Max: najlepsze filmy akcji. Wybieramy tytuły, które dostarczają najwięcej adrenaliny

Te filmy zmiatają z planszy. Przeważnie za sprawą gradu kul, głośnych i licznych eksplozji, czy mordobicia i popisów kaskaderskich. Zdarza się jednak też (dokładnie: raz), że zamiast blockbusterowych atrakcji wywalają z butów swoją brutalnością i dusznym klimatem. Ku naszej uciesze ich bohaterowie zawsze bowiem pakują się w niezłe kabały. Jeśli w codziennym życiu brakuje wam adrenaliny, odpalajcie platformę Max, gdzie znajdziecie wszystkie wymienione poniżej tytuły.

Dzięki tym filmom przekonacie się, że oferta Max w mistrzowski sposób potrafi podnieść widzom poziom adrenaliny. Poniższe tytuły różnią się od siebie niemal wszystkim, ale łączy je zamiłowanie do dobrej rozpierduchy.

Tak właśnie powinno wyglądać kino akcji. Za sprawą "Mad Max: Na drodze gniewu" 70-letni George Miller wykazał się werwą młodzieniaszka. Jego film to adrenalina w najczystszej postaci. Pościg przez pustynię, który trwa, trwa i trwa. A po drodze dzieje się... cóż, wszystko. Zadyszki można dostać. Po seansie trudno więc podnieść się z fotela, w który zostajemy wgnieceni.

To właśnie ten film, o którym wspominałem na początku, że porywa swoją brutalnością i dusznym klimatem. Siadając do seansu, odkręćcie sobie od razu wodę do wanny, bo będziecie chcieli się po nim umyć. "Blok 99" jest produkcją lepką, brudną. Zabiera nas do obskurnego więzienia i tarza we krwi, syfie i przemocy.

To najlepszy "Batman" jakiego dostaliśmy po trylogii "Mrocznego Rycerza" Christophera Nolana. Matt Reeves naprawia tu to, co Zack Snyder zniszczył. Pozwala Człowiekowi Nietoperzowi wrócić bowiem do swoich korzeni. Możemy się dzięki temu przekonać, czemu w pierwszych latach działalności nazywany był najlepszym detektywem świata. Dostajemy w ten sposób mroczne, gęste jak smoła noir. Podrasowane oczywiście widowiskowymi scenami akcji.

Brutalny oldschool - tak należałoby określić "RoboCopa". Naczelny skandalista światowego kina Paul Verhoeven opowiada tu historię policjanta, który po śmierci zostaje zmuszony, aby dalej chodzić do pracy. Jako zrobotyzowany glina bezpardonowo rozprawia się z kolejnymi przestępcami. Reżyser nie boi się lejącej zewsząd krwi i latających po ekranie flaków, dlatego zawsze trafia w samo sedno podejmowanych przez siebie problemów natury transhumanistycznej.

Nazwisko Roberta Rodrigueza nie wzbudza już dzisiaj takich emocji, jak kiedyś. Jednakże zawsze warto sobie przypomnieć, dlaczego kiedyś wariowaliśmy na punkcie jego filmów. Właśnie przez produkcje typu "Desperado". To opowieść o byłym muzyku z futerałem pełnym broni, który poszukuje morderców swojej ukochanej. Zemsty dokonuje w wyjątkowo widowiskowy sposób. Nawet dzisiaj, po wielu latach od jego premiery, ten tytuł ogląda się z rozwartą szeroko szczęką.

Kiedy dzisiaj ktoś mówi "blockbuster", wszyscy myślimy "Tom Cruise". "Niepamięć" to jeden z tych filmów, dzięki którym nazwisko aktora stało się synonimiczne z letnią rozrywką. To zresztą była jego pierwsza współpraca z Josephem Kosinskim, późniejszym twórcą "Top Gun: Maverick". Już wtedy było widać, że panowie świetnie się dogadują. Zaserwowali nam przecież wypełniony akcją thriller science fiction, od jakiego nie sposób się oderwać.

Czas na lżejszy klimat. A właściwie film podejmujący ciężki temat z lekkością. To bowiem opowieść o Becky, która w poprzedniej części "Becky" jako dziecko mierzyła się z grupą neonazistów, a teraz jako nastolatka w "Gniewie Becky" musi stawić czoła... neonazistom. Wykazuje się przy tym nie tylko hartem ducha i pomysłowością w zabijaniu, ale przy okazji czarnym poczuciem humoru. Jest szybko, krwawo i zabawnie.

Ale odjazd! "Sisu" udowadnia, że do szczęścia widzów wystarczy stary, małomówny facet i cała rzesza nazistów. Główny bohater brutalnie się z nimi rozprawia, a gdy wydaje się, że ci źli jednak wygrywają, on wraca jeszcze bardziej wkurzony. Dzięki temu dostajemy rozpierduchę, od której głowa mała. Serio! Przy tym filmie akcji nudzić się nie sposób. Potrafi sprawić mnóstwo radochy.

Ludzie nie mają wyłączności na dobrą rozpierduchę w Max. Ba! Platforma to przecież królestwo wielkich naparzających się potworów. Dokładnie to dostajemy w "Godzilli i Kongu: Nowym imperium", najnowszej odsłonie MonsterVerse. Tytułowi tytani stają do walki nie tylko między sobą, ale też z nowym zagrożeniem. Efekt? Z filmu lecą takie iskry, że aż parzą. Kupcie większy telewizor. Takie kino trzeba oglądać na jak najpotężniejszym ekranie.

A skoro już przy potworach jesteśmy... co powiecie na starcie z przerośniętym pradawnym rekinem? To jemu musi stawić czoła naczelny twardziel Hollywood Jason Statham. I robi to w najlepszym stylu. Jak najbardziej szalonym, bo Ben Wheatley się tu nie ogranicza. Odpina wrotki i wypuszcza z głębin oceanu najdziwniejsze stwory. Dzięki temu otrzymujemy B-klasowe kino na blockbusterowych sterydach.

Więcej o Max poczytasz na Spider's Web: