REKLAMA

Nowy Westworld to wersja 2.0 - ciekawsza, bez błędów i z lepszą narracją. Tylko gdzie reszta sezonu?

Pierwszy Westworld był… poprawny. Serial miał budżet, popularne nazwiska i pomysł, ale brakowało mu pewnej spójności oraz ostrzejszej wizji. Na szczęście producenci z HBO wyciągnęli wnioski z potknięć i podeszli do drugiej serii kompleksowo, Jak do wielowątkowego, szerszego uniwersum. Jakościowa zmiana jest od razu wyczuwalna.

Nowy Westworld to wersja 2.0. Jest lepszy, szybszy i ciekawszy - recenzja
REKLAMA
REKLAMA

Pierwszy Westworld był na tyle dobry, że z chęcią włączyłem pilota drugiej serii. Z drugiej strony, serial wsadzony w buty „zamiennika Gry o tron“ wypadał stosunkowo blado. Jego scenarzyści poświęcali narracyjną grację kosztem fabularnych zwrotów o 180 stopni, przedkładając zagadkę nad telewizyjne rzemiosło. Przez to Westworld był serialem ciekawym, ale w gruncie rzeczy nieprzyjemnym. Jego środkowe epizody były jak małe ciężarki przyczepiane do widza - oglądało się je, lecz niewiele z nich wynikało.

Producenci tak zafiksowali się na Człowieku w Czerni, że narracyjna niespodzianka (którą dało się przewidzieć już od trzeciego epizodu) przysłoniła wszystko inne, łącznie z ogólną atrakcyjnością scenariusza. Pierwsza seria odżywała dopiero pod koniec, wskakując na właściwe tory. Wtedy było już jednak za późno, aby zamienić Westworld w serial wybitny, na miarę takich produkcji HBO jak Gra o tron, Detektyw czy Kompania Braci.

 class="wp-image-156519"

HBO wzięło sobie do serca słuszną krytykę Westworld. Przez to drugi sezon nie popełnia błędów pierwszego.

Jeżeli miałbym wskazać jedną, zasadniczą różnicę między dwoma seriami, to wyglądałaby ona w następujący sposób: pierwszy Westworld był produkowany przez scenarzystów dla scenarzystów. Drugi Westworld jest tworzony przez scenarzystów dla widzów. W końcu. Producenci otworzyli ten tytuł na wielowątkową, równoległą narrację składającą się z kilku dominujących motywów. Historia wciąż jest prowadzona na dwóch liniach czasowych, lecz różnica między nimi wynosi zaledwie kilkanaście dni, nie kilkanaście lat.

Widz przestaje czuć, że błądzi po omacku. Scenarzyści nareszcie nie trzymają go w ciemnościach. Ba - zdarza się, że fan wie teraz więcej od postaci widocznych na ekranie. To miła odmiana od pierwszej serii, w której Anthony Hopkins katował nas nieustannymi szyframi i zagadkami. Nie mam nic przeciwko tajemnicy. Gdy ta jest jednak pompowana na siłę, a jej odkrycie nie daje przesadnej satysfakcji (Człowiek w Czerni) ma się wrażenie rozjechania potencjału z rzeczywistością. Tak było w pierwszym sezonie.

Drugi Westworld otwiera się na zewnętrzny świat. Ze słoika schodzi pokrywka, co daje masę ciekawych wątków.

Twórcy nareszcie bawią się różnymi motywami, pośród których każdy widz znajdzie coś dla siebie. Z jednej strony pozostał silnie obecny humanistyczno-behawioralno-psychologiczno-bioinżynieryjny wątek jestestwa, świadomości, życia i rzeczywistości, który zdominował pierwszy sezon. Podmuchem świeżości rozluźniającym atmosferę jest znacznie bardziej przyziemny motyw odbijania parku z mechanicznych rąk zbuntowanych hostów. Mamy napakowanych twardzieli z wielkimi spluwami, którzy szturmują kolejne strefy ośrodka.

Wbrew pozorom, wcale nie zabija to klimatu. Wręcz przeciwnie - serial w końcu złapał odpowiednie tempo. Dostał odskocznię od filozoficznych dywagacji, dzięki którym te stają się cenniejsze i chętniej przyswajalne. Tak jak Gra o tron ma swoje epickie bitwy, za sprawą których podstępna dyplomacja staje się świeża i ciekawa, tak Westworld doczekał się solidnych scen akcji na większą skalę, dzięki którym los androidów na nowo jest ciekawy i intrygujący.

 class="wp-image-156516"

To nie tak, że superprodukcja HBO obniżyła jakość dialogów czy poziom skomplikowania. Serial nie stał się „głupszy“ przez obecność wątków militarnych. Przeciwnie - nabrał cech realizmu. Jeden z sześciu parków korporacji Delos w końcu przestał być odizolowaną, zahaczającą o surrealizm wyspą, unoszącą się ponad taflą ekonomicznych, politycznych i społecznych konsekwencji. No i nie okłamujmy się - bezpośredni konflikt ludzi i maszyn w stylu wczesnego Animatriksa - czy może być coś równie ekscytującego w serialu takim jak Westworld? To pytanie retoryczne.

Nowy Westworld to Westworld 2.0 - mocniejszy, lepszy, szybszy i ciekawszy. Boli mnie tylko jedno…

Przyzwyczajenie z Netfliksa robi swoje. Po obejrzeniu naprawdę dobrego odcinka pilotażowego nowej serii, od razu ma się ochotę przejść do drugiego epizodu. Niestety, nie jest to możliwe, ponieważ HBO dalej stawia (i będzie stawiać przez przynajmniej kilka kolejnych lat) na dystrybucję cotygodniową. Drugi odcinek zobaczę dopiero za siedem dni. W zdumiewający wręcz sposób koliduje to z moimi nowymi przyzwyczajeniami odnośnie oglądania seriali. Netflix ma niesamowity wpływ na to, jak podchodzimy do konsumpcji multimediów.

W pewnym sensie to nie krytyka. To komplement. Pierwszy Westworld był przeze mnie oglądany na raty. Momentami miałem problemy, żeby przełknąć ten serial. Jeżeli druga seria będzie tak dobra jak pierwszy odcinek, to wiem, że nigdy nie poczuję się zbyt syty. Przeciwnie - podczas oglądania cały czas czuje się poczucie niedosytu, jak przy Grze o tron. To najlepsza pochwała, jaką może dostać serial, który od początku był tworzony jako „zapchajdziura po Martinie“.

REKLAMA

Jeśli producenci Westworld zachowają aktualny poziom, to opowieść o hostach ma szansę ewolucji w coś znacznie, znacznie więcej.

Ode mnie mocne osiem androidów na dziesięć

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA