Sam Fisher nie miał w ostatnich latach łatwo. Czołowa marka Ubisoftu zeszła na drugi plan, ustępując miejsca Assassin’s Creed oraz problemom związanym z produkcją Conviction. Weteran misji na tyłach wroga powrócił jednak w wielkiej krasie, zaskakując mnie swoją kondycją, żywotnością, pomysłami oraz pazurem. Blacklist to idealny wręcz przykład na wzorową grę akcji.
Podstarzały Sam Fisher w świetnej kondycji
Kiedy nowy Splinter Cell wylądował na moim dysku twardym, podchodziłem do niego bardzo ostrożnie. Rozczarowany wypchanym akcją Conviction, niemal skreśliłem Fishera z mojej listy ulubionych protagonistów, zastępując go bohaterem Corvo z Dishonored oraz Agentem 47. Pierwsze zwiastuny Blacklist również nie nastrajały pozytywnie – wypchane akcją, wybuchami, nalotami z powietrza (?!) materiały promocyjne pokazały, że Ubisoft idzie w kierunku akcji, zamieniając wzór bohatera gier skradanych w kolejnego Rambo. Nic z tych rzeczy!
Nowy Splinter Cell jest tak samo przyczajony, jak w pierwszych odsłonach gry. Ubisoft postawił na kompromis – zabawa w Rambo przy Blacklist również jest możliwa, lecz dla miłośników pierwszych przygód Sama Fishera pozostawiono furtkę do prawdziwego popisu. Nowe Blacklist oferuje trzy style rozgrywki, jakie może wybrać gracz – Ducha, Panterę oraz Atak.
Pantera, Duch czy Atak?
W zależności od obranego stylu rozgrywki, dostosowujemy również posiadany ekwipunek, broń i gadżety. Tak oto prawdziwy Duch skorzysta z usypiających granatów, ogłuszania i przemykania za plecami przeciwników. Pantera pozostanie nieuchwytna, pozostawiając za sobą sznur ciał, korzystając z wytłumionych broni. Tryb ataku z kolei… cóż, do Spliner Cell powróciły obrzyny, klasyczne granaty oraz wybuchające beczki.
Nastawiony na nieustanną akcję gracz może więc wybrać ścieżkę Rambo, lecz Blacklist staje się wtedy średnio udaną grą akcji. Zupełnie inaczej wygląda zabawa według wytycznych pozostałych styli – wtedy Sam Fisher ponownie staje się tym samym wirtuozem mroku i cienia, co w genialnych, początkowych odsłonach serii. Obezwładnianie przeciwników oraz korzystanie z gadżetów ponownie daje masę frajdy. Czy to latająca sonda, czy kamera przylepiona do filaru budynku – Ubisoft oddał w ręce graczy ogromny arsenał, dzięki któremu mogą zamienić Blacklist w zupełnie inną grę, zależnie od własnych upodobań.
Ogrom zawartości
To, co bardzo pozytywnie nastawiło mnie do Blacklist, to ogromna ilość możliwości, jaki twórcy upchnęli w tym tytule. Poza głównym wątkiem fabularnym gracz może wykonać również szereg dodatkowych misji, przydzielanych mu przez kluczowe dla scenariusza postacie. Takie zadania różnią się kryteriami, jakie trzeba spełnić, aby zakończyć akcję powodzeniem. Coś dla siebie znajdzie zarówno miłośnik nieustannej rozwałki, jak również cicho-ciemny z prawdziwego zdarzenia.
Poza dodatkowymi misjami, Francuzi postawili również na możliwość nieustannego rozwoju. Tak oto Paladyn, latająca forteca będąca jednocześnie bazą wypadową Fishera, może zostać poddana ulepszeniom, mającym bezpośredni wpływ na rozgrywkę. Dodatkowe radary, zbrojownia czy sala medyczna – wszystko to ma przełożenie na poczynania gracza i zachęca do zdobywania kolejnych dolarów, które z lubością zainwestujemy w latające cacuszko, będące perłą w technologicznej koronie wirtualnych Stanów Zjednoczonych.
Blacklist to niemal film
Tom Clancy i scenarzyści stanęli na wysokości zadania. Fabuła stojąca za Blacklist od samego początku jest na tyle interesująca, że syndrom „jeszcze jednej misji” bardzo szybko wszedł w mój krwiobieg. Wszystko po to, aby móc obejrzeć kolejne scenki przerywnikowe. Te zostały wykonane na mistrzowskim poziomie. Nowy Splinter Cell to doskonałe kino akcji, z wyrazistymi postaciami, mocnymi dialogami oraz zadowalającymi zwrotami akcji.
Na dodatkowe oklaski zasługuje udźwiękowienie, wykonane na bardzo profesjonalnym poziomie. Złapałem się na tym, że chętniej Blacklist bym oglądał, niżeli w to grał. Ubisoft pokazał, że Sam Fisher zasługuje na własny film, czy to animacja komputerowa, czy wysokobudżetowa produkcja z prawdziwego zdarzenia. Rozczarowuje jedynie zakończenie, płytkie, proste i nijakie, w stosunku do prawdziwego trzęsienia ziemi, jakie twórcy urządzili od pierwszych chwil z grą.
Rozgrywka to sama przyjemność
Kolejne misje to prawdziwa przyjemność. Uznanie należy się zwłaszcza projektantom lokacji. Te są przepiękne, zróżnicowane i naprawdę rozległe. W przeciwieństwie do pierwszych odsłon serii, Blacklist stawia na otwarte tereny. W połączeniu z olbrzymim arsenałem Fishera, daje to graczom niemal nieograniczone możliwości.
Kanały, dachy budynków, wentylacja, boczne ścieżki, wnętrza budynków – to od gracza zależy, jaką obierze drogę do celu. Fisher w Blacklist jest skoczny jak nigdy, umiejętnie pożyczając ruchy od Altaira i Ezio z Assassin’s Creed. Górskie wspinaczki, wchodzenie na dachy, chodzenie po gzymsach – dróg co celu jest naprawdę wiele i każda wydaje się interesująca. Łącząc to z trzema stylami rozgrywki, wychodzi budząca podziw lista możliwości, która zachęca do ponownego przejścia Blacklist, na wyższym poziomie trudności.
Blacklist bez wad?
Oczywiście nie. Tytuł posiada kilka mankamentów, które skutecznie przeszkadzały mi podczas rozgrywki. Ubisoft wciąż nie uporał się z systemem korzystania z osłon terenowych. Błędy, które irytowały podczas zabawy z Conviction, są obecne również tutaj. Bieganie od osłony do osłony jest dalekie od intuicyjnego. To wciąż nie Gears of War. Miast polegać na systemie, znacznie lepiej samemu sterować Fisherem, umiejętnie biegając od cienia do cienia, unikając możliwych do zniszczenia źródeł światła oraz wzroku strażników. Niestety, na klawiaturze można połamać sobie palce, dlatego od pierwszych kilkunastu minut podłączenie pada wydawało się wręcz obowiązkiem.
Będąc przy strażnikach – do nich również da się przyczepić. Czasem nie widzą nas z odległości kilku metrów, chociaż stoimy skąpani w świetle. Kiedy indziej widzą znacznie więcej, niż powinni widzieć, z powodzeniem obserwując Fishera przez ściany. To detale, nie psujące ogólnego wrażenia z gry. Z drugiej strony, jeśli ktoś jest na tyle drobiazgowy co ja i z każdym kolejnym podniesieniem alarmu wraca do punktu kontrolnego, może to napsuć krwi.
Warto?
Zdecydowanie warto. Zwłaszcza, że wciąż nie miałem czasu, aby dokładnie zapoznać się z trybem wieloosobowym, ten z kolei zapowiada się po prostu genialnie. Fisher jest w świetnej kondycji, pomimo siwizny na skroniach. Blacklist to trochę jak dwie gry w jednej, idąc na kompromis między zagorzałymi fanami pierwszych odsłon a współczesnymi trendami. Tytuł nie jest pozbawiony wad, lecz kapitalna grafika, dobry scenariusz, piękne widoki oraz ogrom możliwości skutecznie niwelują te minusy. Blacklist jest jak świetny film akcji, w który wpakowano bardzo wiele dobrej, zróżnicowanej zawartości. Pomyśleć tylko, że jeszcze więcej czeka na mnie na serwerach Uplay.