Requiescat in pace. Znamienna kwestia protagonisty serii UbiSoftu, stała się również moim nieopatrzenie wypowiedzianym życzeniem, kiedy branżowe media zaczęły prześcigać się w serwowaniu plotek o kolejnej odsłonie. Co prawda wyjątkowo ciężko ubić kurę znoszącą złota jaja, niemniej usilne (i wymyślne) przedłużanie jej żywota nie wydaje się jakąkolwiek alternatywą.
Dzisiejsza promocja na Steam dotyczy wszystkich, dotychczas wydanych części serii Assassin’s Creed.
Przygody z flagowym produktem francuskiego developera to pasmo zmiennych doświadczeń, z jednej strony wywołujące szybsze bicie serca, z drugiej przyprawiając o jego palpitacje. Trudno było oprzeć się nowej marce, której fabułę zręcznie wplątano w historyczne meandry, podszywając je dodatkowo teoriami spiskowymi (nie wspominając oczywiście o urokliwej Jade Raymond, która kierowała debiutanckim projektem). Paradoksalnie jednak to część pierwszą sklasyfikowałbym jako rozczarowanie, które „przewiozło się” na własnych hasłach reklamowych. W końcu ile można śledzić, prowadzić dywersje i wykonywać egzekucje wedle dokładnie tego samego schematu?
Na szczęście wyłamała się z niego kolejna część, która prócz nowej epoki, wprowadziła charyzmatycznego głównego bohatera. Ezio okazał się bardziej wyrazistą postacią, niż pyszałkowaty born to kill Altair. Na znakomitą całość złożyło się wiele elementów, które deklasowały poprzedniczkę. Autentyczne postacie historyczne, w tym Leonardo da Vinci, odgrywający rolę bondowskiego Q, systematycznie ulepszając nasz ekwipunek. W roli oponenta występuje zaś sam zwierzchnik Boga w postaci Rodrigo Borgii, który zapisał się niekoniecznie złotymi literami w historii papiestwa. Do tego niewątpliwe uroki renesansowych Włoch, odciągające od wykonywania właściwych misji fabularnych. Potwierdzeniem klasy tej części niech będzie fakt, że jako sceptyk w kwestii maniakalnego zdobywania trofeów na PS3, w tym przypadku uczyniłem wyjątek zdobywając (nieskromnie) upragnioną platynę <nerd alert>.
Brotherhood i Revelations były naturalnymi i jak najbardziej pożądanymi kontynuacjami. Wróciłem do nich z chęcią, zwłaszcza, że niezmiennie postacią wiodącą pozostawał przedstawiciel rodu Auditore. Mimo wszystko obie części wydawały się odtwórcze, bazując na bardzo dobrze przyjętej części drugiej. Co prawda do gry skutecznie przykuwa sama historia, jednak mechanika pozostaje niezmienna, urozmaicona zaś o kilka elementów pokroju budowaniu i szkoleniu tytułowego bractwa, jak „mini-gier” typu tower defense w Revelations.
Ostatnia, trzecia część serii niestety wlicza się do niechlubnej grupy, w której tkwi ‘jedynka’. Zmiana środowiska była konieczna, zmiana bohatera (pół-Indianin, pół-Brytyjczyk – Connor) nader oczywista, pozostały więc sprawdzone patenty. Poza sporymi niedociągnięciami technicznymi, takowe znajdują się również w fabule. Ponownie rozczarowuje protagonista, który niczym ślepe dziecko we mgle podąża w kierunku najbardziej „wyrazistych” nawoływań, pozostając marionetkę w rękach głównodowodzących w walce o niepodległość. Sam też wydaje się bezrefleksyjnym automatem, działającym w rytm haseł ‘wolność’, ‘równość’, ‘na pohybel Templariuszom’. Ci ostatni zaś doczekali się kolejnego ciekawego reprezentanta, którym zresztą kierujemy w początkowej fazie gry. „Produkt” zdecydowanie bardziej wyrazisty niż Connor, a i pewnym momencie potrafiący przekonać do racji zakonu, który przez tyle odsłon serii tak skutecznie zwalczaliśmy.