Uporządkujmy to. Mamy grę komputerową w filmie animowanym. Główny zły bohater w tej grze ucieka z niej do innej gry. Oczywiście to nadal dzieje sie w animacji Disneya. Potem powstaje gra komputerowa, właściwie na urządzenia przenośne, której pomysł zaczerpnięto z filmu animowanego o grze komputerowej. Bohater z filmu o ucieczce z gry trafia do rzeczywiście istniejącej gry, która wcześniej była tylko imaginacją scenarzysty. Łał, to lepsze niż "Incepcja"!
Pomysł robienia gier na podstawie filmu nie jest nowy. Było ich bez liku i jeszcze trochę a niektóre jak np. sławne The Thing, Delta Force: Helikopter w Ogniu, czy Tron 2.0. okazały się na tyle dobre, że w jakimś sensie powtarzały sukces pierwowzorów. Z kolei na czarną stronę Księżyca spadły tytuły, których pamiętać nie chce nikt. Do plejady wyblakłych gwiazd, które nadają się do grania równie dobrze jak stary grzebień dziadka Mariana, należy choćby sławny Iron Man. Nigdy jakoś nie przemawiała do mnie wizja miliardera-cwaniaczka, który zmienia się w superbohatera tylko dlatego, że wciąga na stopy metalowe skarpety i zakrywa twarz maską z diodkami LED w miejscu oczu. Filmowa baja nie była jeszcze taka zła, natomiast gra… dotarła do dna, przebiła się przez nie i spadła o wiele, wiele niżej. Szczęścia nie miał też tytuł nawiązujący do słynnych „Zmieniających się robotów”, czyli Transformers: The Game, oraz parę innych bezapelacyjnych hitów kinowych, które w formie zerojedynkowej były ciężkostrawne jak maślaki w occie.
Wreck-it Ralph to inna i ta sama historia jednocześnie. Po pierwsze gierka bazuje na filmie kinowym, tyle że animowanym. Potężny jak Hulk, ale nie tak zielony Ralph miał dość tego, że codziennie dostaje bencki od niejakiego Felixa Zaradnego oraz grupki emerytów mieszkających w pewnym bloku z wielkiej płyty. Ralph rozwalał a Felix naprawiał - takie były zasady gry Felix Zaradzisz. Obaj panowie pracowali równie ciężko, ale tylko Felix dostawał torty od lokalnej społeczności i ordery od prezesa spółdzielni mieszkaniowej. To musiało się skończyć wypaleniem zawodowym i kryzysem u Ralpha. Jednocześnie był to przyczynek do nieprawdopodobnej podróży po światach gier i masy gagów, nawiązań do legend z kilku dekad historii gier.
Mimo że film był dedykowany dzieciakom, które marzą o tym, aby dostać się do upragnionego gimnazjum, animację Disneya obejrzał z przyjemnością niejeden wąsaty i dzieciaty fan elektronicznej rozrywki. Wyprodukowanie gry komputerowej było nieuniknione, szkoda tylko, że powstała jedynie maleńka aplikacja na urządzenia przenośne (o wersji na Wii szkoda gadać).
W telegraficznym skrócie Wreck-It Ralph to zręcznościówka, w której dowodzimy dwoma antagonistami z filmu oraz jedną, żeńską postacią, ostrą i nieustępliwą sierżant Calhoun. Wyzwania również są trzy, dla każdego z bohaterów inne, ale niestety gierka słabuje jak norweskie biegaczki bez swoich leków na astmę. Sterowanie zostało wzięte z kosmosu, najprawdopodobniej z czarnej dziury, emocje oscylują na poziomie dna Rowu Mariańskiego i tylko kwadratowa morda Ralpha, który skacze po cukierkowych drzewkach, budzi momentami cień uśmiechu. Jest słabo, a szkoda to gdyby ktoś zainwestował w grę, która odzwierciedlałaby wędrówkę po historii legend komputerowych sprzed lat, na pewno niejeden wielbiciel gatunku ruszyłby w podróż. A tak… można tylko pobawić się kiepską zręcznościówką za trzy pięćdziesiąt (o pardon, 3,13 zł), by po chwili rzucić ją w kąt. Szkoda.