Kościoły jeszcze zapłoną w Kanadzie. Na odnalezienie czeka 40 tys. grobów dzieci [Wywiad]
— Tylko niewielka część dzieci zginęła w wyniku przemocy fizycznej. Większość zmarła w wyniku zaniedbania i fatalnych warunków w szkołach z internatem. Dziesiątkowała je gruźlica, podobnie jak i innych rdzennych mieszkańców, oraz nieodpowiednia pomoc medyczna — mówi nam Joanna Gierak-Onoszko, dziennikarka i autorka reportażu „27 śmierci Toby’ego Obeda”.
Książka mojej rozmówczyni dostała się do finału nagrody Nike w zeszłym roku, a także wygrała plebiscyt czytelników. Stanowi rzetelne kompendium wiedzy na temat szkół rezydencjalnych w Kanadzie. Polska dziennikarka przeprowadziła się na dwa lata do kraju kojarzonego z „Anią z Zielonego Wzgórza”, by zebrać wielowątkowy materiał. Reportaż jest tak wstrząsający, że po każdym rozdziale trzeba zrobić sobie chwilę przerwy, by otrząsnąć się, a niekiedy i wytrzeć łzę.
Nie da się opisać w pełni tych mrocznych kart historii Kanady w kilku zdaniach, bez relacji ocaleńców, dlatego odsyłam was do przeczytania „27 śmierci Toby'ego Obeda”. Wtedy też lepiej zrozumiecie (choć to i tak nie mieści się w głowie) motywy podpalaczy kościołów, a także dowiecie się, dlaczego w odkrywanych grobach znajduje się tyle dzieci. W tym momencie odnalezionych zostało już ponad 1000 nieoznaczonych grobów. A będzie ich o wiele więcej.
Ogólnie i bardzo skrótowo mówiąc, od końca XIX do końca XX wieku Kanadę oplatała sieć niepozornych szkół z internatem. Placówki tworzyli osadnicy z Europy, a potem władze Kanady, a prowadziły je przede wszystkim Kościoły – większością zarządzali katolicy, ale część była też protestancka. I w tym momencie kończy się ta, wydawać by się mogło, zwyczajna część historii o dobrych Samarytanach.
Chrześcijanie zgotowali rdzennym dzieciom piekło na ziemi. System szkół rezydencjalnych w Kanadzie były ludobójstwem kulturowym.
Kolonizatorzy utworzyli system szkół, bo wyszłoby to taniej niż toczenie wojen o ziemie z Pierwszymi Narodami, a Kościół mógł sobie wyprodukować nowych wiernych. Szkoły rezydencjalne były szeroko zakrojoną i bezwzględną inżynierią społeczną – rdzenne dzieci siłą zabierano rodzicom i zamykano w internatach, by prać im mózgi i „tworzyć” Kanadyjczyków-chrześcijan.
Zakazywano im używać prawdziwych imion, języka, nastawiano wrogo wobec kultury, wierzeń, mamy i taty. Nawet 5-letnie maluchy zaciągano do pracy, stosowano okrutne tortury (w niektórych szkołach dzieci były przypinane do krzeseł elektrycznych), a także bito je i gwałcono. A to wszystko oczywiście w imię nawracania na jedyną, słuszną religię.
Łącznie przez dekady ówczesne władze Kanady i Kościoły chrześcijańskie odebrały rdzennym rodzicom około 150 tysięcy dzieci. Część z nich przeżyła szkoły rezydencjalne i nazywamy ich ocaleńcami. Do dziś walczą nie tylko z traumą, ale domagają się swoich praw, odszkodowań i przeprosin za wielopokoleniowe cierpienia. Próbują też odnaleźć szczątki swoich dzieci, wnuków lub bliskich. Ten proces będzie trwał jeszcze latami. Rozmawiam o tym z Joanną Gierak-Onoszko.
Bartosz Godziński: Czy była pani zaskoczona reakcją Kanadyjczyków na ostatnie odkrycia kilkuset grobów dzieci?
Joanna Gierak-Onoszko: Nie jestem zaskoczona reakcją na te cztery już znaleziska (przed wywiadem podano informację o kolejnym miejscu ze 160 grobami – przyp. red.), ponieważ ból i rozpacz targająca Kanadyjczykami jest zrozumiała. Te odkrycia nie są niespodziankami. Są szokujące, ale te dzieci były poszukiwane przez rodziny.
Warto zaznaczyć, że rdzenne społeczności, które na własną rękę zaczęły prowadzić poszukiwania, jako pierwsze potępiły wszelkie akty przemocy i wandalizmu, które dotknęły kościoły w Kanadzie. Policja prowadzi w tym momencie postępowania w kierunku czynów motywowanych nienawiścią. Na razie jednak nie wiadomo, kto podpalał świątynie i z jakiego powodu one spłonęły.
Należy też odróżnić podpalenia miejsca kultów od symbolicznych gestów protestu. Na drzwiach kościołów i pomnikach pojawiły się bowiem ślady odciśniętych dłoni pomalowanych czerwoną farbą. To otwarcie szerszej dyskusji, na temat temu, komu dany pomnik został postawiony i za co.
Wydaje mi się, że za sprawą tych makabrycznych odkryć i podpaleń kościołów, świat usłyszał o zbrodniach dokonywanych w Kanadzie. W mediach społecznościowych rozmawiali o tym niemal wszyscy.
Nie do końca. O tym, co działo się w Kanadzie, wiedziano od kilkudziesięciu lat. Nawet w 2015 roku światowe media mówiły i pisały też o kandydacie na premiera – Justinie Trudeau. Ubiegający się o władzę przywódca Partii Liberalnej ogłosił gotowość pojednania z rdzennymi Kanadyjczykami i wzięciem odpowiedzialności za los dzieci. Część portali co prawda zachwycało się jego kolorowymi skarpetkami i udziałem w Paradzie Równości w Toronto, ale on wziął przedstawił w tamtym czasie program polityczny bardziej złożony niż to, co krążyło w memach.
Mam wrażenie, że ostatnie wydarzenia szeroko wybrzmiewają szczególnie w Polsce przez artykuły o podpalanych kościołach. Obawiam się, że gdyby nie to, zbytnio nie przejęlibyśmy się tym, co teraz się dzieje, a także tym, czego duchowni dopuszczali się na rdzennych mieszkańcach.
To prawda. Płonące kościoły kojarzą nam się z zupełnie innymi grzechami Kościoła lub motywami sprawców. W Polsce pomniki w ostatnim czasie były obalane ze względu na pedofilię i ukrywanie przestępców seksualnych. W Kanadzie duchowni też gwałcili dzieci, ale był to tylko lub aż wycinek zbrodniczego systemu szkół rezydencjalnych. Coś zupełnie nam obcego.
Kolejna różnica między Polską a Kanadą jest taka, że tam Kościół jest traktowany jako strona w sporze. Na zasadach koordynacyjnych, kiedy wszyscy są na równym poziomie, a nie subordynacyjnych, kiedy jedna strona jest podporządkowana drugiej.
Nie zmienia to faktu, że w 2017 roku premier Trudeau udał się do Watykanu do papieża Franciszka zaproszeniem do Kanady. Wizyta miała na celu usłyszenie przeprosin od głowy Kościoła katolickiego, czyli organizacji, która brała czynny udział w systemie szkół z internatem. Kościół prowadził ponad 60 proc. takich placówek, w których łącznie zamknięto 150 tys. kanadyjskich dzieci. Pozostałe były zarządzane przez inne denominacje kościołów chrześcijańskich, w tym m.in. protestantów, ale to właśnie kapłani katoliccy są głównymi odpowiedzialnymi za piekło w tych w szkołach.
Papież Franciszek jest kolejnym papieżem, który tylko wyraził ubolewanie, ale z jego ust nigdy nie padły przeprosiny. Nieprzyjęcie zaproszenia do Kanady w 2017 roku spotkało się to z ogromnym rozczarowaniem Kanadyjczyków. Rok później doszło do bezprecedensowej sytuacji – parlament kanadyjski wysłał wezwanie do papieża, aby przybył i przeprosił. To było jedno z kluczowych punktowych punktów raportu Prawdy i Pojednania z 2015 roku, w którym Kanadyjczycy domagają się rozliczenia z przeszłością i poniesienia odpowiedzialności. Również i to wezwanie zostało zignorowane.
Po ostatnich wydarzeniach papież ma się jednak spotkać na audiencji z przedstawicielami rdzennych społeczności i kanadyjskiego episkopatu. Wizyta jest jednak odkładana – ma nastąpić dopiero w grudniu. Kościół katolicki jest obecnie w głębokim kryzysie, ale jego głowa woli się wcześniej wybrać na pielgrzymkę na Węgry i Słowację.
Kościół protestancki przeprosił, ale katolicki nie. Czy tu tylko chodzi o ten kryzys, czy o coś jeszcze?
Rząd Kanady przepraszał już wielokrotnie ustami kilku premierów. Różne Kościoły protestanckie biorące udział w systemie rezydencjalnym też już dawno to zrobiły. Mało tego, przekazały też pieniądze na mocy ugody IRSSA z 2006 roku. Podpisał ją też Kościół katolicki i zobowiązał się do zebrania 25 mln dol. kanadyjskich dla ocaleńców, czyli osób, które przeżyły szkoły z internatem.
Od tamtego czasu wierni uzbierali zaledwie 4 mln dol. To obrazuje, jakie niektórzy katolicy mają podejście do zadośćuczynienia za zbrodnie dokonywane na dzieciach przez duchowieństwo. Tymczasem niedawno w prowincji Saskatchewan oddano do użytku katedrę za ponad 28 mln dol. Te proporcje są wymowne.
Czy ktoś w końcu poniósł konsekwencje za te zbrodnie?
W latach 60. i 70. wielu ocaleńców pozywało cywilnie swoich dawnych nauczycieli, opiekunów i osoby duchowne. Część z nich usłyszała wyroki skazujące, ale te skala procesów była niewielka. Karano sprawców takich jak siostry zakonne i pomocnicy kuchenni, lecz nie dyrektorów-mocodawców, którzy zgadzali się na krzywdzenie dzieci. I już to się raczej nie zmieni, ponieważ większość już nie żyje lub jest w podeszłym wieku i dożywa końca swych dni w domach dla księży-emerytów, również w Europie.
Dlaczego dopiero teraz odkryto tyle grobów i czy wcześniej też dokonywano takich znalezisk?
Część znalezisk dokonano już w ubiegłym roku. Te obecne są po prostu bardziej nagłośnione. Poszukiwania są opóźnione, ponieważ bardzo wiele społeczności czekało na działania rządu federalnego, który przyrzekł odnalezienie nieoznaczonych grobów. Z raportu komisji Prawdy i Pojednania wiemy, że zaginionych jest co najmniej czterech tysięcy uczniów. Niektóre organizacje jednak mówią, że te liczba jest dziesięciokrotnie zaniżona, brakuje ciał kilkudziesięciu tysięcy dzieci zamkniętych w tych szkołach.
Kanada zobowiązała się do poszukiwań, ale rdzenni mieszkańcy nie chcieli już czekać. Rozpoczęli poszukiwania na własną rękę z prywatnych środków i wynajęły firmy używających do tego celu specjalnych georadarów. Z tego miejsca chciałabym sprostować medialne informacje – to nie są masowe groby, takie jak np. w Katyniu. Odkrywane są nieoznaczone groby, najczęściej na dawnych, zaniedbanych cmentarzach. Zostały porośnięte trawą, a drewniane krzyże zniszczyły się, tablice zmurszały.
Cześć szkół już zadeklarowała udostępnienie rejestrów uczniów oraz dokumentów i wskazanie, gdzie takie miejsca mogą się jeszcze znajdować. Dzięki temu rodziny mogliby dowiedzieć się, kiedy dokładnie zmarli ich bliscy. Nie wszystkie jednak placówki decydują się na ten krok, zasłaniając się ochroną danych osobowych swoich pracowników, czyli osób duchownych.
Na tych cmentarzach są tylko dzieci?
Tego jeszcze dokładnie nie wiadomo. Większość to z pewnością uczniowie, ale może tam też być personel szkół i okoliczni mieszkańcy. Szkoły były prowadzone przez Kościół przy parafiach, więc czasem były też otwarte dla innych osób.
Mówiła pani, że z systemu szkół „wyparowało” nie 4 tysiące, a 10 razy więcej uczniów. Tak więc w Kanadzie odkrytych może zostać jeszcze 40 tys. grobów dzieci?
Tak. Nie mamy informacji o takiej liczbie dzieci, które siłą trafiły do tych szkół, a także dat ich śmierci i miejsca pochówku.
Chcę też podkreślić, że tylko niewielka część dzieci zginęła w wyniku przemocy fizycznej. Większość zmarła w wyniku zaniedbania i fatalnych warunków w szkołach z internatem. Dziesiątkowała je gruźlica, podobnie jak i innych rdzennych mieszkańców, oraz nieodpowiednia pomoc medyczna.
Pozostaje teraz też pytanie, czy będą przeprowadzone ekshumacje, kto za nie zapłaci i kto przetransportuje szczątki. Rdzenni mieszkańcy na pewno będą zabiegać o odzyskanie swoich bliskich. To będzie bardzo wielka i kosztowna operacja. W tej chwili cmentarze odkryto przy 5 szkołach, a łącznie było ich 139.
Czyli ten dramatyczny proces i kolejne odkrycia będą jeszcze trwać latami.
Kanada zobowiązała się do uporządkowania, zbadania i wyjaśnienia tych spraw. Wiadomo, gdzie były umiejscowione szkoły. Ostatnia zamknęła się 1996 roku. Część stoi opustoszała, w niektórych działają szkoły dzienne, powstały miejsca pamięci lub przerobione je na ośrodki wypoczynkowe. Możemy przypuszczać, że teraz na ich terenach będą prowadzone badania.
Każdy, kto czytał pani książkę, nie mógł uwierzyć w te wszystkie okropieństwa, tortury, odczłowieczanie, które miały miejsce w chrześcijańskich szkołach rezydencjalnych. To się po prostu nie mieści w głowie. Teraz mamy jednak do czynienia z realnymi dowodami, że umierały w nich dzieci. I to nie pojedyncze, ale setki. I trudno to w jakikolwiek sposób podważyć. Kościół też to skrzętnie ukrywał.
Tak naprawdę nikt nie interesował się tym, co działo za murami tych szkół. Były na uboczu, nikt ich nie wizytował, nie było sprawnego aparatu kontroli. Opiekunowie dzieci stawali się oprawcami, bo wiedzieli, że są kompletnie bezkarni.
Dowodów krzywd dzieci było jednak mnóstwo i były znane od lat, ponieważ trafiały do nich kolejne pokolenia. Dziewczyna, która opuszczała szkołę, zakładała później rodzinę. Jej też odbierano dziecko i tak dalej. Mamy więc rodziny, w których kilka pokoleń było w nich zamykanych. Te opowieści są czymś żywym, stanowią nie tylko część kanadyjskiego dziedzictwa, ale też współczesności
Co roku 30 września w Kanadzie obchodzony jest Orange Shirt Day, czyli Dzień Pomarańczowej Koszulki. Upamiętnia dzieci zamknięte w szkołach z internatem. W czasie tego dnia możemy przeczytać lub posłuchać wzruszających wywiadów, w których rdzenni mieszkańcy mówią, że np. mój wnuk jest pierwszym z mojej rodziny, który po lekcjach wraca do domu. Poprzednie pokolenia były odbierane rodzicom i nie miały żadnego wyboru. To jest teraźniejszość, a nie opowieści przekazywane z dziada pradziada.
Spędziła pani w Kanadzie dwa lata, zbierając materiał na książkę. Czy teraz, po tych wydarzeniach, zamierza pani tam powrócić i stworzyć kontynuację?
Życie dopisało kolejny, niezwykle trudny rozdział. Już w trakcie pisania mieliśmy świadomość, że zaginęły tysiące dzieci, a teraz dowiadujemy się o tym więcej. Rdzenna społeczność kanadyjska, która stanowi zaledwie 5 proc. populacji, z ogromnym zaangażowaniem dochodzi swoich praw. Jeszcze nie raz usłyszymy o podobnych znaleziskach, a także reakcjach na nie. Mam nadzieję, że doczekamy się też zdecydowanej odpowiedzi Kościoła katolickiego.
Nie wiem, czy będę miała siłę pod względem emocjonalnym, by dopisać kolejny tom książki. Praca nad tym reportażem była niezwykle trudnym i obciążającym doświadczeniem. To jednak nie jest zamknięta historia – nawet jeśli mówimy o przeszłości. Wiele rdzennych dzieci odbierano rodziców i przekazywano do adopcji dla białych rodziców w Kanadzie i Europie. Ten proceder nazywał się „branką lat 60.”, Sixties Scoop.
Wiemy też o ogromnej skali przemocy, który do dziś dotyka rdzenne kobiety. Są ofiarami gwałtów, pobić, a także zabójstw. Tych trudnych tematów i mrocznych kart historii jest w Kanadzie bardzo wiele. Tak przerażające rzeczy, jak przemoc wobec kobiet i dzieci nie dzieje się oczywiście tylko tam, ale to właśnie Kanadyjczycy wyciągnęli je na światło dzienne i chcą się z tym rozliczyć.
* Zdjęcie główne: meandering images / Shutterstock