Serialowa kontynuacja klasyka sprzed 25 lat trafiła na Disney+. Nie tego się spodziewałem
Dwadzieścia sześć lat po premierze kultowego „The Full Monty”, czyli „Goło i wesoło” w reżyserii Petera Cattaneo, w serwisie Disney+ zadebiutowała serialowa kontynuacja. I choć - niestety - odstaje ona od oryginału niemal pod każdym względem, to serca jej nie brakuje.
OCENA
25 lat temu dwaj przyjaciele - bohaterowie filmu „Goło i wesoło” - stracili pracę, w efekcie czego postanowili założyć zespół striptizerski. Nowy, dostępny na Disney+ serial pod tym samym tytułem raz jeszcze pochyla się nad Davem, Gazem i częścią starej ekipy. Ten pierwszy ma dość wybryków: poświęcił się żonie i psiakowi, redukując ambicje do minimum (pracuje jako woźny w szkole, w której Jean objęła posadę dyrektorki). Gaz został dziadkiem, ale wciąż kombinuje i wymyśla kolejne przekręty. Co gorsza, jego nastoletnia córka bierze przykład z ojca i idzie w jego ślady. A jednak w pewnym sensie każdy odczuwa pewną pustkę, którą chciałby zapewnić. W obliczu pewnej tragedii paczka musi się zjednoczyć, by oddać hołd dawnemu druhowi.
Myślę, że z perspektywy ćwierćwiecza można już bezpiecznie napisać, że oryginał w reżyserii Petera Cattaneo wyprzedził swoje czasy. Najntisowy obraz podjął naprawdę sporo trudnych tematów, z czego wyszedł obronną ręką. Zarówno kwestia male gaze, jak i cielesności czy nieheteronormatywności została dotknięta z zaskakującą jak na ówczesne komedie wrażliwością: dociekliwością, ale i zrozumieniem, delikatnością. W pewnym sensie był to tytuł ważny, mądry i przełomowy. Niestety, kontynuacja nie jest tak wyjątkowym dziełem. Co nie oznacza, że nie znajdziemy w niej nic godnego uwagi.
Czytaj także:
- Potężna dawka "Gwiezdnych wojen" i opóźnienia "Avengers". Zmiany w kalendarzu premier Disneya
- Film o ostrych Cheetosach na Disney+ jest co najwyżej lekko pikantny, ale i tak warto go spróbować
- "Avatar: Istota wody" już na Disney+. Gdzie jeszcze obejrzeć film?
- Serial na jeden (długi) weekend? Disney+ ma produkcję, której lepiej nie przegapić
Goło i wesoło - recenzja serialu Disneya/Hulu
To w pewnym sensie interesujące, że właśnie ten oryginał z 1997 roku - dzieło kompletne, zamknięte - doczekał się swojego uniwersum. Z jakiegoś powodu ktoś wpadł na pomysł, że być może warto sprawdzić, co słychać u Dave’a i Gaza ćwierć wieku później. Nigdy nie przyszło mi do głowy, by się nad tym zastanawiać - i zakładam, że wam również - ale skoro już dostaliśmy ten serial, to czemu by go nie sprawdzić?
Produkcji z początku zdaje się nie przyświecać żaden konkretny cel, żaden główny motyw nie wybija się z gąszcza wątków. A jednak - mimo dziwnego poczucia, że nic nie uzasadnia istnienia tej nowinki - serial Simona Beaufoya, autora scenariusza oryginalnego filmu, ogląda się naprawdę dobrze. Bo kilka elementów sequel nakreślił tak, jak tezeba: przede wszystkim charakterystycznego „ducha” koleżeńskich więzi, proste, ale niegłupie poczucie humoru, w końcu: obraz życia w małym miasteczku, na przemian czuły i surowy. Słowem: ma to swój urok.
W mieście w gruncie rzeczy nie zmieniło się zbyt wiele, ba, pod pewnymi względami prezentuje się ono znacznie gorzej. Problemy finansowe i związane z nimi zaniedbania widać na każdym kroku. A nowemu pokoleniu wcale nie jest łatwiej. Z tego pejzażu nietrudno wyłowić kilka ciekawych, aktualnych tematów, na których produkcja mogłaby się skupić - niestety, problem polega na tym, że twórcy spróbowali złapać zbyt wiele srok za ogon. Każdy z epizodów jest poświęcony wątkowi danej postaci, przez co spora część podjętej wcześniej tematyki rozmywa się w kolejnych godzinach. Skutek? Wrażenie, że kolejne warstwy tytułu pojawiają się i znikają, a dotknięcie danego problemu okazało się bezcelowe.
Zresztą, znikają również postacie - serial potrafi przedstawić nam bohaterów, zbudować coś wokół nich, a następnie zredukować do tła, gdy tylko spełnią swoją rolę (np. wywarcie wpływu na jedną z głównych postaci). Psuje to odbiór, zaburza wiarygodność struktury fabularnej i świata przedstawionego. Szkoda, zwłaszcza, że w bardziej udanych momentach opowieść o nękających dobre osoby w różnym wieku społecznych niesprawiedliwościach wypada naprawdę solidnie.
Jest tu jednak tyle ciepła i serca rodem z „Teda Lasso”, że trudno nie polubić tej historii choć trochę (nie mówiąc już o całkowitym jej skreśleniu). Zwłaszcza, że w kwestii prowadzenia i rozwoju głównych postaci, a przede wszystkim łączących ich więzi, seria sprawdza się znakomicie, ba, jest wręcz przez te więzi napędzana. To ważne: nowe „Goło i wesoło” odstaje od filmu, ale nie zapomina o tym, co było w nim najważniejsze: przyjaźni, wierze w ludzi, wsparciu, współczuciu. Nie udaje też, że dobre serce może naprawić paskudny system - przypomina natomiast, iż może poprawić jakość życia czy sprawić nieco radości drugiemu człowiekowi. Choćby odrobinę - i tak warto.