REKLAMA
  1. Rozrywka
  2. Filmy

„Oppenheimer”: film kontra rzeczywistość. Czy Nolan nakarmił nas swoimi wymysłami?

Jak bardzo „Oppenheimer” Christophera Nolana jest wierny historycznym wydarzeniom? Czy twórca zaproponował nam obraz wierny prawdzie, czy raczej luźną adaptację książkowej biografii?

22.07.2023
18:00
oppenheimer prawda fikcja historia fabuła o co chodzi nolan
REKLAMA

Najnowszy film Christophera Nolana bazuje na napisanej przez Kaia Birda oraz Martina J. Sherwina biografii pt. „Oppenheimer. Triumf i tragedia ojca bomby atomowej”. Nagrodzona Pulitzerem i tworzona przez ćwierć wieku książka stara się jak najgłębiej zanurzyć w czasy, życie i osobowość Roberta, „niszczyciela światów”, portretując skomplikowanego człowieka i ujawniając wiele interesujących czy wręcz zdumiewających szczegółów jego kariery oraz „Projektu Manhattan”.

Brytyjski reżyser nie konfabuluje - jego monumentalne dzieło jest bardzo, bardzo bliskie historycznym faktom (wliczając w to pozostawienie zatrutego jabłka profesorowi na początku filmu). Co nie oznacza, że obyło się bez delikatnego fabularyzowania czy koniecznych pominięć.

Czytaj także:

REKLAMA

Oppenheimer: tak było! Film kontra rzeczywistość

Zgadza się zadziwiająco wiele szczegółów. Faktycznie - będąc świadkiem pierwszego testu bomby atomowej na pustyni, daleko od Los Alamos, Robert Oppenheimer wyrecytował wers z Bhagavad-Gity: „Oto stałem się śmiercią, niszczycielem światów”. Z kolei podczas spotkania z prezydentem Harrym Trumanem (w filmie portretowanym przez Gary’ego Oldmana), wyznał, że jego zdaniem „ma krew na rękach”. A prezydent rzeczywiście miał powiedzieć do swojego pomocnika: „Nie wpuszczaj tu więcej tej beksy”.

Z drugiej strony - mimo niepewności, żalu i wyrzutów - Oppenheimer był też wielce podekscytowany sukcesem eksperymentu. Na zgromadzeniu - jak w filmie - wykrzyczał, że Japończykom bomba z całą pewnością nie spodobała, a poza tym szkoda, że nie zbudowali jej na czas, by spuścić ją na Niemców. 

Część naukowców z „Projektu Manhattan” - w tym Szilard - zwróciła się do Trumana z petycją o zrzucenie bomby na bezludną wyspę - miałaby to być demonstracja jej mocy, która da Japończykom szansę na poddanie się, zanim zapadnie decyzja o ataku na ich miasta. Oppenheimer apelował do swoich kolegów, aby nie podpisywali listu Szilarda, mówiąc, że takie sprawy należy pozostawić przywódcom politycznym i przyznając rację oficjalnemu stanowisku, według którego zaniechanie zrzucenia bomby zaowocuje śmiercią tysięcy amerykańskich żołnierzy w czasie inwazji. Do dziś nie rozstrzygnięto tej debaty. Film przywołuje powyższe fakty i wskazuje że Oppenheimer służył w oficjalnej komisji, która wybrała cele bombowego ataku.

Odzwierciedlenie tych szczegółów przyczynia się do wiernego odtworzenia skomplikowanej natury naukowca - tego, z jak wielka ambiwalencją odnosił się do własnego wynalazku, jak bardzo miotał się sam w sobie. Obserwując w praktyce konsekwencje własnych odkryć, wreszcie sprzeciwił się dalszemu rozwojowi broni atomowej, w szczególności bomby wodorowej (choć nie tylko z powodów moralnych). Dlatego też krytykował plany sił powietrznych dotyczące potencjalnego przeprowadzenia niewyobrażalnie niebezpiecznej dla ludzkości wojny nuklearnej. Faktycznie argumentował, że bomby wodorowe są zbyt potężne - mogą zniszczyć największe miasta, a jeśli zbudują je również Rosjanie, cień wielkiego niebezpieczeństwa padnie także na miasta amerykańskie. Ostatecznie jednak nigdy nie był w pełni przeciwny broni jądrowej; przyznał, że poczucie wzajemnego zagrożenia może zniechęcić obie strony do użycia broni, a nawet do pójścia na wojnę. Tak czy inaczej, jego powściągliwa postawa wobec bomby wodorowej zagroziła finansowaniu projektu. W efekcie jego wcześniejsi zwolennicy postanowili go zniszczyć.

A przesłuchanie? Prawdą jest, że czym innym było wyznawanie lewicowych idei w latach 30., podczas Wielkiego Kryzysu i na początku lat 40., gdy Związek Radziecki i USA byli sojusznikami w wojnie. Jednak w 1954 roku, w środku zimnej wojny, sprawy miały się inaczej - związek z komunistami można było potraktować jak zdradę. Filmowemu przesłuchaniu poświęcona jest znaczna część filmu; przesłuchujący są przedstawiani jako niemal jawnie wrogo nastawieni, tak bardzo, że można powątpiewać w autentyczność scen. A jednak takie właśnie są: dialogi zostały wzięte, momentami wręcz jeden do jednego, z transkrypcji przesłuchania, które opublikowano przed laty.

Nolan słusznie portretuje trybunał jako narzędzie osobistej zemsty - dzieło Lewisa Straussa, przebiegłego, samozwańczego finansisty i przewodniczącego Komisji Energii Atomowej. Strauss był nie tylko zagorzałym orędownikiem budowy bomby wodorowej, ale też faktycznie został upokorzony przez Oppenheimera - najpierw na publicznym przesłuchaniu w Kongresie, a potem wielokrotnie na spotkaniach AEC.

W filmie widzimy, jak jeden z naukowców „Projektu Manhattan” - David Hill (Rami Malek) - zeznaje, iż Strauss zorganizował kampanię przeciwko Oppenheimerowi, by się na nim zemścić. W rezultacie Senat odrzucił nominację Straussa - po raz pierwszy od 1925 r. odrzucono kandydata do gabinetu. Ta scena pochodzi z transkryptu przesłuchania w Senacie, którego we wspomnianej na początku tekstu biografii nie znajdziemy. Nolan dokopał się do niego na własną rękę.

REKLAMA

Nawet relacja Roberta z Kitty jest oddana bardzo wiernie.

Ich małżeństwo było podobno jeszcze bardziej burzliwe, ale reżyser uwypuklił to, co w nim kluczowe: żona wielokrotnie nakłania męża do walki z wrogami i krytykuje jego bierność.

Oczywiście, siłą rzeczy od rzeczywistości najbardziej odbiegają dialogi i pewne aspekty charakterów, które trzeba było dopasować do potrzeb medium i uatrakcyjnić. Trudno jednak wskazać jakieś naprawdę poważne odejścia od rzeczywistości - jeśli już, zdecydowanie łatwiej wskazać te aspekty historii, których Nolan nie tknął. Nie zobaczymy na przykład pełnego, kompletnego portretu współpracujących naukowców - ogromnego zespołowego wysiłku; obraz pominął wiele znanych, błyskotliwych i barwnych postaci. Nie dowiemy się też zbyt wiele o aspektach czysto naukowych i technicznych projektu - choć podejrzewam, że nie jest to coś, co interesuje przeciętnego widza.

A co z fantastyczną sceną zamykającą? Film kończy się retrospekcją rozgrywającą się krótko po wojnie - Oppenheimer rozmawia z Albertem Einsteinem nad jeziorem w Princeton. Obaj naukowcy zastanawiają się, czy śmiercionośny wynalazek może pewnego dnia zniszczyć cały znany nam świat. Tej sytuacji Bird i Sherwin nie opisali w biografii, nie sposób też znaleźć żadnych sugestii, by faktycznie kiedykolwiek miała miejsce. Nie szkodzi. To eleganckie dramaturgiczne i dopasowane do wydźwięku filmu zwieńczenie. Przypomnienie, że prace Oppenheimera wciąż stanowią olbrzymie zagrożenie dla ludzkości. Olbrzymie, ale nie jedyne - bo po nim nadeszły kolejne, a nowe już majaczą na horyzoncie.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA