REKLAMA

„Resident Alien” - niechcący kliknęłam w serial Netfliksa i zostałam na dłużej

Czego można spodziewać się po tytule „Resident Alien”? Serialu o zabójczych stworzeniach z kosmosu? A może produkcji o nieumarłych i chciwej korporacji? Nie ukrywam, że przyszło mi to do głowy w pierwszej kolejności. Był to jednak lekki clickbait, na który się złapałam. Odtworzyłam i jakie było moje zaskoczenie, gdy okazało się, że to… komedia. Owszem, jest tam kosmita, ale zupełnie nie taki, jakiego się spodziewałam. To przede wszystkim postać doskonale znana z popularnej serii komiksów.

Resident Alien recenzja serialu Netfliksa
REKLAMA

„Resident Alien” utrzymuje się w rankingu najchętniej oglądanych w Polsce produkcji platformy Netflix (chociaż oryginalnie jest to produkcja SyFy) już od kilku dni. Wiadomo, że po tym zestawieniu można spodziewać się zarówno dzieł naprawdę słabych, jak i perełek. Różnie bywa, jak to mówią. Ten konkretnie tytuł był również jedną wielką niewiadomą. Nie wyróżniał się za bardzo na tle swoich towarzyszy w topce, a jednak jakaś magiczna siła sprawiła, że w niego kliknęłam. Trzeba przyznać, że temu serialowi bardzo dużo brakuje do bycia czymś wyjątkowym i niepowtarzalnym, ale chyba nigdy nie chciał też taki być. To dość ciekawa, a przede wszystkim bezpieczna, propozycja od SyFy.

REKLAMA

Resident Alien to nie takie połączenie, na jakie wygląda

Czym więc właściwie jest serial Chrisa Sheridana, scenarzysty „Family Guya”? To opowieść o pewnym kosmicie, który ruszył w podróż w kierunku Ziemi, aby wypełnić bardzo ważną misję. Jego zadaniem było unicestwienie życia na naszej planecie. Jednak nie wszystko poszło zgodnie z planem. Statek rozbił się gdzieś niedaleko malutkiego miasteczka w stanie Kolorado. Wypadek sprawia, że pojazd roztrzaskuje się na wiele części, a przybysz zostaje uwięziony na obcej dla niego planecie. Nie ma jak wrócić, więc pozostaje mu jedynie dopasować się do ludzi żyjących na Ziemi. Przynajmniej do czasu, aż nie znajdzie wszystkich elementów maszyny oraz urządzenia przeznaczonego do wyeliminowania naszego gatunku. Niestety kosmita ani trochę nie przypomina człowieka, musi więc „pożyczyć” sobie czyjeś ciało, aby móc funkcjonować bez większych przeszkód.

Wybór pada na żyjącego samotnie mężczyznę imieniem Harry (Alan Tudyk). Staje się on nowym „odzieniem” dla obcego. Mieszkał sam na odludzi, więc obcy nie spodziewa się, aby ktokolwiek zakłócał jego spokój. Niestety, nie ma tak łatwo. W miasteczku dochodzi do tajemniczej śmierci lekarza. Teraz Harry jest jedynym mieszkańcem, który posiada wykształcenie medyczne. W taki sposób rozpoczyna pracę w malutkiej klinice, gdzie spotyka Astę Twelvetrees (Sara Tomko). Pielęgniarka na szczęście należy do grona osób naprawdę wyrozumiałych i nie zwraca zbyt dużej uwagi na dziwne zachowanie nowego doktora. Uważa go za outsidera, czyli osobę raczej stroniącą od towarzystwa. Sama przez większość swojego życia czuła się „obca”, dlatego też tworzy swego rodzaju więź z nowoprzybyłym kosmitą. W taki oto sposób rozpoczyna się niespodziewana przygoda Harry’ego, który musi teraz nie tylko wypełnić powierzoną mu misję, ale też zrobić wszystko, aby jak najbardziej przypominać zwykłego człowieka.

Więcej o produkcjach dostępnych na Netfliksie czytaj na łamach Spider's Web:

Nie jest łatwo być człowiekiem, te wszystkie emocje i inne pierdoły

Nie można powiedzieć, że serial „Resident Alien” to studium człowieka. Są to zdecydowanie zbyt poważne słowa. Nie tylko biorąc pod uwagę sam gatunek. Chodzi również o podejście tej produkcji do kwestii ludzkiego umysłu i sposobu funkcjonowania. Jeżeli ktokolwiek oczekiwał głębokich przemyśleń, egzystencjalnych rozważań lub chociaż psychologicznej dociekliwości, to akurat tych aspektów tutaj nie znajdzie. Tytuł utrzymany jest w raczej mocno humorystycznym klimacie. Owszem, porusza czasami tematy trudne, jednak podchodzi do nich z lekkim przymrużeniem oka. W takich przypadkach naprawdę łatwo jest zbagatelizować ważne dla wielu odczucia czy przeżycia i sprawić, że odbiór będzie raczej negatywny. Trzeba być delikatnym, ponieważ każdy żart może pójść o krok za daleko i być zwyczajnie czymś nie na miejscu. Na szczęście „Resident Alien” nie ma takiego problemu. Obecny w nim humor jest bardzo dobrze wyważony. Na pewno nie przyprawia widza o ciarki żenady, a to naprawdę ważne. Grunt, żeby nie wstydzić się komedii, którą oglądamy.

Szczególnie komiczne jest to, jak kosmita próbuje nauczyć się ludzkich zachowań. Sam nie posiada emocji i nie rozumie, dlaczego warunkują one samopoczucie ludzi. Stara się więc lekko uśmiechać, smucić, śmiać, nie mówić niestosownych rzeczy w najmniej odpowiedniej sytuacji. Wygląda to wszystko trochę przerażająco, ale przede wszystkim zabawnie. Jakby bardzo realistyczna kukła zyskała życie i dopiero odkrywała, czym jest mimika twarzy. Trzeba w tym miejscu wyróżnić odtwórcę głównej roli (Alana Tudyka), którego gra aktorska jest fenomenalna. Można śmiało założyć, że gdyby nie on, to serial nie zebrałby tak pozytywnych opinii. Brawo.

„Resident Alien” bawi się schematami znanymi. Ciężkie przeżycia traktuje pobłażliwie, ale nie odbiera im też powagi. Przede wszystkim pokazuje, że życie to zbiór różnych wydarzeń. Czasami weselszych, a momentami bardziej smutnych. Jednak one wszystkie kształtują to, kim jesteśmy i nie powinniśmy się tego wstydzić. Świat pełen jest różnych ludzi i wbrew wszelkim założeniom, nie ma idealnego przepisu na prawidłowe dopasowanie się do społeczeństwa.

Inny nie znaczy gorszy

Z całego serialu w pamięć zapadła mi jedna, konkretna relacja – między kosmitą a małym dzieckiem. Chłopiec jest jedyną osobą, która widzi prawdziwą twarz przybysza z obcej planety. Wszyscy wokół myślą, że zwariował albo jest ciężko chory. Nikt nie wierzy w to, co ciągle próbuje powiedzieć. Rozwijający się młody umysł jest o wiele bardziej otwarty. Często mówi się przecież, że dzieci postrzegają i chłoną więcej. Może właśnie dlatego chłopak jest w stanie zauważyć, że Harry jest nie tylko bardzo specyficznym lekarzem. Nie chcę zdradzać w tym miejscu zbyt wielu szczegółów, żeby nikomu nie zabierać rozrywki. Zaznaczam jedynie, że warto uważnie śledzić rozwój ich relacji, bo naprawdę warto.

Recenzja serialu Resident Alien, dostępnego na platformie Netflix

„Resident Alien” to opowieść o byciu „innym”. Nieistotne jest to, czy jesteś przybyszem z kosmosu, czy po prostu człowiekiem o skomplikowanej osobowości. W konkretnej sytuacji każdy może poczuć się wyobcowany. Niektórzy poradzą sobie z pewną emocją lepiej, a inni gorzej. Nie oznacza to, że jedni są normalni, a drudzy nie. „Normalność” to pojęcie względne. Także jeżeli miałabym wyciągnąć z tej produkcji jakiś pozytywny wniosek, to brzmiałby on właśnie tak.

REKLAMA

Serial prezentuje nam historię przyjemną, łatwą w odbiorze, momentami zabawną. Jednak czy wyjątkową? Na pewno nie. Trochę przypomina opowieść o uwielbianym przez wielu Alfie lub inną komedię, w której główną rolę zagrał Eddie Murphy – „Mów mi Dave”. Nie jest zatem produkcją jedyną w swoim rodzaju, ale jest pozycją… poprawną. Niestety właśnie dlatego już mogę powiedzieć, że niedługo na pewno o niej zapomnę. Czy żałuję? Niekoniecznie, bo umiliła mi kilka wieczorów. Trzeba przyznać, że przede wszystkim nie jest to tytuł nudny, więc też się nie dłuży. Ta propozycja, obecna na platformie Netflix, jest po prostu dobrym, bezpiecznym wyborem. Nigdy nie chciała i nie próbowała być czymś więcej. Może to i lepiej. Zwyczajne nie oznacza bez wyrazu, a normalne to nie od razu mało interesujące.

Na Netfliksie dostępny jest na razie tylko pierwszy sezon serialu „Resident Alien” z trzech, które powstały do tej pory. Zobaczymy, może moja opinia ulegnie jeszcze zmianie? Chociaż już teraz nie jest wcale zła.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA