"Nie patrz w górę" wyśmiewa foliarzy, ale oni uważają, że nowy film Netflixa kpi z pandemii koronawirusa
Adam McKay w swojej komedii (?) katastroficznej "Nie patrz w górę" łopatologicznie pokazuje, jak beznadziejne jest nasze społeczeństwo. Ludzie mają gdzieś apele astronomów nawet wtedy, gdy na niebie widać lecącą w stronę Ziemi kometę. Wydawać się mogło, że dobitniej nie można wyśmiać wszelkich foliarzy, ale nie doceniłem ludzkości. Antyszczepionkowcy uważają, że nowy hit Netfliksa pokazuje jak durni są ludzie wierzący w pandemię koronawirusa.
"Nie patrz w górę" miał w Wigilię premierę na Netfliksie i z miejsca stał się hitem platformy, również w Polsce. Główni bohaterowie filmu to studentka astronomii Kate Dibiasky (Jennifer Lawrence) i jej profesor dr Randall Mindy (Leonardo DiCaprio). Odkrywają, że w stronę Ziemi leci kometa większa od tej, która wytępiła dinozaury. Rozpoczynają bezskuteczne próby uświadomienia o grożącym niebezpieczeństwie najpierw prezydent USA (Meryl Streep), a potem i reszty społeczeństwa za pomocą mediów.
Nikt nie traktuje ich poważnie, a nawet zawiązuję się "ruch antykometowy", którego głównym hasłem jest właśnie "Nie patrz w górę". Politycy zamiast ratować planetę, wolą się skumać z biznesmenem przypominającym skrzyżowanie Steve'a Jobsa z Elonem Muskiem (Mark Rylance) i wykorzystać kometę do własnych celów. Jest źródłem drogocennych surowców, więc po co ją niszczyć, skoro można ją sprzedać? Reszty można się domyślić.
"Nie patrz w górę" to nie jest film o pandemii covid-19, ale kryzysie klimatycznym. Jest jednak przypadkowo bardzo aktualny.
Film wpisuje się w modę na ślepe poddanie pseudo-naukowym influencerom, ale nie można go przełożyć 1:1 do obecnej sytuacji na świecie. To znaczy wciąż nam grozi katastrofa klimatyczna, ale zapominamy o tym, bo teraz tematem numer jeden jest pandemia. Pomysł na "Nie patrz w górę" narodził się jednak wcześniej. Opowiedział o tym sam rezyser w wywiadzie dla Variety.
(Pomysł – red.) przyszedł do mnie z miejsca, w którym rodzą się wszelkie dobre pomysły, czyli przerażającego lęku. Narastał we mnie przez ostatnie 10 lub 12 lat, gdy kryzys klimatyczny i wszystko, co o nim się dowiedziałem, stało się jeszcze gorsze. Mój przyjaciel David Sirota zażartował, że nawet jeśli w stronę Ziemi leciałaby kometa, to nikt by się nie przejął. Nie wiedziałem wtedy, że pandemia, jedna taka na 200 lat, nadchodzi
- mówił reżyser Adam McKay.
Nieprzypadkowo w jedną z głównych ról wcielił się Leonardo DiCaprio, który od lat walczy ze zmianami klimatycznymi wywołanymi działalnością człowieka i pomaga naszej planecie na przeróżne sposoby. Głośno było o tym, gdy przekazał 150 milionów dolarów na The Princeville Climate Technology Fund oraz wystąpił w dokumencie "Czy czeka nas koniec?" o globalnym ociepleniu. To zjawisko było negowane przez poprzedniego prezydenta USA Donalda Trumpa. Filmowa Meryl Streep ma z nim więc wiele wspólnego.
Z kolei filmowa Jennifer Lawrence ma wiele wspólnego z Gretą Thunberg, której słynne przemówienie jednych poruszyło, a drudzy zaczęli produkować z tego memy. Obie postacie wyszydzane były przez wielu jak histeryczki niespełna rozumu, ale rozpoczęły też ogólnoświatową dyskusję dotyczącą zagrażającej Ziemi katastrofie. Na "Nie patrz w górę" można jednak patrzeć jako na ogólną tendencję mas ludzkich do wypierania rzeczy, których nie widać. W filmie była to kometa, a w naszym świecie jest to koronawirus.
Antyszczepionkowcy wykorzystują film Netfliksa do swojej narracji. Nie to Adam McKay miał na myśli.
Oglądając film, marzyłem, by obejrzeli go koronasceptycy. Wtem dotarło do mnie, że przecież wszyscy zwolennicy teorii spiskowych wypaczają rzeczywistość i przerabiają ją na swoją modłę. Nie wytłumaczysz im, że "trujące" chemtrails to tylko zwykłe smugi kondensacyjne, a domowy router Wi-fi od dawna nadaje na podobnej samej częstotliwości co "lasująca mózgi" technologia 5G. Podejrzewam, że nawet płaskoziemiec zabrany na orbitę również znalazłby sobie jakąś wymówkę na potwierdzenie własnej teorii.
Dlatego też astronom, grany przez DiCaprio, nie jest przez foliarzy odbierany jako bezradny lekarz w stylu profesora Simona, który apeluje do ludzi, by się szczepić, bo to jedyne rozwiązanie obecnego problemu. Nie. Oni go widzą go jako Jerzego Ziębę i innych domorosłych znachorów, którzy w viralowych fejkach przestrzegają przed ukłuciem, bo pandemia została wymyślona przez możnych tego świata. Są uciszani przez mainstreamowe media, bo te się sprzedały, podobnie jak i politycy i epidemiolodzy, którzy balują za hajs od Big Pharmy. Nie wierzycie? Proszę bardzo. Mają większą obsesję na punkcie kasy niż rządzący, których tak krytykują.
Powyższe przykładowe screeny pochodzą z komentarzy pod recenzją filmu na fanpage'u "Wyborczej" (oraz bonusowo z bloga Marcina Roli), ale jest ich więcej. Nie twierdzę, że wszyscy antyszczepionkowcy tak interpretowali "Nie patrz w górę", a nawet wierzę, że niektórym dał do myślenia, ale jestem w stanie wyobrazić sobie ten tok rozumowania. Skorumpowani politycy, którzy wykorzystują kryzys do własnych celów - są. Ludzie ślepo ufający mediom - są. Nieliczni przebudzeni, którzy znają prawdę - są. Tyle tylko, że wszystko trochę się rozjeżdża z pierwotnym zamysłem reżysera. Ot, szczególik.
Adam McKay nie bawi się w niedopowiedzenia, tylko łopatologicznie tłumaczy, co jest z nami nie tak. Dla części widzów to największa wada filmu, ale jak widać reżyser i tak był za mało dosłowny. Pewnych "niuansów" nie przepuściła folia aluminiowa. Owszem: przekupni politycy, zachłanni biznesmeni i ogłupiające media (nie wszystkie!) to obrazki, które łączą nasze i filmowe uniwersum.
Podobnie jak i to, że jedynym dla nas ratunkiem jest zaufanie naukowcom. I tu leży pies pogrzebany. Chodzi o tych prawdziwych profesorów, a nie z blogów o NWO czy temu kuzynowi szwagra ze szpitala gdzieś tam, o którym mówiła siostra sąsiadki. Jeżeli nawet tak oczywisty przekaz został mylnie zinterpretowany przez antyszczepionkowców i przymknęli oko na banalną symbolikę stojącą za kometą, to jest z nimi gorzej, niż myślałem.
Film "Nie patrz w górę" możemy obejrzeć online na Netfliksie.