Komisarz Bernard Gross powraca w wielkim stylu. Czytamy nową książkę Roberta Małeckiego
Długo trzeba było czekać na kolejne spotkanie z komisarzem Bernardem Grossem. Powiedzieć, że było warto, to jakby nic nie powiedzieć. I choć truizm ten sam ciśnie się na usta, to wypada poza tym podkreślić, że Robert Małecki dostarczył czytelnikom jeden z lepszych kryminałów tego roku, który pod względem nie tylko historii, ale i warsztatu, jest po prostu doskonały.
Ostatni tom z cyklu z Bernardem Grossem autorstwa Roberta Małeckiego zadebiutował na początku 2020 roku, a ponad 3 lata później do "Skazy", "Wady" i "Zadry" dołączył "Zrost". W najnowszej części serii komisarz pochyla się nad sprawą… no właśnie - nieszczęśliwego wypadku, samobójstwa czy może morderstwa? Ofiarą jest starszy mężczyzna, którego dryfujące ciało zostaje znalezione w jeziorze niedaleko Chełmży. W śledztwie pojawia się wiele niewiadomych, a społeczność, która dobrze znała denata już od lat, uparcie milczy. Bernard Gross postanawia zatem zagłębić się w przeszłość staruszka. Kiedy okazuje się, że jej nieodłącznym elementem jest II wojna światowa, pojawia się temat istoty człowieczeństwa i jego granic, a także pytanie, czy ignorowanie krzywdy ofiar stawia po stronie katów. Równolegle obok toczącego się śledztwa w sprawie mężczyzny, które dla Grossa jest jednym z największych wyzwań w policyjnej karierze, komisarz wraca także do swojej przeszłości, by znaleźć odpowiedź na pytanie, kto stoi za krzywdą jego własnej rodziny.
"Zrost" - recenzja książki Roberta Małeckiego
Robert Małecki po raz kolejny udowodnił, że dobry kryminał to nie tylko mrożąca krew w żyłach historia i śledztwo, które prowadzi ponury i samotny komisarz policji, ale również barwni i szczegółowo przedstawieni bohaterowie o konkretnych cechach charakteru, co pozwala na zanurzenie się w historii aż po samo dno. Małecki dba o każdy najmniejszy detal, jeśli chodzi o wygląd postaci, ich wewnętrzne rozterki, a także cechy charakteru, które można wyłapać poprzez doskonale napisane dialogi. Dla uważnych czytelników, którzy mieli w rękach "Wiatrołomy" i "Urwisko", został przygotowany także mały easter egg.
Jeśli o chodzi zaś o samą fabułę - autor nie skupia się tylko na jednej historii, która jest stricte związana z morderstwem. Czytelnik poznaje także perypetie głównych bohaterów, czyli Bernarda Grossa i jego współpracowniczki Moniki Skalskiej, odnosząc się do ich upiorów z przeszłości, które motywują ich teraźniejsze poczynania. Swoją drogą Małecki w taki sposób zarysowuje na nowo historie tych dwojga, że w zasadzie nie ma potrzeby, by specjalnie wracać do poprzednich części. Wszystko jest jasno i klarownie wyjaśnione.
Mówiąc o historii, należy wspomnieć o wątku z II wojny światowej.
Konkretnie ze stycznia 1945 roku, który w formie wspomnień małego chłopca jest drugim głównym tematem, przeplatającym fabułę książki. Małecki odnosi się do faktycznych wydarzeń z przełomu lat 1944-1945, kiedy hitlerowcy topili Żydówki w jeziorze w Bielczynach. Opierając się na relacjach świadków z tamtego okresu, autor w sposób obrazowy przedstawił czytelnikom niezwykle trudny temat, który rzuca światło na historię przedstawioną w "Zroście". Zrobił to jednak nie po to, by historia sama w sobie szokowała, a po to, by uwydatnić emocje bohaterów i wzbudzić w czytelnikach refleksje na temat granic człowieczeństwa.
Choć temat nie jest łatwy, książkę pochłonęłam w niemal jeden wieczór. Trzeba przyznać Robertowi Małeckiemu, że ma niezwykły talent do zatrzymania czytelnika w swojej historii, która, mimo że często smutna, przygnębiająca, ale i wstrząsająca, nie chce wypuścić ze swoich objęć. A jedno z najważniejszych pytań, które nasuwa się po lekturze "Zrostu" brzmi: panie Małecki, kiedy kolejny Bernard Gross?
Chcesz poczytać więcej książkowych recenzji? Znajdziesz je w serwisie Spider's Web: