REKLAMA

Na taki serial czekałem. Sylvester Stallone kopie w nim tyłki, jak za dawnych lat

W Stanach Zjednoczonych "Tulsa King" stało się takim hitem, że Paramount+ od razu zamówił 2. sezon. W Polsce dzięki SkyShowtime możemy w końcu obejrzeć pierwsze odcinki serialu. Czy warto? Tylko jeśli lubicie dobrą rozrywkę.

tulsa king skyshowtime recenzja premiera
REKLAMA

25 lat - tyle w więzieniu spędził główny bohater. Poświęcił jedną trzecią swojego życia, aby chronić mafijną rodzinę. Wyrok mógł zostać skrócony, ale on nie puścił pary z ust. Nagrodą za lojalność jest jednak zesłanie do jakiegoś wygwizdowa. Dwight Manfredi uznaje to za policzek. Czuje się poniżony, ale zamierza pokazać, że wciąż jest ważną częścią przestępczej organizacji. Kiedy więc przybywa do tytułowej Tulsy, od razu bierze się do roboty. Zaczyna szukać sposobu na nielegalny zarobek. Najpierw musi jednak zrozumieć, jak bardzo zmienił się świat w czasie jego pobytu za kratkami.

"Tulsa King" czerpie z historii self-made manów w stylu "Człowieka z blizną" i sag ala "Ojciec chrzestny". Jakby tego było mało, znalazło się też miejsce na gangsterkę w klimatach "Synów Anarchii". Nie spodziewajcie się jednak epickiej opowieści o budowie zbrodniczego imperium. Taylora Sheridana nie interesuje fabularny rozmach. Kilka niekoniecznie skomplikowanych wątków to dla niego wystarczająco, aby utrzymać widzów przed ekranem przez dziewięć odcinków. Dlatego mamy do czynienia z serialem prostym jak łamanie dłużnikom palców.

REKLAMA

Czytaj także:

Tulsa King - recenzja serialu dostępnego na SkyShowtime

Cała idea "Tulsa King" opiera się na wpuszczeniu osiłka, dzikusa i przemocowca do nowoczesnego świata. Ciężar serialu spoczywa więc na potężnych barkach Sylvestra Stallone. Wcielający się w główną rolę aktor dźwiga go bez problemu. Nic dziwnego. Grał już coś podobnego w "Człowieku demolce". Chociaż futurystyczny anturaż, zmienił się na współczesny realizm, obowiązują tu dokładnie te same zasady. Mamy oldschoolowego twardziela, który pokazuje młodym, jak się powinno załatwiać sprawy. Początkowo wzbudza zdziwienie, niechęć, a nawet strach, ale z czasem zebrana przez niego ekipa, zaczyna go podziwiać.

Tulsa King - SkyShowtime - seriale

Dwight staje się odpowiednikiem jeźdźca znikąd, który przybywa do miasteczka i pokazuje mieszkańcom, jak walczyć o swoje, bronić się, podążać własnymi ścieżkami. "Tulsa King" jest więc przede wszystkim opowieścią o adaptacji i wybijaniu się na niezależność. Nie brakuje tu jednak też rozważań o dawnych wartościach i ich zaniku. Zasadach i ich braku. Lojalności i zdradzie. Krzywdzie i zemście. Bo cała opowieść budowana jest na przesiąkniętych przemocą amerykańskich mitach. Dlatego Sheridan korzysta głównie z motywów kina gangsterskiego, ale miesza je z typowo westernową ikonografią i tropami gatunkowymi. Koń swobodnie chodzi po ulicy, Indianie oferują bladym twarzom skręta pokoju, a twardzi faceci rzucają się na siebie z pięściami w lokalnym saloonie... przepraszam, barze.

Tulsa King - serial, który zgniata gardło widza

Sheridan dał się już poznać jako twórca znakomitych neowesternów. To on przecież reżyserował "Aż do piekła" i jest współtwórcą "Yellowstone" (również dostępnego na SkyShowtime). W przeciwieństwie do swoich poprzednich dzieł, w "Tulsa King" przyjmuje postawę ironisty. To wciąż opowieść nasączona resentymentami, nostalgią za minionymi czasami i poczuciem bezpowrotnej straty, ale podanymi z lekkim przymrużeniem oka. Wszystkie interesujące twórcę mity, jak zwykle rozpadają się na naszych oczach, tylko tym razem przestrzeń między ich powidokami pozwala nam podczas seansu oddychać.

Czytaj także:

Po pierwszych odcinkach może się wydawać, że Sheridan stracił swój pazur i próbuje to nadrabiać szyderą. Twórca dobrze jednak wie, kiedy ścisnąć nas za gardło. Nawet jeśli główny konflikt fabularny, czyli gangsterska wojna o sprzedaż helu, sprawia wrażenie absurdalnego, w końcu wybucha widzowi prosto w twarz. Tak jest tutaj ze wszystkim. Błahostki stają się kamyczkami, które wywołują lawinę dramatycznych wydarzeń. "Tulsa King" głaszcze nas bowiem po twarzy, jednocześnie podrzucając odciętą głowę konia do łóżka.

"Tulsa King" gra widzowi na nosie z takim wdziękiem, że ciągle chce się więcej. Są widowiskowe wybuchy i strzelaniny, nie brakuje zwrotów akcji, ani chwytliwych one-linerów, ale nie ma taniego efekciarstwa. Gatunkowe atrakcje nigdy nie przysłaniają istoty opowiadanej historii. Dzięki temu serial ogląda się jednym tchem. W oczekiwaniu na 2. sezon będziecie wstrzymywać więc oddech, jakby ktoś wrzucił was do jeziora z cementowymi bucikami na nogach.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA