Patryk Vega demontuje państwo polskie, szkoda tylko, że w tak nieudolny sposób. "Służby specjalne", recenzja sPlay
Patryk Vega bardzo się postarał, żeby jego najnowszy film nie był udany. Polski reżyser sięgnął chyba po wszystkie środki, aby zniechęcić widza do "Służb specjalnych". Aż chce się krzyczeć „można się było po nim tego spodziewać”. No bo jak tu oczekiwać porządnego potraktowania historii o likwidowaniu WSI od człowieka, który stoi za takimi „hitami” jak "Ciacho", "Hans Kloss" i "Last Minute"?
Złota era "Pitbulla" już dawno za nami, ale sądziłem, że skoro Vega wziął się za tak gruby temat, jakim niewątpliwie jest likwidacja WSI i „ujawnienie” mechanizmów rządzących naszym krajem, to zakasa rękawy i zrobi to należycie. Myliłem się i to bardzo. "Służby specjalne" nie przekonują mnie ani jako thriller polityczny, ani jako paradokument objawiający prawdę ukrytą przed oczami przeciętnego Kowalskiego.
Sądziłem, że Vega wraca do korzeni i chce nakręcić – powiedzmy – nowego "Pitbulla", tyle że zamiast wchodzić w policyjne środowisko, tym razem zamierza przeprowadzić operację na polskich służbach wywiadowczych. Jak to wyszło? Ano tak, że "Służby specjalne" oglądało się jak parodię, czarną komedię przerywaną jakimiś encyklopedycznymi notkami. Ciągłe salwy śmiechu na sali kinowej zmuszały mnie do zastanowienia, czy Patryk Vega wiedział właściwie, jaki film chce nakręcić. Odniosłem wręcz wrażenie, że autor przez cały czas wahał się i sklejał swoje dzieło z kompletnie niepasujących do siebie elementów.
Wszystko zaczyna się od tego krótkiego rysu historycznego i nieudolnego zobrazowania wdrożenia w życie Raportu Macierewicza, który doprowadził do destabilizacji polskiego wywiadu. W następstwie tych wydarzeń, na miejscu starych służb (jeszcze opartych o komunistycznych agentów) powstają nowe, jeszcze gorsze, które rozdzierają Polskę na cząstki. Za sprawą gen. Bryg. Romualda Światło (byłego szefa WSI) dochodzi do eliminowania „wrogich” Polsce jednostek. Światło (Wojciech Machnicki) jest mózgiem operacji, natomiast jego bezwzględnymi wykonawcami są kpt. Janusz Cerat (Wojciech Zieliński) pracujący dla polskiego wywiadu w Afganistanie, ppor. ABW Aleksandra Lach (Olga Bołądź) oraz agent SB Marian Bońka (Janusz Chabior). Oczami tych bohaterów śledzimy wszystkie wydarzenia, a także poznajemy ich wewnętrzne dramaty, które nie wywołują żadnych emocji, ponieważ scenariusz do filmu pisany był na kolanie.
Vega zadbał o rozwój głównych postaci, ale niestety poszedł na łatwiznę, biorąc pod uwagę ich motywacje. Ceratem i Lach kieruje chęć zemsty, stary SB-ek po prostu potrzebuje pieniędzy, a w życiu potrafi tylko jedno - być SB-kiem i zabijać. Na całe szczeście Zieliński, Bołądź i Chabior grają bardzo dobrze i świetnie pasują do swoich ról. Gorzej sprawa wygląda z aktorami drugoplanowymi, których popisy powodują chęć zapadnięcia się w fotel. W drugim szeregu wybijają się jedynie Andrzej Grabowski jako przeor zakonu oraz Agata Kulesza, grająca onkologa. Jan Frycz również bardzo się starał, ale niestety zbyt dużo nie miał do grania. Co do reszty obsady... na jej temat lepiej byłoby milczeć, ale przecież nie wypada skoro mamy do czynienia z tak poważną i głośną produkcją.
Nie mogłem momentami uwierzyć w to, co widziałem na ekranie, ponieważ poziom zażenowania sięgał zenitu. Niby Macierewicz, niby Lepper i niby Barbara Blida to postacie z papieru, śmieszne, nierealne. Podobnie jak prokuratorzy, sędziowie i ofiary służb. To wszystko przypominało bardziej scripted docu niż poważny thriller polityczny. Efekt był tego taki, że obok siebie mieliśmy sceny komiczne, brutalne i smutne. Taka zmiana klimatu nie pomagała w odbiorze filmu, wręcz przeciwnie. Do tego wszystkie dochodziły jeszcze wspomniane notki rodem z Wikipedii informujące o danej procedurze, akcji podejmowanej przez agentów i slangu, którym się posługują.
Może byłbym w stanie wybaczyć Vedze te "drobne" potknięcia, gdyby nie fakt, że fabuła "Służb specjalnych" była godna pożałowania. Nie mogę uwierzyć, że tak świetny temat można było w tak idiotyczny sposób zmarnować. Reżyser skakał od sceny do sceny (kompletnie mając w nosie ciąg fabularny), starając się uchwycić zbyt wiele rzeczy na raz, zamiast po prostu skupić się na jednym wątku. "Służby specjalne" byłyby znacznie ciekawszym filmem, gdyby darowano sobie teorie spiskowe i fantasmagorie autora, a pokazano np. sam proces likwidacji WSI i efekt zmian dla polskich służb wywiadowczych. Zamiast tego dostaliśmy trzy, mało wciągające historie o agentach oraz mechanizm sterowania państwem przez... no właśnie, przez kogo? Nie dane było mi poznać ostatecznej odpowiedzi na to pytanie, reżyser pozostawił ten wątek niewyjaśniony.
Pomimo ciężkości tematu, "Służby specjalne" nie zmuszają do przemyśleń, ponieważ Vega usilnie starał się dodać żarty-wulgaryzmy do rozładowania napięcia. Marian Bońka klął co chwila jak szewc, co - przyznam się szczerze - nawet mnie czasem bawiło, ale przez to kompletnie nie kupiłem teorii o rządzeniu państwem przez agentów i aparatczyków. Trudno o zrozumienie tematu, gdy klimat film co chwila się zmienia. "Służby specjalne" nie spowodują wielkiej burzy medialnej, nie spowodują, że typowy obywatel Polski nagle zainteresuje się najnowszą historią własnego kraju. A szkoda.