„Dom dobry” to drugi po „Klerze” film Wojciecha Smarzowskiego, który przyciąga do polskich kin tak imponujące tłumy. W obu przypadkach promocję i popularność wspierają zażarte dyskusje i kontrowersje - reżyser słynie zresztą z podejmowania tematów trudnych, społecznie istotnych, ale i działających na część odbiorców jak płachta na byka. Czym jeszcze reżyser „rozgrzewał” opinię publiczną w przeszłości?

Nieprzypadkowo o Wojciechu Smarzowskim mówi się, że to taki „odwrócony Patryk Vega” albo „Patryk Vega dla libków”. Rzecz jasna, są to porównania nieuczciwe względem widowni (kategoryzowanie), jak i obraźliwe dla samego Smarzowskiego, bo jest to najzwyczajniej w świecie znacznie, ale to znacznie lepszy reżyser, którego intencje są, w to nie wątpię, szczere, czyste i szlachetne. Nie da się jednak ukryć, że każda generalizacja ma jakieś źródło. Obaj twórcy skutecznie zapełniali sale kinowe; pielęgnujący swe mesjańskie aspiracje Vega szczuł, dajmy na to, antyaborcyjnymi wątkami, Smarzowski zaś - stereotypem Polaka-Janusza, alkoholika i antysemity. Obaj lubią ustawiać obszerne fragmenty scenariusza, a nawet całe filmy pod wybraną tezę; z uwielbieniem - choć z różnym skutkiem i wiarygodnością - biorą pod lupę rozmaite patologie.
O ile jednak z filmów Vegi wybija się przede wszystkim rozbuchane ego reżysera, twórcza indolencja i brak intelektualnego zaplecza, o tyle Smarzowski rzeczywiście stara się opowiadać o tym, co zatruwa społeczeństwo, o prawdziwych ludzkich krzywdach, o potwornościach, z którymi mierzy się zbyt wiele i wielu z nas. I tak na przykład „Pod Mocnym Aniołem”, choć to adaptacja, portretuje horror i liczne oblicza alkoholizmu; „Kler”, wbrew pozorom, nie atakuje wiary, a postawy, komentuje błądzące jednostki. „Dom dobry” skupia się natomiast na domowej przemocy.
Smarzowski: styl i kontrowersje
Twórczość Smarzowskiego najczęściej opisuje się jako kino „narodowego kaca” - filmy, w których bohaterowie nadzwyczaj często są przemocowi, moralnie odpychający lub najzwyczajniej w świecie zmęczeni. Mówi się, że twórca łączy realizm społeczny z brutalnym naturalizmem, groteską i czarnym humorem, a do tego chętnie podkrada chwyty z kina gatunków - thrillera, horroru, kryminału. Najczęściej interesują go właśnie przemoc i jej mechanizmy, polskie instytucje i „polska dusza” (narodowe mity, tabu, przywary, zakłamana pamięć zbiorowa). Świat przedstawiony w jego filmach jest „oddolny”: przeważają prowincje, małe miasteczka, popegeerowskie wsie, domy z pustaków. Mniej interesują go elity, bardziej - nawaleni kierowcy, proboszcz, komendant, właściciel stacji benzynowej, kelnerka, barmanka, dziewczyna „z dyskoteki”. Jego styl charakteryzują m.in. „nerwowa” kamera, ciemne zdjęcia, dynamiczny i poszarpany montaż, ma też swoją ulubioną aktorską ekipę (Jakubik, Więckiewicz, Braciak, Kulesza). To kino bardzo fizyczne, brudne, swój realizm kontrujący przerysowaniem. Zrealizowane i wyreżyserowane na światowym poziomie. Charakterystyczne, w istocie bardzo autorskie. I bijące rekordy.
Jasne, wspomniany Vega ma na koncie mnóstwo kasowych hitów ale to „Kler” zajął trzecie miejsce na liście filmów z największą liczbą widzów w Polsce po 1989 r. (przegrał z „Ogniem i mieczem” i „Panem Tadeuszem”). Dla porównania: największy sukces Vegi, „Pitbull. Niebezpieczne kobiety”, zajął miejsce 15.
To właśnie tematyka i sposób jej podejmowania budzi tak wielkie zainteresowanie. Tematyka, podkreślmy, nieraz zawstydzająca. Dlatego też odbiorcy nakreślili dwa portrety twórcy: z jednej strony - „autor wnikliwy”, który „grzebie w polskiej (i ludzkiej) duszy”, wchodzi w najbardziej bolesne rejony i zostawia ślad w mózgu widza. Z drugiej - „artysta chory na Polskę”, który wciąż krąży wokół tych samych tematów: przemocy, uprzedzeń, grzechu, wstydu, hipokryzji. Coraz częściej pojawia się też zarzut, że styl Smarzowskiego stał się treścią: ciemna, brudna Polska, chwiejąca się kamera, pijani księża i skorumpowani policjanci powracają jak autoplagiat - niby w nowych wariantach, ale z bardzo podobnym przesłaniem. Tak czy inaczej, Smarzowski jawi się jako moralista i prowokator. Reżyser, który świadomie wkłada kij w narodowe mrowisko, licząc się z awanturą - i trochę nią żyjący.
Dom dobry
W „Domu dobrym” Gośka (Agata Turkot) zakochuje się w pozornie idealnym Grześku (Tomasz Schuchartd), który zamienia ich wspólne cztery ściany w przestrzeń terroru - psychicznego, fizycznego i ekonomicznego. Dominują opinie, że to film potrzebny (co do tego nie ma wątpliwości) i dokładnie tak mocny, jak mocny być powinien (na tej płaszczyźnie rodzi się konflikt). W sieci czytamy, że po seansie na sali zapada absolutna cisza, a część widzów wychodzi w trakcie, bo nie jest w stanie dalej tego oglądać. Dalej: że film w skrajny sposób pokazuje mechanizmy przemocy domowej, nie tylko kolejne zadane pięściami ciosy, ale też izolowanie, manipulację, gaslighting, ekonomiczną kontrolę. Wreszcie: że wpisuje się w smarzowskie „kino terapii wstrząsowej”: ma potrząsnąć widzem, zaboleć, wywołać dyskomfort, a w ten sposób zmusić do przemyśleń, do rozmowy o przemocy, którą zwykle zamiata się pod dywan. W efekcie: być może do reakcji, udzielenia pomocy, albo autorefleksji.
Obrońcy podkreślają, że zarzut „pornografii przemocy” jest chybiony, bo film nie ma widza podniecać czy ekscytować okrucieństwem, tylko zamienić go w świadka, który tym razem nie może odwrócić wzroku. W dyskusjach na Filmwebie pojawia się też argument, że kamera bez kompromisów i wygładzania dokumentuje system, w którym sprawca ma wsparcie otoczenia i instytucji.
Również ekspertki zajmujące się przemocą domową mówią wprost: takie kino jest potrzebne, bo pokazuje, że przemoc nie zaczyna się od pierwszego uderzenia, tylko od izolacji, budowania zależności, emocjonalnego uzależniania. Dane o przemocy domowej w Polsce zestawiane są z obrazem - komentatorzy przypominają, że to, co na ekranie wygląda ekstremalnie, jest codziennością tysięcy kobiet. Część komentujących nazywa „Dom dobry” najboleśniejszym emocjonalnie filmem Smarzowskiego od dekady lat: kinem, które „depcze widza”, ale robi to świadomie, by oddać stan bohaterki - jej amok, dezorientację, niemożność odróżnienia prawdy od manipulacji.
Nie brakuje jednak głosów, że mimo wszystko Smarzowski posunął się za daleko: film jest dla nich zbyt drastyczny, a kolejne sceny przemocy - zbyt liczne i zbyt długo eksploatowane. W opiniach pojawia się argument, że to kino może być traumatyzujące dla osób z doświadczeniem przemocy, a reżyser nie zostawia ani odrobiny przestrzeni na złapanie oddechu. Niektórzy twierdzą również, że całe to natężenie ekranowej agresji w gruncie rzeczy niczemu nie służy - doświadczonym lub wrażliwszym odbiorcom może zaskoczyć, a potencjalnych oprawców i tak nie ruszy. Jeśli bowiem celem jest budowanie świadomości, zachęcenie do dyskusji lub sprowokowanie do działania stojących na rozdrożu ofiar, które mają wątpliwości, co powinny zrobić, można byłoby osiągnąć wszystkie te skutki w inny sposób.
Na marginesie pisząc, niestety pojawiają się też głosy bagatelizujące czy wręcz wyśmiewające: że to nie u nas, że to by już nie przeszło, że to absurd, że Agata głupia i sama sobie winna. Tych jednak nie powinno się uwzględniać w żadnej dyskusji.
Na „Dom dobry” nakłada się również szersza krytyka całej twórczości Smarzowskiego: że jego filmy stały się szeregiem wariacji na ten sam temat, a portrety skrajnej patologii zaczęły dominować nad refleksją.
Kler
Kontrowersje na zupełnie innej płaszczyźnie, wywoływał wcześniej przywoływany już „Kler”: opowieść o trzech księżach i ich przełożonym, w której Kościół jako instytucja pokazany jest jak zdeprawowana korporacja i quasi-mafia: nadużycia finansowe, alkoholizm, wykorzystywanie seksualne, mechanizmy tuszowania skandali, te sprawy.
Wówczas dyskusja była znacznie, znacznie bardziej zażarta. Nic dziwnego: w końcu filmowiec wkroczył na grunt ideologiczny. Prawicowe media, organizacje katolickie i Katolickie Stowarzyszenie Dziennikarzy wzywały do bojkotu filmu jako „upokarzającego katolików”, zarzucając mu antykościelną propagandę. Część krytyków twierdziła, że Kościół został pokazany wyłącznie w czarnych barwach, bez cienia dobra (co - pozwolę sobie dodać - nie jest zgodne z prawdą), co redukuje produkcję do pamfletu i odbiera jej wartość katharsis dla wierzących. Dyskurs wokół miał zatem charakter wojny kulturowej: dla jednych był konieczną spowiedzią Kościoła, dla innych - atakiem na świętości.
Wołyń
Jeszcze wcześniej - w 2016 r. - rozprawiano nad obrazem, który dziś byłby dyskutowany w sposób dalece bardziej agresywny. Chodzi, rzecz jasna, o „Wołyń”, który opowiada o rzezi wołyńskiej - ludobójstwie Polaków na Kresach dokonanym przez nacjonalistów ukraińskich, tu z perspektywy młodej Polki uwikłanej w zakazaną miłość. Obraz jest skrajnie, ale to skrajnie brutalny, krwawy, naturalistyczny, pełen scen rzezi i zbiorowego szaleństwa.
Przy okazji premiery szef ukraińskiego IPN ostrzegał, że film jest w stanie „wzniecić nienawiść” między Polakami a Ukraińcami, a pokazy na Ukrainie zostały odwołane. Część ukraińskich i polskich komentatorów widziała w „Wołyniu” element polskiej polityki historycznej, nastawionej na podkreślanie własnej martyrologii i budowanie negatywnego obrazu sąsiada. Dla innych był to natomiast konieczny „krzyk” w obronie pamięci ofiar. Powszechnie produkcję odbierano jako spóźnioną, ale potrzebną próbę nazwania po imieniu zapomnianej zbrodni i uczczenia pamięci przerażającej liczby ofiar.
Wesele (2021)
No i wreszcie - „Wesele” z 2021 r. Ta produkcja to równolegle opowiadane historie: współczesna, biesiadna Polska i wojenne pogromy Żydów na Podlasiu (na ekranie to Radziłów i okolice, z wyraźnym echem Jedwabnego).
Dla jednych tytuł był odważnym, bezkompromisowym rozliczeniem polskiego udziału w Zagładzie i współczesnej ksenofobii; recenzenci pisali, że Smarzowski pokazuje, jak łatwo „Holokaust mógłby się powtórzyć”, jeśli mechanizmy nienawiści znów zostaną uruchomione. Inni uważali, że w dwie godziny „zakiszono” kilkanaście lat liberalnej publicystyki: uderzeni łopatą, stereotypy podane wprost, montowane „jak popadnie”, bardziej jako esej polityczny niż film. W części konserwatywnych mediów film odbierano jako kolejną odsłonę „oczerniania Polski” i utrwalania obrazu Polaka-katolika jako moralnego wykolejeńca.
Jak widać, kontrowersje na temat „Domu dobrego” wyróżniają się na tym tle. I trudno wyobrazić sobie, by o ten film obraził się kto inny, niż człowiek sam mający coś na sumieniu.
Czytaj więcej o Smarzowskim w Spider's Web:
- Widzowie pytają o Dom dobry: „od ilu lat?” Nie, to nie jest film dla dzieci
- Do kiedy Dom dobry będzie emitowany w kinach? Sprawdzamy
- Dom dobry w serwisie Netflix. Kiedy może tam trafić?
- Wszystkie filmy Wojciecha Smarzowskiego. Od najgorszego do najsmutniejszego
- Domu dobrego Smarzowskiego nie da się oglądać. Ledwo wysiedziałem







































