REKLAMA

Luke Skywalker w wersji CGI w kolejnych filmach z serii Star Wars? Disneyu, nie idź tą drogą

Chodzą słuchy, że Disney, w obliczu problemów (głównie logistycznych i finansowych) spowodowanych pandemią COVID-19, szuka dla siebie furtki, by móc tworzyć kolejne filmy w restrykcyjnych warunkach kwarantanny oraz kolejnych wirusów w przyszłości. Ową furtką mają być filmy fabularne tworzone w fotorealistycznym CGI.

Mark Hamill jako Luke Skywalker w legendarnej scenie z filmu Imperium kontratakuje
REKLAMA
REKLAMA

To oczywiście na razie tylko korytarzowe doniesienia, być może zwykłe plotki, ale biorąc pod uwagę potężne straty, jakie notuje w chwili obecnej Disney przez wstrzymanie kinowych premier, a także zaprzestanie działania ichniejszych parków rozrywki, nie powinno dziwić, że firma szuka dla siebie rozwiązania na trudne czasy. Tym bardziej, że wytwórnia ma, całkiem niemałe, doświadczenie w tworzeniu fotorealistycznych postaci w CGI. Od „Księgi dżungli” po nowego „Króla lwa”, a na cyfrowych wersjach postaci Grand Moffa Tarkina i księżniczki Lei pokazanych w „Łotr 1. Gwiezdne wojny – historie” kończąc.

Cyfrowa wersja nieżyjącego już Petera Cushinga jako Grand Moffa Tarkina

Disney poważnie zastanawia się nad produkcją filmu fabularnego z ludzkimi aktorami, którzy byliby stworzeni w całości w CGI.

Firma chce w ten sposób przetestować, czy ta technologia w chwili obecnej się sprawdzi. Tym samym zniknęłyby problemy z logistyką, transportem, ewentualną kwarantanną, nie mówiąc już o wynagrodzeniu dla aktorów.

A pamiętajmy, że nie mówimy tu wcale o jakimś abstrakcyjnym pomyśle z dzieł Philipa K. Dicka czy Stanisława Lema, tylko o zbliżającej się rzeczywistości. Jak pisaliśmy swego czasu, powstaje obecnie film, w którym ma zagrać cyfrowa wersja nieżyjącego od dekad Jamesa Deana.

We wspomnianym wcześniej „Łotrze 1”, na twarz młodej aktorki nałożono cyfrowe rysy wówczas niedawno zmarłej Carrie Fisher.

ksiezniczka leia lotr 1 2016

W 2006 roku w filmie „Superman: Powrót” użyto wygenerowanego cyfrowo Marlona Brando, wykorzystując ujęcia z nim z pierwszego filmu o Supermanie z 1978 roku. To już się dzieje.

Filmem z aktorami w CGI, nad którym obecnie ma pracować Disney jest ponoć nowa wersja przygód młodego Indiany Jonesa. Miejmy nadzieję, że studio nie myśli o cyfrowej wersji nieżyjącego Rivera Phoenixa, który wcielał się w młodego Indy’ego w prologu do „Ostatniej krucjaty”, ani o odmłodzonej wersji Seana Patricka Flanery’ego, który grał młodego Jonesa w serialu z początku lat 90.

Disney myśli też nad tym, czy nie skorzystać z pomocy CGI przy produkcji „Strażników Galaktyki vol. 3”, przy których prace już w tej chwili są opóźnione ze względu na pandemię.

Żeby było ciekawiej, studio podpisało już umowę z Markiem Hamillem na prawa do wykorzystania jego wizerunku w wersji cyfrowej, które umożliwiają produkcję filmów z postacią Luke’a Skywalkera w CGI.

Oznaczałoby to dla wytwórni wspaniałe możliwości powrotów do przeszłości i przedstawienia przygód młodego Skywalkera jeszcze przed wydarzeniami z nowej trylogii, a może i nawet z czasów oryginalnej trylogii. Możliwości są wówczas nieograniczone. Było nie było, Walt Disney Company powstało jako wytwórnia specjalizująca się w animacji. Nikogo nie powinno zdziwić, że teraz być może firma chce zatoczyć koło, w tym wypadku za pomocą ultranowoczesnej i fotorealistycznej animacji.

Tym samym scena z filmu „Kongres”, w którym grana przez Robin Wright postać aktorki podpisuje umowę na zeskanowanie swojego ciała, by te mogło wiecznie „grać” za nią w filmach w przyszłości, z science-fiction zmienia się w realizm.

Choć na razie nie jest to oficjalnie potwierdzona informacja, siłą rzeczy można przypuszczać, że tego typu rozwiązania staną się, prędzej czy później, nawet jeśli nie standardem, to przynajmniej co jakiś czas wykorzystywaną przez studia filmowe opcją.

Mam mieszane uczucia, uważam, że nieżyjących aktorów powinno się zostawić w spokoju, a nie zamykać w cyfrowej klatce i zmuszać do występów przez kolejne dekady, a może i nawet stulecia.

Z drugiej strony, te najbardziej kultowe role to nie aktorzy, tylko na dobrą sprawę należący do świata (i wytwórni) herosi-symbole popkultury. Zapewne jest więc spora część widzów, która z wielką radością przyjmie informację o tym, że będzie mogła oglądać nowe przygody Luke’a Skywalkera czy Indiany Jonesa. Tym bardziej, jeśli dany aktor, jeszcze za życia, wyrazi zgodę (jak rozumiem podpisując lukratywny pieniężnie kontrakt) na to, by jego fizyczność mogła sobie „żyć” wirtualnie.

Jednak stwarza to wiele niebezpieczeństw. Choćby w postaci nadużyć, bo domyślam się, że z czasem technologia ta będzie dostępna szerzej niż tylko dla bogatych studiów filmowych.

A wtedy będzie można tworzyć takie produkcje „na lewo”, podkradając czyjeś wizerunki. Zresztą ma to miejsce już w tej chwili, małymi kroczkami, w postaci fruwających po sieci filmików w technologii Deepfake.

REKLAMA

Nie mówiąc już o tym, że nadejdą czasy, gdy sztuka filmowa będzie kompletnie sztuczna i odhumanizowana, już nie tylko korzystając z CGI do tworzenia efektów specjalnych czy czasem scenografii, ale też do „dawania życia” samym aktorom i aktorkom. Jest w tym procesie coś niepokojącego, rodem z historii o potworze Frankensteina.

Nie przegap nowych tekstów. Obserwuj serwis Rozrywka.Blog w Google News. 

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA