REKLAMA
  1. Rozrywka
  2. VOD
  3. Netflix

"Można panikować" to polskie "Nie patrz w górę". Rozmawiamy z naukowcem, który jest jak filmowy DiCaprio

"Nie patrz w górę" wcale nie było pierwsze pod względem pokazania, jak ludzie, media i politycy reagują na nadciągający kataklizm. W 2020 roku powstał dokument "Można panikować", w którym fizyk atmosfery, prof. Szymon Malinowski, niczym bohaterowie filmu Adama McKaya, ostrzega przed katastrofą klimatyczną. Niektóre sceny to swoiste deja vu.

21.01.2022
19:23
nie patrz w gore mozna panikowac-katastrofa klimatyczna wywiad
REKLAMA

Film katastroficzny o wielkiej komecie lecącej w stronę Ziemi wywołał niemałe poruszenie również i na naszej planecie. "Nie patrz w górę" z Leonardo DiCaprio i Jennifer Lawerce zawładnęło internautami, którzy przekładali jego przesłanie na pandemię i stało się póki co drugim najpopularniejszym filmem Netfliksa w historii.

Bohaterami filmu Adama McKaya jest grupka naukowców, którzy bezskutecznie próbują ostrzec ludzi i polityków przed nadciągającym kataklizmem. Dokładnie tak samo jak prof. dr hab Szymon P. Malinowski w dokumencie "Można panikować" z 2020 roku.

REKLAMA

Fizyk atmosfery i dyrektor Instytutu Geofizyki Uniwersytetu Warszawskiego opowiada w nim o katastrofie klimatycznej, a niektóre sceny są bardzo podobne do tych z hitu Netfliksa. Szczególnie wywiady w telewizji (w dokumencie od 6:20). Pan profesor powiedział mi, m.in. czy Adam McKay widział jego film i co zrobić, by ludzie spojrzeli w górę, a właściwie w dół: na los nasz i naszej planety.

Nie patrz w górę i Można panikować. Rozmawiamy z prof. Szymonem Malinowskim

Bartosz Godziński: Czy miał pan deja vu oglądając "Nie patrz w górę"

Prof. Szymon Malinowski: Niektóre sceny rzeczywiście przypominały mi pewne sytuacje, a najbardziej te ze studia telewizyjnego.

W "Można panikować" widzimy fragmenty pańskich występów w programach śniadaniowych, a ich prowadzący podchodzili do poważnej tematyki, jaką są zmiany klimatyczne, w niemal identyczny sposób jak dziennikarze z filmu Netfliksa. Z żarcikami lub wręcz je ośmieszając.

Tak to niestety wygląda w rzeczywistości. Na ogół nie oglądam telewizji śniadaniowej, bo najzwyczajniej nie mam na to czasu. Ta formuła jest jednak bardzo popularna, co też nie najlepiej o nas świadczy. 

A jeżeli chodzi o spotkania z politykami i innymi osobami u władzy, to również był pan odprawiany z kwitkiem jak naukowcy z "Nie patrz w górę"?

U nas jest jeszcze trudniej pod tym względem. W Stanach Zjednoczonych nauka ma o wiele wyższy status w skali kraju. Świadczy o tym poziom funduszy jaki przeznaczamy na badania w stosunku do dochodu i bardzo wiele innych rzeczy. Nikomu z polskich naukowców nawet do głowy by nie przyszło, by dotrzeć aż tak wysoko jak w filmie Adama McKaya. Nawet kontakty z posłami to duże i bardzo skomplikowane przedsięwzięcie, które na ogół się nie udaje.

A wyobraża pan sobie sytuację, w której idzie pan do prezydenta lub ministrów z apelem: "grozi nam katastrofa klimatyczna, zróbmy coś w końcu"?

W polskich warunkach w ogóle sobie tego nie wyobrażam. To jest zupełnie inny poziom, jakby inna kasta.

Czyli krótko mówiąc: jest jak w tym filmie. Czeka nas zagłada i nic nie możemy zrobić.

Może nie w taki bezpośredni i gwałtowny sposób jak przy uderzeniu komety. Katastrofa klimatyczna jest jednak wysoce prawdopodobna, a z jej skutków mało kto zdaje sobie sprawę. To jest ta zasadnicza różnica pomiędzy filmem a naszymi realiami. Każdy z nas słyszał o meteorycie, który wywołał łańcuch zdarzeń, przez który wyginęły dinozaury. Dlatego większość z nas raczej bałaby się powtórki. Klimat jest z kolei czymś, co umyka naszej wyobraźni. Co to jest bowiem te kilka stopni więcej? Przecież po to właśnie wyjeżdżamy na wakacje. 

Myśli pan, że Adam McKay widział "Można panikować"? Dokument ma niemal milion wyświetleń na YouTube.

Nie, ale film pokazuje pewne dobrze znane mechanizmy i sytuacje, dlatego oba wydają się odrobinę podobne. To jest po prostu życie. "Nie patrz w górę" nawiązuje wprost do wydarzeń w USA To astrofizyk i klimatolog James Hansen w 1988 roku zeznawał w kongresie Stanów Zjednoczonych w temacie globalnego ocieplenia. 

Czyli odpowiednik pana w USA? 

A gdzie tam. Ja jestem śladem cienia zarysu w porównaniu z tym, co dla powszechnej wiedzy o zmianach klimatycznych zrobił i robi ten naukowiec. Ja nawet nie zajmuję się bezpośrednio klimatem pod kątem naukowym. Razem z przyjaciółmi wypełniamy dziurę, bo w Polsce nie ma ani jednej instytucji naukowej, której podstawowym zadaniem byłoby badanie klimatu i jego wpływ na przyszłość.

To też jest bardzo wymowne. 

Istnieje coś takiego jak Europejskie Centrum Średnioterminowych Prognoz Pogody, który jest najsilniejszym ośrodkiem modelowania atmosfery na świecie, takim meteorologiczno/klimatycznym odpowiednikiem CERN w którym fizycy zaglądają "w głąb" materii. Polska jest jedynym krajem na Starym Kontynencie , która nie jest jego członkiem, bo "nie stać nas" na uczestnictwo

Bo my wolimy płacić za import węgla z Mozambiku.

I nie tylko na to, ale i na przeróżne przedsięwzięcia, które marnotrawią pieniądze.

Co by się musiało wydarzyć, by rządzący, nie tylko Polską, czy ludzie wreszcie "spojrzeli w górę"?

Już się dzieją różne rzeczy, a ludzie nie zwracają na to uwagi lub nie łączą tego ze zmianami klimatycznymi. Podam dwa przykłady z ostatniego półrocza, które pokazują, co może się dziać wkrótce na większą skalę, ale prawie nikt nie zwrócił na to uwagi. Kogo by interesowało Vancouver w Kanadzie? Jest zbyt odległe. Tymczasem latem temperatury powietrza doszły tamw okolicy do 50 stopni Celsjusza. O tym jeszcze mówiono nawet w polskich mediach. Potem jednak wybuchły gwałtowne pożary w okolicznych lasach.

Jesienią z kolei nastąpiły obfite opady deszczu, które doprowadziły do obsunięcia zboczy w miejscach, gdzie las był wypalony. Miasto przez pewien czas było odcięte od świata jeżeli chodzi o drogi lądowe. Oczywiście jest tam port morski i lotniczy, ale drogi i linie kolejowe w Kanadzie idą przez góry. Wszystkie były równocześnie przez pewien czas niedostępne. Zniszczenia są rzecz jasna większe, a te dotyczące rolnictwa i miejscowości w dolinach będą długofalowe.

Drugie takie zjawisko w ostatnim czasie miało miejsce 30 grudnia. I znów wydarzyło się w odległych rejonach jakimi są przedmieścia Denver w stanie Kolorado. To obszar, w której jest mnóstwo nowej, przepięknej zabudowy zamieszkałej przez amerykańską wyższą klasę średnią. Wiosną padały tam deszcze i trawa wokół niej - na preriach - wyrosła bardzo wysoko. Po suszy w ciągu lata i jesieni oraz bezśnieżnym początku zimy wybuchł pożar, którego przyczyn jeszcze nie ustalono, który zaczął spalać tę prerię.

Jednocześnie przyszedł huraganowy wiatr z Gór Skalistych, który pomógł się rozprzestrzenić żywiołowi. W ciągu sześciu godzin ponad tysiąc domów zostało spalonych. Mieszkało w nich kilkanaście tysięcy ludzi, choć na szczęście nie było póki co ofiar śmiertelnych. Tym niemniej zniszczenia były większe niż wcześniejszych pożarów w Kalifornii, o których wszyscy mówili. To przykłady zjawisk, które w cieplejszym klimacie będą coraz silniejsze i częstsze.

Myślę, że nawet nie trzeba sięgać za Ocean, by zauważyć, że coś się święci. Pamiętam jak latem 2019 roku w Skierniewicach ludzie nie mieli wody w kranach, a w Zalewie Sulejowskim, w którym w dzieciństwie się kąpałem, rowery wodne i kajaki stały na dnie, bo zbiornik wysechł. 

Tak było, ale nie ma co porównywać tego z wymienionymi przeze mnie przypadkami. Mieszkańcom Skierniewic przywrócono wodę po jednym dniu, ale nie spalił się dorobek tysięcy ludzi i nie groziło to odcięciem milionowego miasta od świata. U nas jednak możemy sobie wyobrazić analogiczną sytuację np. z pożarem Puszczy Kampinoskiej, w której wiatr zawiewa dym nad Warszawę, a osoby z astmą lub chorobami płuc masowo giną. 

A czy po tych wydarzeniach np. w Kanadzie coś się ruszyło w kwestii klimatycznej lub zmieniła się mentalność?

Mentalność nie zmienia się szybko. Pytanie jest tylko jedno: jak wiele osób takie zdarzenia kojarzy ze zmianą klimatu? Można to sobie tłumaczyć zbiegiem okoliczności lub karą boską, ale czym spowodowaną? Kto połączy to ze wzrostem globalnej temperatury, która wzrosła o 1,1 stopnia w ciągu ostatnich 100-150 lat. Wiek temu było mniej ludzi i świat był mniej rozwinięty, ale wystąpienie takich ekstremalnych sytuacji i zjawisk jedno po drugim było bardzo mało prawdopodobne. W tej chwili prawdopodobieństwo stale wzrasta. 

A propos ekstremalnych zjawisk, to przecież w praktycznie każde wakacje w ostatnich latach obserwujemy w Polsce intensywne ulewy, które w kilka godzin potrafią zatopić całkiem spore miasto. To też efekt tego, że może i takie deszcze padały tak wcześniej, ale nasze miasta są kompletnie nieprzystosowane do zmieniających się warunków. 

Nawalne opady są trochę częstsze i większe, ale ich skutki są częściowo wynikiem złej gospodarki przestrzennej w miastach, ale i na terenie całego kraju. Mam tu na myśli meliorację, prostowanie rzek, czy pozbywania się naturalnej retencji w krajobrazie, bo deweloper chce wybudować osiedle.

Czy apele naukowców są skazane na porażkę?  Oprócz zmian klimatycznych, mamy  pandemię i ludzie też nie chcą słuchać lekarzy. Zawsze tak było czy to "choroba" naszych czasów?

Pierwszy apel naukowców związany z globalnym ociepleniem był 1965 roku, a jego adresatem był prezydent USA Lyndon B. Johnson. To był specjalny dokument, w którym jeden z rozdziałów poświęcono zmianom środowiska i możliwemu globalnemu ociepleniu. Kiedy dziś przeczytamy ten apel, to zauważymy, że bardzo dokładnie przewiedziono to, co się stało przez te niespełna 60 lat. Na przykład zagrożenie związane z rozpadem lądolodu Antarktydy Zachodniej i wzrostu poziomem morza. 

W raporcie IPCC (Międzyrządowy Zespół ds. Zmian Klimatu - red.) z 2021 roku obejmującym przestrzeń ostatnich lat, jest wykres pokazujący różne średnie wartości wzrostu poziomu wód i możliwość zdarzenia o bardzo dużym skutku, tzn. kiedy kawał lodu z Antarktydy zsunie się do oceanu jak kostka lodu z brzegu talerza. Na ostatnim zjeździe Amerykańskiej Unii Geofizycznej w grudniu pokazano postępujące pękanie lodowca zwanego "Doomsday Glacier", czyli "Lodowcem Zagłady".

To jest taki korek, który powstrzymuje masowe zsuwanie się lodu do oceanu. Czy ktoś sobie o tym poważnie myśli? Podobnie jak z temperaturą: kogo obchodzi, że poziom wód może wzrosnąć o kilkadziesiąt centymetrów w najbliższych 20-30 latach i znacznie więcej w następnych? A to może oznaczać, że spora część portów, które zajmuje się transportem dóbr dla nas przestanie być zdatna do użytku. 

Tyle tylko, że my możemy sobie rozmawiać czy segregować śmieci, ale potem czytam, że Chiny przez cały czas potajemnie emitują freon, który powiększa dziurę ozonową. I jest to takie beznadziejne błędne koło: jako malutcy nic nie jesteśmy w stanie zrobić w kwestii środowiska, choćbyśmy nie wiem jak się starali, bo wszystko i tak leży w rękach korporacji i rządzących. 

A na kogo pan głosuje?

Na pewno nie na PiS i Andrzeja Dudę, który nawet w "Można panikować" mówi, że zmiany klimatu to naturalna sprawa.

Pytam jednak ogólnie czy ktoś z nas bierze ten problem na tyle poważnie, by politycy się nim zajęli? Czy ktoś myśli o tym idąc na głosowanie? Malutcy mogą mówić na ten temat, aby stało się to obecne w debacie społecznej. Nie tylko kwestia wolności mediów czy łamania prawa, które są rzecz jasna bardzo istotne i ich nie deprecjonuję, ale nasza przyszłość i bezpieczeństwo są przecież też ważne. 

Politykę trywializujemy i sprowadzamy ją do najprostszych aspektów: albo wpłynie nam na konto trochę mniej, albo więcej. Reakcje na zmiany klimatyczne powinny się pojawić w programach, a my powinniśmy wybrać tych, którzy chcą się tym realnie zająć. Jednak, by do tego doszło, najpierw musimy o tym rozmawiać, a nie o innych, czasem kompletnie nieistotnych rzeczach, które często dominują w mediach. I tu znów wracamy do filmu.

Jednak "Nie patrz w górę" wywołał jakąś dyskusję o zmianach klimatycznych, o których ostatnio zapomnieliśmy.

Na czym polegała ta dyskusja? Na tym, że wszyscy zastanawiali się, o czym ten film mówi. Czy wołało to jednak jakąkolwiek refleksję? Żadnej. 

Ten film jest niby bardzo przerysowany i łopatologiczny, ale z drugiej strony niezwykle realistycznie pokazuje reakcje ludzi na nadciągającą katastrofę. Niczym się nie różni od tego jak my do tego podchodzimy.

Dlatego właśnie wywołał dyskusję, bo wydawał się farsą, czy nawet groteską, a po chwili okazał się zwierciadłem, w którym możemy się przejrzeć. To jednak na razie tylko stwierdzenie faktu. Świat działa w związku przyczynowo-skutkowym. Musimy najpierw zacząć działać, by zredukować emisję gazów cieplarnianych i opanować katastrofę klimatyczną. Do tego potrzeba czegoś więcej niż rozmowy. 

A czy nie jest za późno na rozmowy?

Nie, bo do działań potrzebna jest rozmowa. Jest za późno, by uniknąć wszystkich złych skutków, ale większości nich można jeszcze zapobiec. Do tego już potrzebne są działania, na które musielibyśmy się zgodzić. 

Proszę sobie wyobrazić taką sytuację. Spalenie litra paliwa emituje 2,5 kg dwutlenku węgla do atmosfery. I nieważne, czy silnik jest hybrydowy czy tradycyjny. Jadąc autostradą 150 km/h, choć dozwolona prędkość to 140 km/h, zużywam dwa razy więcej paliwa niż jadąc 100 km/h. Kto w ogóle myśli w takich kategoriach? Przecież wtedy będę później na miejscu. 

REKLAMA

Ludzie jednak wtedy patrzą na innych: po co ja mam jechać setką i emitować mniej CO2, skoro na autostradzie wszyscy pędzą i mają to gdzieś. 

Chodzi właśnie o to, by ten co spala więcej, był na cenzurowanym. Żeby 99 kierowców myślało w kategoriach ekologicznych, a ten jeden był odbierany jako szkodnik, z którym nawet nie warto rozmawiać. Na razie jednak mamy dokładnie odwrotną sytuację. 

Styczeń to czas postanowień. Jakie ma pan plany na 2022 rok? Będzie druga część "Można panikować"?

Nie, bo nie wchodzi się dwa razy do tej samej wody. Jeżeli mówimy o działalność na poruszamy przez nas polu, to dalej będziemy się rozwijać z przyjaciółmi Fundację Edukacji Klimatycznej. Oprócz tego jestem naukowcem i odpowiadam za Instytut Geofizyki UW, w którym też jest dużo pracy do wykonania. Czasem ważnej naukowo, dydaktycznie i społecznie, a czasem mniej sensownej, wynikającej z absurdów codzienności w której przyszło nam działać.

* Zdjęcie główne: kadry z "Nie patrz w górę" i "Można panikować"

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA