REKLAMA

Przeczytałam "Start a Fire. Runda pierwsza" i apeluję: przestańcie marnować papier na "hity" Wattpada

"Start a Fire" to kolejny hit Wattpada, który został wydany w formie papierowej, a jego kontynuacja podbija topkę Empiku. Dlaczego? Trudno powiedzieć, gdyż książka Katarzyny Barlińskiej, pisana pod pseudonimem Herytiera, to kilkaset stron nudnych i przewidywalnych bohaterów, przypadkowych spotkań, a przede wszystkim toksycznych zachowań, które - nie wiedzieć czemu - w literaturze young adult święcą obecnie triumfy.

Przeczytałam Start a Fire. Runda pierwsza i apeluję: przestańcie marnować papier na hity Wattpada
REKLAMA

Katarzyna Barlińska, pseudonim Herytiera Pizgacz, dołożyła swoją cegiełkę do hitów Wattpada, które postanowiono wydać w formie książki. Takiej pełnoprawnej książki, która na półkach w Empiku leży obok innych tytułów znanych pisarzy i pisarek. I naprawdę nie mam nic przeciw temu, że niektóre wydawnictwa widzą potencjał w wattpadowych publikacjach i postanawiają zrobić na tym biznes, popularyzując przy okazji czytanie wśród młodych ludzi. Czasem po prostu coś, co urodziło się na Wattpadzie, powinno właśnie tam zostać, a "Start a Fire. Runda pierwsza" to jeden z takich potworków.

REKLAMA

Start a Fire. Runda pierwsza - opinia o książce

Uwaga! Ta opinia zawiera spoilery.

Autorką książki "Start a Fire. Runda pierwsza" jest Katarzyna Barlińska, pseudonim Heryteria. Autorka zadebiutowała na Wattpadzie w 2016 roku, gdzie jako pierwszej w Polsce udało się jej zebrać ponad 115 tys. obserwujących. W cyklu, który zapoczątkowała publikacja "Start a Fire", znajduje się również "Start a Fire. Runda druga", "Burn the Hell" (runda trzecia i czwarta) oraz "Extinguish the Heat" (runda piąta i szósta). Jest tego sporo, a biorąc pod uwagę to, że liczba stron w każdym z tomów waha się między 600 a 800, robi się tego jeszcze więcej. Ale zacznijmy te igrzyska i przyjrzyjmy się najpierw, o czym jest pierwsza część cyklu pani Pizgacz.

Główną bohaterką książki jest Victoria Clark, mieszkanka Culver City w stanie Kalifornia i uczennica Culver High School. Nastolatka mieszka wraz matką, bratem i psem o imieniu Kot, a jej przyjaciółmi są Mia Roberts oraz Chris Adams, dzieciaki z dobrych domów i szanowanych rodzin, do których należy także sama Victoria. Kiedy pewnego dnia (przypadkiem) Luke "Parker" Mitchell, kolega ze szkoły i kompletne przeciwieństwo towarzystwa Victorii, proponuje jej podwózkę do domu, dziewczyna (przypadkiem) poznaje mrocznego Nathaniela Sheya, bliskiego przyjaciela Parkera. "Kilka źle dobranych słów", jak to opisuje autorka, sprawia, że dotychczasowe życie Victorii zmienia się o 180 stopni, a bohaterka wpada w pułapkę toksycznej relacji, z której nie może się wyplątać.

Skoro jesteśmy już przy fabule, to zacznijmy od fabuły.

Kiedy byłam mniej więcej w połowie książki (a przypominam, że musiałam przebrnąć przez 600 stron), zdałam sobie sprawę, że nie rozumiem, od czego się zaczęło. A zaczęło się od zwyczajnej sprzeczki pomiędzy dwójką obcych ludzi; punktem zapalnym było to, że kiedy Victoria (przypadkiem) poznała Nathaniela Sheya, po prostu odważyła mu się sarkastycznie odciąć. Biorąc pod uwagę dalsze losy głównych bohaterów, nie mogłam uwierzyć w to, że zaczęło się od takiego banału. A jest w tej publikacji wiele poważnych kwestii, które napędzane są przez błahostki.

Na samą fabułę książki składają się natomiast cztery elementy - nudne życie w szkole, imprezy, ucieczki przed policją oraz spotkania Victorii i Sheya (przypadkowe spotkania, które autorka raz za razem usiłuje jakkolwiek motywować, ale nie bardzo jej to wychodzi). Przypadków jest w ogóle w "Start a Fire" niedorzecznie sporo - moim ulubionym jest rozładowany telefon w chwili, kiedy najbardziej jest potrzebny, a także przypadkowe spotkanie w piwnicy, która jest jedynym cichym miejscem w domu (nie zgadniecie, co się dzieje później - dwójka głównych bohaterów zatrzaskuje się w pomieszczeniu, gdzie musi czekać aż do rana, bo zwykle nikt tam nie wchodzi). Takich sytuacji jest więcej i to właśnie one sztucznie pchają fabułę do przodu.

Ale skoro fabuła nie ratuje się sama, to może chociaż bohaterowie udźwigną tę książkę.

Niestety. Bohaterowi są tak nudni, przewidywalni i podejmują tak nieracjonalne decyzje, że dosłownie żadnemu z nich nie chce się ani współczuć, ani kibicować. To typowe nastolatki z dobrych domów, którzy w szkole dobrze się uczą, a w weekendy imprezują. Są bogaci, idealni i zafascynowani mrocznym światem, do którego nie należą. Shey to typowy przystojny buntownik, który, jak trzeba, ma w sobie odrobinę empatii. Mia to typowa szkolna piękność, Chris to typowy bogaty przyjaciel, a Victoria jest typową główną bohaterką, którą targają rozterki i wchodzi w relację z chłopakiem nienależącym do jej świata.

Recenzje innych książek przeczytacie w serwisie Spider's Web:

To dobry moment by wspomnieć o poziomie toksyczności tej relacji, który wywaliło poza skalę.

"Rodzina Monet" to przy tym miła opowieść o siostrze i jej braciach, którzy postanawiają się nią zaopiekować. Serio. Ilość przekleństw czy deklaracji w stylu "Mogłem pozwolić ci zdechnąć" (przypominam, nic poważnie krzywdzącego między bohaterami się nie wydarzyło), to jakieś apogeum. Kiedy Victoria i Shey się spotykają (przypadkowo), nie wiadomo, kiedy wybuchnie bomba i co się między nimi wydarzy - poziom nienawiści między tym dwojgiem jest gigantycznie wysoki, a nielogicznie podejmowane decyzje i chore motywacje to punkt przewodni książki, który pozwala tej relacji trwać. Wspomnieć należy także o przemocy - nie tylko psychicznej, ale również fizycznej, bo Shey regularnie krzywdzi Victorię.

REKLAMA

Co jeszcze jest nie tak z tą książką?

Oprócz toksycznych relacji i przypadkowych spotkań, autorka wprowadza do książki przypadkowych bohaterów, którzy nagle, ni z gruszki, ni z pietruszki, pojawiają się w połowie książki lub na sam koniec. Poza tym niektóre spostrzeżenia w ogóle się nie kleją, wątki nie zostają domknięte (i nie ma tu znaczenia, czy rozwiązanie pojawi się w kolejnej części), ale przede wszystkim - "Start a Fire" to po prostu męcząca książka, pełna zbędnych i bardzo prostych opisów, których brak mógłby skrócić 600-stronicową książkę o połowę. I być może dalej historia wciąga bardziej, ale po lekturze pierwszej części nie mam ochoty tego sprawdzać.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA