Aktorzy zgrzytają zębami, gdy muszą coś zjeść przed kamerami. Dlaczego sceny z jedzeniem są tak trudne?
Wybuchy, złożone sceny akcji czy samochodowe wyścigi - a co gdybym wam powiedział, że to sceny jedzenia niejednokrotnie sprawiają reżyserom i aktorom najwięcej problemów? Okazuje się bowiem, że nawet prosta sekwencja z posiłkiem może być wyzwaniem logistycznym i piekłem dla osób grających w niej. Jak je się w filmach?
O żywności oraz jej konsumpcji w kinie i telewizji najczęściej pisze się w kontekście kultowych scen, ulubionych posiłków bohaterów czy, bardziej akademicko, obrazów jedzenia w kulturze. Temat jedzenia na planie filmowym z perspektywy zakulisowej, choć mniej popularny, jest jednak znacznie ciekawszy, niż mogłoby się wydawać. I to nie tylko dlatego, że wiąże się z nim ogrom aktorskich anegdotek.
Jedzenie w filmach to temat, który najlepiej zacząć od jakiejś krwistej historii, nieprawdaż? Na pewno pamiętacie jedną z najbardziej ekscytujących scen w pierwszym sezonie kultowego serialu "Gra o tron", kiedy to Daenerys Targaryen wgryza się w surowe serce rumaka na oczach dosh khaleen, Khala Drogo, swojego brata i reszty zgromadzonych. Bohaterka nie ma wyboru - robi to, bo właśnie tego od niej oczekują. Z trudem odrywa kolejne kawałki i przeżuwa twardą tkankę, a gęsta krew spływa jej po rękach.
Realizując tę scenę, wcielająca się w Daenerys Emilia Clarke musiała jak najlepiej odegrać konsumpcję wielkiego końskiego serca. Być może wydaję się wam, że to żadne wyzwanie. Przecież to, co przeżuwa aktorka, nie jest prawdziwym sercem, a nietrudno udawać, że konsumuje się coś innego, niż w rzeczywistości. Problem polega na tym, że choć - owszem - serialowe serce zostało spreparowane z odpowiednio stężonego dżemu, nie był to żaden owocowy przysmak.
Przypominająca prawdziwe serce forma wymaga odpowiednich składników. Dlatego też rekwizyt smakował - cytując Clarke - jak wybielacz i surowy makaron. Co gorsza, dla uwiarygodnienia sceny, część kęsów musiała połknąć. W trakcie dnia zdjęciowego aktorka zjadła około 28. takich serc. Dlatego jej najlepszym przyjacielem wkrótce stało się wiadro, do którego musiała regularnie wymiotować.
Jedzenie filmowe od kuchni to fascynujący temat-rzeka.
Kulinaria i kultura są ze sobą nierozerwalnie splecione. Dlatego też obraz jedzenia w kinie nie ogranicza się jedynie do elementu scenografii. To, co i jak jedzą bohaterowie, może wiele nam powiedzieć o ich charakterach czy kondycji psychicznej. Żywność na ekranie ilustruje kontekst kulturowy i historyczny, informuje o upływie czasu, symbolizuje relacje i wewnętrzne rozterki; może być też mniej lub bardziej znaczącym elementem szerszego kontekstu lub... nie służyć zupełnie niczemu.
Kinematografia to pękaty wór pełen różnorodnych perspektyw wykorzystania jedzenia, które badano na gruncie filmoznawstwa i właśnie kulturoznawstwa. Tymczasem ujęcie tej samej żywności zza kulis nie jest może tak akademicko wdzięczne i wielowarstwowe - a jednak realizowanie scen z jej udziałem bywa, przynajmniej z punktu widzenia obserwatora, diabelnie interesujące, a nawet zabawne. Niestety, dla aktorów to często istna droga przez mękę i jeden z najbardziej znienawidzonych elementów występu.
Nie chodzi tutaj bynajmniej o towarzyszący im na planie catering (na miejscu nazywany bufetem, często w formie barobusu) dbający o dostarczanie odpowiedniej liczby posiłków członkom ekipy. Posiłki, które widzimy na ekranie, to osobna sprawa. Na wstępie warto zresztą podzielić je na dwie grupy - jedzenie stanowiące element scenografii i to konsumowane przez aktorów. Kwestia dań jest bardzo elastyczna - wiele zależy od oczekiwań twórców i charakteru filmu: w skrócie od tego, jak dużą rolę ma to jedzenie odegrać. Czasem musi być na tyle wykwintne i przekonujące, że w grę wchodzą tylko specjalnie upichcone i udekorowane na potrzeby filmu potrawy.
Scenografowie korzystają wówczas z doświadczeń stylistów żywieniowych (food stylists pracują na planach amerykańskich produkcji - u nas podobne zadanie najczęściej przypada scenografom czy rekwizytorom). Odpowiadają oni za to, by jedzenie w ujęciu prezentowało się jak najlepiej, dlatego współpracują z fotografami, dyrektorami artystycznymi i reżyserami. Takie osoby muszą posiadać nie tylko wykształcenie w sztuce kulinarnej i gastronomii, lecz także dysponować wiedzą z zakresu trendów - żywieniowych i stylistycznych. To z kolei wiąże się ze znajomością teorii barw czy zasad kompozycji, a przy tym, oczywiście, umiejętnością gotowania.
Jedzenie piękne było choćby w filmie "Harry Potter i Kamień Filozoficzny". Do momentu, gdy zaczęło się psuć.
Przy okazji realizacji pierwszego o Harrym Potterze, ekipie bardzo zależało na tym, by posiłki podawane uczniom w Wielkiej Sali były prawdziwe i jak najbardziej zbliżone do tych książkowych. W ten sposób Chris Columbus chciał jak najlepiej oddać szeroką gamę wspaniałości, które pojawiały się na stołach. Początkowo aktorzy mogli je pałaszować naprawdę, ale już drugiego dnia zdjęć usłyszeli, że muszą udawać - moc lamp na planie sprawiła, że żywność szybko zaczęła się psuć. Czwartego dnia nieświeży zapach był wyczuwalny jeszcze przed wejściem do Wielkiej Sali - dlatego też w późniejszych filmach problem rozwiązano mrożąc żywność i podając ją w specjalnych formach, dzięki czemu wciąż wyglądała ona realistycznie. I niebywale smakowicie.
Prawdziwa żywność czasem podrasowana jest przez stylistów czymś, co uniemożliwia lub utrudnia jej późniejszą konsumpcję. Bywają choćby pączki wypchane watą po to, by wydawały się bardziej okrągłe i puszyste. Czasem przy suto zastawionym stole prawdziwe jest tylko to jedzenie, które pałaszują bohaterowie. Styliści muszą jednak zadbać o dopieszczenie również wszystkiego, co spoczywa na dalszym planie. W dobie coraz wyższej jakości i ostrości obrazu ich praca stała się zresztą jeszcze ważniejsza.
Mads Mikkelsen w serialu "Hannibal" nie jadł ludzkiego mięsa. Wiem, szokujące.
Zdarza się, że w rolę danego dania wciela się... inny produkt spożywczy. Taką żywność - zupełnie jak żywego aktora - charakteryzuje się tak, by przypominała coś zupełnie innego. W serialowym "Hannibalu" płaty surowego mięsa, które kroił główny bohater, były w istocie ulepione ze specjalnej masy zbożowej. Barbara Streisand w "Mama i ja" nie wcinała prawdziwego steka, lecz odpowiednio spreparowanego arbuza. Ziemniaki mogą udawać lody (które w normalnych warunkach szybko by się roztopiły), a rozcieńczona cola czy sok jabłkowy znakomicie wcielają się w alkohol.
Co ciekawe, twórcy czasem celowo dobierają jak najmniej atrakcyjne potrawy do sceny, w której bohaterowie coś konsumują. Głównie po to, by nie odwracały one zanadto uwagi od gry aktorskiej i dialogów. Oczywiście, w filmach, gdzie te potrawy powinny mieć znaczenie wizualne, sprawa ma się inaczej - potrzebny jest im look a la "gotowe na Instagrama".
I tak półmiski z kawiorem mogą być w istocie pełne pomalowanego styropianu (tu kłania się polski "V.I.P." z 1991 roku). Sztuczne jedzenie bywa niezbędne. Jak już wspominałem przy okazji "Harry'ego Pottera", to prawdziwe szybko się psuje, zwłaszcza w świetle mocnych lamp na planie. Jasne, można wielokrotnie wymienić je na świeższe, ale jest to wyjątkowo uciążliwe i kosztowne.
A jeszcze nie tak dawno temu - w PRL-owskiej Polsce - jak coś się psuło, to musiało leżeć dalej, całymi dniami, do końca zdjęć, bo najzwyczajniej w świecie nie dało się zorganizować większej ilości. Na planie "Wesela" Andrzeja Wajdy była chata, wewnątrz której panował ponoć niewyobrażalny fetor psującego się mięsa. Trudno, trzeba było pracować i grać, skoro reżyserowi zależało na prawdziwej żywności. W tamtych czasach trzeba było też nasmarować filmowe jedzenie czymś niesmacznym (np. spryskać lakierem), bo zdarzało się, że członkowie ekipy podjadali jadalne rekwizyty. W ten sposób reżyserzy zabezpieczali je przed spałaszowaniem.
Dla większości aktorów jedzenie w filmach to jednak istna katorga, której wprost nie cierpią.
Mówiąc wprost, niełatwo zagrać kogoś niebywale głodnego, kto z pasją rzuca się na posiłek, kiedy w istocie jest to już siedemnasty dubel, a jedzenie na talerzu wcale ci nie podchodzi. Taka Julia Roberts na planie "Jedz, módl się, kochaj" w 45 minut zdjęć zjadła około 10 kawałków pizzy. Oczywiście nie dojadała ich do końca, ale można się spodziewać, że dość szybko miała tego serdecznie dość. A przecież musiała przekonać widzów, że ma na leżącego na talerzu slice'a potworną ochotę. Dla was może nie brzmi to tak strasznie, ale aktorka skarżyła się potem, że z Neapolu wyjechała 3,5 kg cięższa (!).
Na swój sposób poruszająca jest też historia o Jonah Hillu, umyślnie utrudniającym nagranie sceny z "Wilka z Wall Street", w której DiCaprio zjada ostatnią porcję sushi. Kilkadziesiąt dubli wystarczyło, by odtwórca roli Jordana Belforta nie miał najmniejszej ochoty na sushi przez długi, długi czas po zakończeniu zdjęć. Zresztą - obrzydzenie do wpychanej w siebie siłą potrawy na potrzeby realizacji sceny to dość powszechny przypadek aktorskiego "kaca".
Aktorzy starają się brać jak najmniejsze kęsy, a w gruncie rzeczy znacznie częściej udają, że jedzą.
Gdy liczba dubli rośnie, prawdziwa konsumpcja staje się przecież coraz trudniejsza - brzuchy pęcznieją, treść żołądka podnosi się do gardła. Często dochodzi zatem do udawanych kęsów i delikatnego przeżuwania. Warto markować zwłaszcza w momencie, w którym należy wypowiedzieć kwestię - wówczas na pewno będzie ona zrozumiała (chyba, że reżyserowi wyjątkowo zależy na tym, by pokazać wypchane usta artysty).
Oczywiście, twórcy w filmach i serialach czasem w ogóle rezygnują z uwieczniania konsumujących aktorów - i to nawet wówczas, gdy scena rozgrywa się w restauracji. W wielu produkcjach możemy zobaczyć sceny spotkań w knajpie: bohaterowie rozpoczynają rozmowę, zamawiają jedzenie, a gdy już trafia ono na stół - po chwili wychodzą. Widzowie zazwyczaj nie zwracają na to uwagi. Podobne sceny zdarzają się nawet w najpopularniejszych produkcjach - takich jak, dajmy na to, serial "Sukcesja".
Kolejna sztuczka to omijanie widelcem ust: nadmierna gestykulacja sztućcami, zabawa jedzeniem i grzebanie w misce. Wszystko po to, by odwrócić uwagę, udawać, ale w istocie uszczknąć jak najmniej. Albo w ogóle. Aktorzy nabierają porcję na łyżkę, podnoszą ją, zatrzymują rękę w powietrzu, wyrzucają z siebie dialog, po chwili zbliżają ją do ust i znów przerywają ruch w reakcji na słowa rozmówcy. W międzyczasie często zaczynają gestykulować, na zmianę odkładają i chwytają sztuciec - sprawiają wrażenie zaangażowanych emocjonalnie w dyskusje, co wypada naturalnie. Jednocześnie uwaga widza wciąż skupiona jest na samym aktorze. Stąd umyka nam, że do prawdziwej konsumpcji w ogóle (lub prawie) nie doszło.
Więcej o kulisach filmów i seriali przeczytasz w Spider's Web:
- Najlepsze filmy o jedzeniu. Po ich obejrzeniu zrobisz się głodny
- Ile sztucznej krwi potrzeba do realizacji sceny? Te filmy wywołały panikę wśród widzów i władz
- Tom Cruise to twardy zawodnik. Tak kręcono najtrudniejsze sceny w filmach Mission: Impossible
- Wybuch w "Oppenheimerze" powstał bez użycia efektów specjalnych. Ciekawostki z filmu Nolana
Jedzenie w filmach często maskuje idealne cięcie.
Aktorzy, jeśli już jedzą naprawdę, zazwyczaj muszą się wysilić. Udają, że smakuje (lub wręcz przeciwnie), dbają o wyraźne wypowiadanie dialogów, a przede wszystkim zrywają jedno i drugie w czasie. Gdy biorą kęs, bo scena tego wymaga, mają ograniczony czas na jego przeżucie. Na przykład tyle sekund, ile rozmówcy zajmie wypowiedzenie drugiej kwestii. Przypomnę, że w razie koniecznych dubli konsumowana potrawa często musi zostać zastąpiona nową - nietkniętą lub (w zależności od progresu w realizacji sceny) odpowiednio napoczętą. Wszystko po to, by zachować niezbędne wrażenie kontynuacji.
Wtedy do akcji często wkracza tak zwany spit bucket, czyli specjalne wiaderko, do którego aktorzy wypluwają to, co właśnie wzięli do ust. Bardzo przydatne, jeśli chce się uniknąć przejedzenia, choć nie zawsze da się je zastosować. Jeśli tylko istnieje taka możliwość, a reżyserowi nie zależy na długich ujęciach oraz pokazaniu momentu gryzienia, przeżuwania i połykania, po każdym cięciu włożony do ust kęs ląduje w wiadrze.
Wszystkie te kłopoty sprawiają, że siłą rzeczy, na planach zdarzają się też zatrucia pokarmowe - męczyli się z nimi choćby Paul Giamatti i Thomas Haden Church kręcąc "Bezdroża". Zgadza się: film, który wymagał od aktorów częstego picia i pochłaniania posiłków przed kamerą, powstawał w atmosferze podwyższonej temperatury, mdłości i wymiotów. Co ciekawe, obaj panowie na planie konsumowali prawdziwe wino. Im zaś, rzecz jasna, często towarzyszyły posiłki w gronie poznanych przez bohaterów Stephanie i Mayi. Konsumpcja odgrywała tu zatem ważną rolę.
Zdarzają się też tacy, jak Chris Pratt, którzy na planie naprawdę zawsze wszystko zjadają (takie opowieści krążyły na jego temat przy okazji pracy przy "Parks & Recreation"). Ale gwarantuję wam, że to prawdziwa rzadkość. John Cena, wcielając się w Peacemakera, tak bardzo chciał oddać uwielbienie do empanady, że uparł się, by na planie "Legionu Samobójców" Jamesa Gunna pochłaniać je naprawdę i w całości. Przez mnogość dubli w sumie skonsumował ich… 31. Jak sam stwierdził: jeszcze jedna i z pewnością zwróciłby je wszystkie. Mam wrażenie, że już po zakończeniu zdjęć wyszeptał pewnie do siebie: "Nigdy więcej".
A jeśli właśnie zgłodnieliście lub zastanawiacie się, skąd zamówić szamkę na domowy seans filmowy, zerknijcie TUTAJ. Mamy dla was mały prezent.
Najlepsze filmy i seriale o jedzeniu
- Menu
- The Bear
- Jedz, módl się, kochaj
- Wielkie żarcie
- Smażone zielone pomidory
- Szef
- Julie i Julia
- Świnia
- Czekolada
- Jedz i pij, mężczyzno i kobieto
- Wielkie otwarcie