Najnowsza komedia z Andym Sambergiem w roli głównej zadowoli zarówno widzów oczekujących niebanalnych gagów, jak i miłośników filmów z pętlą czasu w tle.
OCENA
Na wstępie nadmienię, że postaram się jak najmniej zdradzać z fabuły „Palm Springs”. To nie jest film Christophera Nolana, więc nawet jeśli zdradzę poniżej jakieś mniejsze spoilery, to nie zepsują wam one seansu. Tym niemniej zaznaczam, że lepiej jest oglądać „Palm Springs” wiedząc o nim jak najmniej (odradzam oglądanie zwiastuna).
Bohaterem „Palm Springs” jest Nyles (Andy Samberg), który na przyjęciu weselnym poznaje Sarę (Cristin Milioti). Gdy coś zaczyna pomiędzy nimi iskrzyć, okazuje się, że Nyles jest... uwięziony w niekończącej się pętli czasu.
„Palm Springs” sprawia wrażenie wesołego i kolorowego filmu, bawiącego się motywem powtarzania tego samego dnia w kółko.
Ale do końca nim nie jest i to wielki plus tej produkcji. Oczywiście wierzchnia warstwa jest chwilami naprawdę zabawną komedią z twistem, ale nie mija wiele czasu i bardzo szybko uświadamiamy sobie, że nie jest to do końca głupkowaty i wesołkowaty film dla widza oczekującego prostych gagów. Jest gdzieś w głębi „Palm Springs” zaszyty pewien mrok. Nie żeby to od razu był jakiś górujący nad resztą i depresyjny motyw, ale można odczuć w tym filmie pewną dozę podskórnej goryczy. I jest to bardzo ciekawy dodatek nadający „Palm Springs” oryginalności.
Filmowa pętla czasu nie jest tu tylko „fabularnym gadżetem”, ale też nośnikiem ciekawych zagadnień. Twórcy mierzą się z motywem piekła powtarzalności w życiu, a sama pętla czasu może się jawić równie dobrze jako zręczna metafora stania w miejscu, życiowego marazmu, znalezienia się w martwym punkcie, z którego nie da się wyjść.
Warto zaznaczyć, że film ten opowiada o 30-latkach (nie bez powodu w rolach głównych obsadzeni zostali Andy Samberg oraz znana z serialu „Jak poznałem waszą matkę” Cristin Milioti) i też do tego pokolenia widzów jest przede wszystkim kierowany. Zarówno do tych millenialsów, którzy mają już stabilną sytuację zawodowo-prywatną, jak i tych, którzy ciągle są na rozstaju dróg albo nie godzą się na to, by w pełni dorosnąć i wyprowadzić, choćby tylko z metaforycznej, piwnicy u rodziców.
Twórcy chwilami wchodzą też trochę głębiej, zadając pytania o to, jak można pozostać poczciwym człowiekiem w świecie, w którym nie ma reguł. Albo czy jest sens trzymania do kogoś urazy w momencie, gdy to i tak niczego nie zmieni. Krok dalej i autorzy „Palm Springs” byliby całkiem blisko opowiedzenia w ten sposób o depresji współczesnych 30-latków. Sama idea pętli czasu w tym filmie jest niejako flirtem z marzeniem o tym, by porzucić wszystkie swoje obowiązki i „odczepić się” od systemu i reszty społeczeństwa. Ale tutaj wkracza ta jaśniejsza, bardziej pogodna strona filmu, która umiejętnie równoważy jasne i mroczne składniki.
Siłą „Palm Springs” jest to, że ma on jasny i konkretny przekaz dla widza.
Kompas moralny tego filmu jest z początku niewyraźny, ale im bliżej finału, tym staje się bardziej klarowny. I choć może wydawać się on banalny czy staroświecki, to podany został na tyle bezpretensjonalnie i wiarygodnie, że dociera do nas w pełni sił. Twórcy snują przed nami moralitet o tym, że zawsze warto jest czekać i poświęcić się dla kogoś, kto jest tego wart. Nawet jeśli wszystko wokół traci sens, a my wiemy, że jesteśmy częścią systemu, na który nie mamy wpływu, nie można przestawać się starać i być porządnym człowiekiem. I jakkolwiek górnolotnie to brzmi, gdy czytacie te słowa, to w samym filmie to naprawdę działa.
Pomagają w tym bardzo dobre kreacje aktorskie. Świetną robotę wykonuje tu Andy Samberg, który z początku wydaje się grać kolejnego średnio rozgarniętego luzaka, ale z czasem przekonujemy się, że jego postać jest o wiele bardziej wielowymiarowa i skrywa w sobie mieszankę mroku, rozczarowania i rezygnacji.
Partnerująca mu Cristin Milioti również wypada znakomicie. Z początku to na jej przykładzie poznajemy prawidła pętli czasu, ale autorzy scenariusza na szczęście jej postać rozpisali na tyle dobrze, że szybko staje się równorzędną partnerką Samberga, a nawet przejmuje własną inicjatywę.
Choć „Palm Springs” powstał jeszcze przed czasami pandemii, to idealnie wpasowuje się w obecną sytuację.
Stanowi mieszankę eskapizmu na poziomie nieszkodliwym dla naszych szarych komórek, a jednocześnie daje do myślenia i przynosi trochę potrzebnego ukojenia w trudnych czasach. Świetne filmowe rozpoczęcie nowego roku.