REKLAMA

Kuchenna rewolucja: recenzja filmu. To nie Magda Gessler, to kinowa premiera miesiąca

Sierpień 2024 nie był miesiącem obfitującym w godne uwagi kinowe premiery - co nie oznacza, że nie było ich wcale. Jednym z niewielu tytułów, na które - w moim odczuciu - zdecydowanie warto się wybrać, jest „Kuchenna rewolucja” Josepha Schumana i Austina Starka. Ta czarna komedia społeczna rozkochała mnie w swoich postaciach bez reszty. 

kuchenna rewolucja film 2024 recenzja opinie kino premiera
REKLAMA

„Kuchenna rewolucja” (tyt. oryg. „Coup!”) debiutowała w sekcji Giornate degli Autori 80. Międzynarodowego Festiwalu Filmowego w Wenecji we wrześniu 2023. Trzeba było blisko roku, by obraz doczekał się szerokiej dystrybucji - zarówno w USA, jak i w Polsce. Na szczęście cierpliwość wszystkich tych, którzy wyglądali tej premiery z upragnieniem, została wynagrodzona. Moim zdaniem z nawiązką.

Akcja obrazu rozgrywa się 1918 r. podczas wielkiej pandemii grypy w USA. Odizolowany od reszty świata, bogaty, sławny i nadęty dziennikarz-hipokryta z białej anglosaskiej protestanckiej elity Ameryki wraz z żoną (rzecz jasna - również z wyższych sfer) zatrudniają niejakiego Floyda Monka - intrygującego mężczyznę z południowym akcentem - jako domowego szefa kuchni.

Nie będzie spoilerem, gdy napiszę, że prawdziwe cele Monka wykraczają poza kuchnię. Przebiegły, inteligentny i wprawnie posługujący się nożami (nie tylko podczas przygotowywania posiłków) Monk rozpoczyna swoją własną grę opartą na manipulacjach i intrygach. Z czasem domowe relacje władzy ulegną zmianie, a nasz bohater stanie na czele prawdziwego buntu. 

REKLAMA

Kuchenna rewolucja - recenzja filmu

Oczywiście można się czepiać, że to tylko kolejny z wydłużającej serii filmów pozujących na krytykę klasowych podziałów, elit, konsumpcjonizmu czy kapitalizmu. Wiecie - tych, które w gruncie rzeczy nas z tym wszystkim oswajają za pośrednictwem stopniowego rozkładu frustracji. Albo tych, które mają sprawić, że część wysoce uprzywilejowanej widowni przyklaśnie w poczuciu raczkującej świadomości, jednocześnie nie rozpoznając własnego odbicia w tych krytykowanych. A inna część - jeszcze gorzej -zaśmieje się perliście, w głębi ducha zdając sobie sprawę, że stanowi temat filmu. Udając, że wcale tak nie jest, tym właśnie śmiechem (przeplatanym pełnymi powagi mikroprzytaknięciami) oczyszcza sobie sumienie.

Kuchenna rewolucja

Twórcy takich dzieł, ci bardziej bezczelni i wiarygodni zarazem, drwią sobie w ten sposób z tych, którzy oklaskują potem obraz na festiwalu. Inni zapewne próbują się w ten sposób rozgrzeszyć, w pewnym sensie opowiadając o sobie, a jeszcze kolejni sami nie dostrzegają ironii sytuacji. Na szczęście, niezależnie od tych rozważań i stopnia tak zwanego realizmu kapitalistycznego, który reprezentują powyższe zjawiska, podobny film wciąż przecież może być udanym dziełem kinematografii.

Bo choć oparte na sloganach pokroju „eat the rich” kinowe satyry wydają się już mocno nieświeże, „Kuchenna rewolucja” dotyka tematu po swojemu, nie generując poczucia taśmowej powtórki z rozrywki. Gwarantem tego faktu jest między innymi charakterna postać Monka, buntownika szyderczego, złośliwego, błyskotliwego - przesuwającego granicę, igrającego ze wszystkimi i z wszystkim. Gdy wreszcie dowiadujemy się, co tak naprawdę kryje się za tą fasadą, co rzeczywiście go motywuje i czym napędzany jest jego gniew - czujemy na twarzach powiew świeżości (a nawet orzeźwienia). Wzmacniany przez tę cudowną, soczysto-mięsista kreację Petera Sarsgaarda.

Czytaj więcej o nowościach filmowych i serialowych w Spider's Web:

REKLAMA

Jak to bywa z podobnymi dziełami - temu również zdarza się popadać w chwilowe samouwielbienie i nieco przeceniać mądrość pewnych nawiązań. Ale poza tym „Kuchenna rewolucja” jest najzwyczajniej w świecie diabelnie skuteczna we wszystkim, czego się podejmuje - cięty dowcip bawi, kreacje aktorskie przekonują, komentarze trafiają w punkt (albo tuż obok). Sporo dobrego wynika z osadzenia tej historii właśnie 1918 roku, zamiast w teraźniejszości czy niedalekiej przeszłości. Pandemiczną rzeczywistość nietrudno przenieść w czasie, a przecież ten skok o ponad wiek wstecz daje doskonały grunt do zbadania, jak niewiele pod niektórymi względami zmieniła się Ameryka. Przy okazji umożliwia też czerpanie bezbrzeżnej radochy z epokowych smaczków (muzyka, scenografia, charakteryzacja - warstwa audiowizualna sprawia tu ogrom frajdy). To kawał dobrej rozrywki - krótkiej, szybkiej, figlarnej, autentycznie dowcipnej i entuzjastycznej. Wyjdziecie z kina zadowoleni.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA