Dorośli też lubią misie. Nowy serial "Ted" jest lepszy niż film, od którego wszystko się zaczęło
Jedno życzenie kilkuletniego chłopca i nagle maskotka-przytulanka o imieniu Ted zaczyna mówić ludzkim głosem. Nie jest jednak słodkim pluszakiem, a wyszczekanym dorosłym z syndromem Piotrusia Pana. Nieobce mu są używki, przekleństwa i cytaty z popkultury. I – choć sam się sobie dziwię – bardzo mnie to bawi.
OCENA
„Teda” poznaliśmy w 2012 roku, gdy Seth MacFarlane, autor popularnych seriali animowanych („Family Guy”, „American Dad”), postanowił wyreżyserować film aktorski. Zaprezentował wtedy światu pluszowego bohatera, którzy żyje sobie w realnym świecie i kumpluje się z chłopakiem, który powołał go do życia. Pluszowa zabawka, podobnie jak jej dawny właściciel, John (grany przez Marka Wahlberga), to duzi chłopcy prowadzący rozrywkowy i beztroski styl życia. W pewnym momencie John postanawia się ustatkować, w czym Ted zdecydowanie mu nie pomaga, co staje się tematem filmu.
Ted – recenzja serialu dostępnego na SkyShowtime
Serialowy „Ted”, który pojawił się dzisiaj na SkyShowtime, robi krok wstecz i pokazuje młode lata Johna Benetta (Max Burkholder) i towarzyszącego mu misia. Chłopaki (a w zasadzie chłopak i magicznie ożywiony pluszak) chodzą razem do szkoły, stawiają czoła szkolnym dręczycielom, po raz pierwszy próbują trawki i oglądają filmy dla bardzo dorosłych. W centrum głównych wydarzeń znajdują się rodzice Johna (Scott Grimes i Alana Ubach), a także mieszkająca z nimi kuzynka (Giorgia Whigham).
Już od pierwszych minut serialu, od pierwszych nut wybrzmiewających w czołówce widać i słychać, że jest to produkcja od autorów „Family Guya”. Nie mam jednak na myśli tylko podobieństwa motywów muzycznych, czy specyficznych błyskotliwych żartów zakorzenionych w popkulturze. W „Tedzie” nawet humor ślizga się po krawędzi akceptowalnych żartów, a te, gdy już padają, utrzymują się w tym samym rytmie, co w animacjach. Dialogi iskrzą humorem, są szybkie, błyskotliwe i często przegadane – tu pointę podaje się często na końcu długaśnego wywodu. Co jest jednak najważniejsze – ten humor po prostu się sprawdza.
Serialowy „Ted” lepszy niż film.
Produkcja od serwisu Peacock nie boi się toaletowego humoru i żartów tak wulgarnych, że chyba tylko Cartman by się nie zarumienił. To nie on jednak stanowi sedno serialu, bo sporo tutaj (a widziałem 5 pierwszych odcinków) po prostu zabawnych okoliczności i świetnych żartów sytuacyjnych. W filmach kinowych dowcip był może i mocny, czasem brutalny, ale jednocześnie był bezpieczny, stronił od dziwności i abstrakcji. Serialowy „Ted” nie ma tych problemów i widać, że twórcy dostali dużą swobodę kreatywną.
Niestety, nie wszystko udaje się tak, jak powinno. 2 pierwsze odcinki, a w zasadzie jeden odcinek podzielony na dwie części, są po prostu słabe. Prawdopodobnie padły ofiarą „klątwy pilota”, która każe w bezpieczny, szkolny i reprezentatywny sposób pokazać bohaterów i ogólny styl serialu, aby telewizyjni decydenci sypnęli kasą na kolejne epizody. Na szczęście potem jest znacznie, znacznie lepiej. Następne odcinki to już jazda bez trzymanki i czasem aż trudno uwierzyć, że to cały czas ten sam serial. Zwłaszcza że odcinek 3., czyli „Moich dwóch ojców” jest tak emocjonujący, zabawny i smutny zarazem, że dzisiaj, jeszcze w trakcie pisania tej recenzji, musiałem obejrzeć go jeszcze raz.
„Teda” na pewno powinny zobaczyć osoby, które lubią poczucie humoru MacFarlane’a, bo ten serial jest aktorska wersją „Family Guya”. Polecam go jednak przede wszystkim tym, którzy „Teda” kinowego lubią, ale rozumieją, że nie był on dobrym kinem. Serial bowiem naprawia jego wszystkie błędy nie powtarza własnych i bawi niewymuszonym, ostrym jak brzytwa dowcipem. Ja z „Tedem” zostaje.
Na SkyShowtime dostępne są 3 pierwsze odcinki serialu.
Czytaj inne nasze teksty dotyczące oferty SkyShowtime: