieniądze i pomóc rodzicom spłacić dług. Z biegiem czasu okazuje się, że Luke zaczyna być Ashley coraz mniej obojętny, co doprowadzi do tego, że kobieta będzie musiała wybrać między pracą marzeń a mężczyzną, do którego zaczyna czuć coś więcej.
Świąteczni dżentelmeni: recenzja świątecznego filmu od Netfliksa
O filmie "Świąteczni dżentelmeni" w reżyserii Petera Sullivana nie ma co się zbytnio rozpisywać. Ten tytuł zawiedzie zarówno tych, którzy czaili się na kolejną pikantną produkcję w bibliotece Netfliksa, jak i tych, którzy mieli nadzieję na wciągający seans. Zanurzenie się w tej świątecznej atmosferze grozi niestety śmiertelnym znudzeniem i drgawkami - co jakiś czas trzeba będzie otrzepać się z ciarek żenady. I można sobie tylko wyobrazić rozmowę twórców, którzy na pytanie: "Chcecie skupić się bardziej na zespole striptizerów, świątecznym klimacie z migającymi światełkami, od których można dostać oczopląsu, czy bohaterce, która z nielogicznego powodu traci pracę?" odpowiedzieli: TAK.
Przystojny majster Luke oczywiście postrzega Ashley jako tą miastową, której udało się wyrwać ze szponów prowincji i dostać wymarzoną pracę w Nowym Jorku. I chociaż jego niechęć do dużych miast dosyć prędko się wyjaśnia, to mimo wszystko twórcy wciąż podążają przetartymi szlakami. Nagle też okazuje się, że na rewię męskiego tańca przybywają tłumnie lokalni mieszkańcy, którzy oczywiście są otwarci na tego typu przedsięwzięcia. Pomijam fakt, że ni stąd, ni zowąd wychodzi na jaw, że wszyscy młodzi lokalsi mają kaloryfery jak z reklamy męskich perfum. Ale to pewnie kwestia tych wiejskich jajek od kury zielononóżki.
Ashley z kolei będzie zmuszona dokonać wyboru, czy iść za głosem serca, czy podążać za swoją karierą (chociaż jest uzdolnioną tancerką, to przecież musi być uroczą niezdarą w towarzystwie przystojnego mięśniaka). Jest oczywiście po cichu piętnowana za swoją ambicję, bo przecież nie sukces zawodowy się w życiu liczy najbardziej, a znalezienie partnera i założenie rodziny. Na szczęście w filmie nie ma aż tak wyraźnych czerwonych flag w tej kwestii, ale wciąż te purytańskie głosiki odbijają się echem.
"Świąteczni dżentelmeni to po prostu kolejna historia o dziewczynie z dużego miasta i chłopaku z prowincji, których jest multum - już lepiej obejrzeć film "Hannah Montana", bo chociaż nie ma kaloryferów, to więcej się tam dzieje. Tu natomiast można odnieść wrażenie, że twórcy, zamiast skupić się na jednym temacie, chcieli liznąć po trochu każdego elementu, który powinien być w świątecznym filmie, a jednocześnie nadać mu trochę pikanterii. No i nie wyszło. Ten film to jedna wielka nuda i zbiór klisz, choć jest mimo wszystko jedna zaleta tej produkcji: można bez obaw oglądać ją w rodzinnym gronie bez obaw, że na ekranie rozegra się jakaś niewygodna scena. Ale czy warto? Naprawdę wątpię.
- Tytuł filmu: Świąteczni dżentelmeni (The Merry Gentlemen)
- Rok produkcji: 2024
- Czas trwania: 1h 25m
- Reżyseria: Peter Sullivan
- Obsada: Britt Robertson, Chad Michael Murray, Marla Sokoloff, Marc Anthony Samuel
- Nasza ocena: 3/10
- Ocena IMDb: 5/10
O świątecznych filmach czytaj w Spider's Web:
- "Zakochany bałwan" to jedyny bałwan, który nie jest dla dzieci. Netflix zrobił sprośny świąteczny film
- Na Netfliksa wjechał pierwszy świąteczny film. Najwyższa pora - w końcu już listopad
- "Czerwona Jedynka": recenzja filmu. Czy Dwayne Johnson i Chris Evans uratują święta?
- "Świąteczny pensjonat" udowadnia, że "dużo" nie znaczy "dobrze"
- "Przepis na romantyczne święta" jest jak bombka, która powinna znaleźć się z tyłu choinki