REKLAMA
  1. Rozrywka
  2. VOD
  3. Netflix

Wystarczyło 6 lat, by zamordować nasz entuzjazm. Co się stało z serialowym "Wiedźminem"?

Dziś - 17 maja - upłynęło sześć lat, od kiedy Platige Image oficjalnie ogłosiło, że wraz z Netfliksem i Sean Daniel Company zajmą się produkcją serialu "Wiedźmin" na podstawie prozy Andrzeja Sapkowskiego. Od tego czasu zmieniło się wiele: entuzjazm odbiorców zmienił się w żal i rozczarowanie, a sama marka przebyła dość dziwaczną drogę. Co tak naprawdę poszło nie tak?

17.05.2023
19:19
wiedźmin 3 sezon serial netflix krytyka co się stało
REKLAMA

Maj, rok 2017: Netflix kręci "Wiedźmina"! Ależ to abstrakcyjnie brzmiało. To był czas, kiedy nie było we mnie jeszcze tyle sceptycyzmu względem rozwoju moich ulubionych franczyz - wydawało się, że mają się nieźle, że wszystko idzie w dobrą stronę. Zresztą, moja natura sprawiała, że na większość zapowiedzi reagowałem entuzjazmem - to była naiwna, ale piękna i radosna ekscytacja fana, który najpierw cieszył się z tego, że coś w ogóle powstaje, a potem starał się skupiać na najmocniejszych stronach efektów pracy twórców. Nie to, że byłem bezkrytyczny - przeciwnie - ale skłonny wiele wybaczyć. Przynajmniej do czasu, aż ktoś nie próbował nakarmić mnie niewypałem, którego nie dało się wybronić niemal na żadnej linii.

Trochę się na tego "Wiedźmina" naczekaliśmy, ale widmo nowej adaptacji unosiło się nad głową Tomasza Bagińskiego od dłuższego czasu. W 2015 roku (czyli w roku premiery "Dzikiego Gonu") po raz pierwszy oficjalnie potwierdzono pogłoski o pracach nad nową ekranizacją sagi - Bagiński uzyskał wtedy finansowe wsparcie PISF-u. Polacy mieli podjąć kolejną próbę i nakręcić film o Geralcie z Rivii. Niedługo później okazało się, że żaden film, tylko serial. I nie Polacy, a Netflix (i paru Polaków). Zachód, streamingowy gigant, a zatem: więcej pieniędzy i więcej możliwości. Ależ to był piękny dzień.

REKLAMA

Morze kawy, nieprzespane noce i wielogodzinne spotkania. To jest za nami. A przed nami oraz Netflix i Sean Daniel Company produkcja serialu na podstawie opowiadań Andrzeja Sapkowskiego, którego jednym z reżyserów będzie Tomek Baginski. Stało się!

Wiedźmin Netfliksa. Co poszło nie tak?

Tysiące komentarzy i reakcji pod powyższym postem doskonale ilustrują początkowe nastroje polskich odbiorców. Fakt, że nad projektem miał "czuwać" Bagiński (wówczas mało kto rozumiał, na czym będzie w istocie polegać jego rola), międzynarodowy projekt i Netflix sypiący groszem - przypomnę, że na początku 2017 roku serwis nie był jeszcze tak krytykowany za masowe produkowanie coraz słabszych filmów i seriali. Inna sprawa, że po paru słabszych latach serwis zaliczył jakościowy skok - regularnie proponuje nam naprawdę solidne produkcje (rzecz jasna nie oznacza to, że przy okazji nie zapycha biblioteki masą kiepskich), potrafi też zrealizować naprawdę dobrą adaptację książki. Niestety, "Wiedźmin" nie był jedną z nich.

Ogłoszenie castingu i publikacja krótkiego nagrania prezentującego Henry'ego Cavilla w roli Geralta wywołały początkowo dość mieszane reakcje, ale ostatecznie niemal wszyscy zakochali się w kreacji głównego bohatera, wciąż zresztą określanej mianem najlepszego elementu całego serialu. Pierwsze teasery i zwiastuny uaktywniły co nieco rasistowskiego bełkotu, bo niektórzy przewidywali "zhamerykanizowanie" klimatu całości, a jeszcze innych bardzo zdziwił fakt, że amerykańska korporacja z targetem rozsypanym po całym świecie zdecydowała się zadbać o różnorodność w castingu. Powszechne nastawienie wciąż jednak należało do tych pozytywnych.

Czytaj także:

Grudzień 2019. Premiera 1. sezonu. Łyknąłem całość za jednym posiedzeniem. Daleko mi było do zachwytów, ale byłem zadowolony. To był przyzwoity start, a kilka jego elementów naprawdę polubiłem. Trzeba było jakoś zacząć, poszukać swojej drogi, poczekać na reakcje i większy budżet. "Jest nieźle, więc dalej może być już tylko lepiej" - pomyślałem. Odbiór produkcji był jednak w większości pozytywny, "Toss A Coin To Your Witcher" śpiewał cały świat, a oglądalność serialu najpewniej zaskoczyła nawet Netfliksa. Hit, popularność, komercyjny sukces, ba, sprzedaż książek Sapkowskiego za granicą poszybowała w górę. "Przyłożą się, nie chcą tego spartaczyć" - powtarzałem sobie. No, ale spartaczyli. Co się stało?

Wiedźmin, sezon 3.

Cóż, adaptacja przerodziła się w "serial luźno inspirowany".

Jak wiemy, odstępstwa względem materiału źródłowego nie muszą być złe, czasem bywają wręcz wskazane i konieczne. Niestety, doskonale znamy przypadki, gdy twórcy nagle dawali ponieść się szalonej inwencji i wprowadzali w życie cudaczne modernizacje - nie tylko zbędne, lecz także obniżające jakość opowieści. A nieraz wręcz sabotujące spójność całej historii. Tak właśnie było w przypadku 2. sezonu - co wydaje się o tyle ciekawe, że największa krytyka spadła na "jedynkę" właśnie ze względu na zmiany, jakkolwiek większość epizodów trzymała się oryginału. Kontynuacja to zupełnie inna historia, fanfik, wariacja - i to taka, która nie broni się nawet jako dzieło autonomiczne. Ot, plac zabaw dla niekompetentnych scenarzystów.

Dosłownie każda z wprowadzonych zmian (nie mówię o kilku oryginalnych pomysłach, które miały pewien potencjał) odbiła się serialowi czkawką. Wypowiedzi Lauren S. Hissrich i odejście Henry'ego Cavilla zdawały się potwierdzać, że twórcy nie zamierzają wyciągnąć wniosków z popełnionych błędów. A przecież niepotrzebny i mieszający w lore "Rodowód krwi" - okropny i jeden z najniżej ocenianych seriali Netfliksa - był ostatecznym potwierdzeniem tego, że obrana przez twórców droga prowadzi donikąd. To opowieść osadzona w świecie, którego twórcy nie rozumieją i nie szanują; nie mają aspiracji, by przynajmniej spróbować tchnąć w niego ducha opowieści Andrzeja Sapkowskiego. Co - biorąc pod uwagę progresywny charakter całej opowieści i czerpiący z różnorodnych kultur worldbuilding - nie powinno być dla Netfliksa aż tak trudne.

Nic dziwnego, że zainteresowanie serialowym uniwersum spadło, a polscy odbiorcy są nastawieni do 3. sezonu (ostatniego z Cavillem) bardzo sceptycznie. Drogę, jaką w oczach fanów pokonał serial Netfliksa, najlepiej pokazuje porównanie facebookowego wpisu Platige Image z odbiorem pierwszego zwiastuna "trójki". Internauci zbombardowali materiał negatywnymi ocenami i komentarzami, wyśmiewającymi fabułę. Pod koniec kwietnia jeden z użytkowników Twittera porównał noty: ponad 202 tys. negatywnych reakcji i zaledwie 52 tys. reakcji pozytywnych. Ale czy można się temu dziwić? W gruncie rzeczy największym i kluczowym wymaganiem większości widzów było solidne (co nie oznacza: "czołobitnie wierne") odwzorowanie cenionych książek oraz podejście do nich z szacunkiem i zrozumieniem. Nadzieje okazały się płonne.

REKLAMA

Zdjęcie główne: Urban Species, projekty do wykorzystania w merchandisingu.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA