REKLAMA

Sądziłem, że seans najgorszej polskiej komedii romantycznej roku mam już za sobą. Netflix pokazał mi, jak bardzo się myliłem

Nie przypuszczałem, że zaledwie pół roku po seansie "dwójki" przyjdzie mi raz jeszcze cierpieć podobnie bolesne katusze - a jednak. Uwielbiana przez subskrybentów Netfliksa na całym świecie (serio!) seria doczekała się właśnie trzeciej odsłony. "Miłość do kwadratu bez granic" podtrzymuje tradycję, konsekwentnie podsuwając widzom coraz to głupsze scenariusze.

miłość do kwadratu 3 bez granic film netflix recenzja opinie
REKLAMA

Drugą część filmowego cyklu w reżyserii Filipa Zylbera określiłem w lutym mianem "kandydata na najgorszą polską komedię romantyczną roku". Okazuje się, że obraz ma poważnego konkurenta w tej kategorii - jest nim trzecia odsłona tej samej serii, zatytułowana "Miłość do kwadratu bez granic". Dlaczego ktokolwiek miałby stwierdzić, że realizacja kontynuacji tych fatalnie przyjętych obrazów to dobry pomysł? Śpieszę z odpowiedzią: film „Miłość do kwadratu jeszcze raz” odniósł komercyjny sukces, bez trudów wspinając się na pierwsze miejsce na liście TOP 10 najchętniej oglądanych produkcji długometrażowych w ofercie Netfliksa. Tak oto wyprodukowany niewielkim kosztem i po łebkach twór zatriumfował - nic dziwnego, że zdecydowano się naprędce machnąć kolejny sequel. Napisanie takiego scenariusza i prace na planie raczej nie wymagały zbyt wiele czasu i wysiłku.

REKLAMA

Czytaj także:

Monika (Adrianna Chlebicka) i Stefan "Enzo" Tkaczyk (Mateusz Banasiuk) powrócili. Mężczyzna chce oświadczyć się partnerce, ale ciągle coś mu w tym przeszkadza. Tymczasem postać Karolaka odeszła na emeryturę, dzięki czemu Monika została dyrektorką szkoły.

Monika robi test ciążowy, którego wynik jest pozytywny - wówczas wreszcie udaje się zawrzeć zaręczyny, jakkolwiek niedługo później dowiemy się, że bohaterka... wcale nie spodziewa się dziecka. By wziąć ślub, Enzo musi wrócić w rodzinne strony i zmierzyć się ze swoją przeszłością. To znaczy: przekonać jedną ze swoich byłych, że powinna "wrócić na łono kościoła", bo takie polecenie wydał Tkaczykowi proboszcz. Nieźle, prawda?

Miłość do kwadratu bez granic: recenzja trzeciej części trylogii

"Miłość do kwadratu bez granic" cierpi dokładnie na te same bolączki, co poprzednie części. Scenariusz to nudny do bólu banał zlepiony z dwóch-trzech najbardziej wyświechtanych motywów i tropów w historii gatunku. Wszystko jest tu albo pretekstowe, albo naiwne czy wręcz niedorzeczne. Powtórzę: proboszcz - w tej roli, niestety, Olaf Lubaszenko - wymusza na bohaterze miejsce ślubu i szantażuje go, że nic z tego, jeśli nie załatwi swoich spraw z jedną z byłych dziewczyn sprzed lat. Co to jest w ogóle za pomysł na wątek? Jest nie tylko nieciekawy - jest przede wszystkim idiotyczny. Tym bardziej, gdy zainteresowana - Ewa - oświadcza bohaterowi, że jest jego aktualną żoną oraz matką jego dziecka.

REKLAMA
Miłość do kwadratu bez granic

Idziemy dalej. Postacie są jednowymiarowe i płaskie, właściwie nie przechodzą żadnej sensownej przemiany, a momentami wręcz irytują irracjonalnymi zachowaniami czy, nie przesadzam, skrajną głupotą. Enzo w pewnym momencie odczytuje z ekranu laptopa, którego podała mu Monika: "pozytywny wynik testu ciążowego podyktowany był zaburzoną gospodarką hormonalną". A potem z pełną powagą, niezrozumieniem i pustką w oczach pyta: "Co to znaczy?". Bohaterka musi wówczas wyjaśnić dorosłemu facetowi jak dziecku, że oznacza to - ni mniej, ni więcej - iż nie jest w ciąży. A to tylko jeden z wielu przykładów. Z drugiej strony: właściwie powinniśmy przywyknąć do tego, że Tkaczyk nie należy do najostrzejszych noży w szufladzie - w końcu swego czasu nie był w stanie się zorientować, że Klaudia i Monika to jedna i ta sama osoba, choć przecież w obu się zakochał.

Jeśli zatem komuś podobały się poprzednie odsłony, z których nie wynikało zupełnie nic, w których nie ma drugiego dna, bohaterowie zachowują się jak dzieci, natężenie nieprawdopodobnych zbiegów okoliczności niemożebnie męczy, a główny wątek fabularny bije rekordy naiwności, i tym razem powinien być zadowolony: otrzymujemy bowiem ten sam zestaw po raz trzeci. Osobiście radzę jednak omijać tego potworka szerokim łukiem.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA