Pete Davidson i Joe Pesci przedstawiają świetny serial. Jest bardzo zabawnie i... obleśnie
"Bupkis" nie jest pierwszą produkcją, która pochyla się nad życiem Pete'a Davidsona (świetną pół-biografię komika - "Król Staten Island" - nakręcił w 2020 roku Judd Apatow), choć tym razem jest to przede wszystkim humorystyczna opowieść, w której znaczna część wydarzeń jest jednak wytworem wyobraźni twórców. Znany z Saturday Night Live artysta ma szczęście do skupionych na nim tytułów: i tym razem wyszło świetnie.
"Bupkis" to serial od Peacock, który w sierpniu - trzy miesiące po amerykańskiej premierze - trafił do Polski. Niestety, decydenci postanowili raczyć nas jednym odcinkiem tygodniowo, ale jeśli brakuje wam regularnej dostawy niegłupiej (wbrew wszelkim pozorom!), a jednocześnie bezpretensjonalnej i niestroniącej od wulgarnego humoru rozrywki - to może być dobry wybór na coweekendowy, szybki, niezobowiązujący seansik.
Pete Davidson nie jest w Polsce tak popularny, jak na Zachodzie (a i chyba nie darzy się go tutaj zbyt dużą sympatią) - ja osobiście szczerze lubię filmy i seriale, w których występuje, bo często okazują się zaskakującymi perełkami (wspomniany w leadzie "Król" to bodaj najlepszy film w karierze cenionego przeze mnie Apatowa, nie wspominając o "Bodies Bodies Bodies", "Randce w nieskończoność", "Dorastaniu z przytupem", przesympatycznym "Who killed Santa?" i innych). Facet ma w sobie pewien naturalny luz, ale i coś z uroczego neurotyka; cały jego look, styl, aktorstwo wypadają autentycznie; każdy komponent prezentowanej publice osobowości wydaje się pasować do pozostałych, być całkowicie na miejscu. I choć stand upy Davidsona czy jego występy w "SNL" są mi raczej obojętne, jestem zdania, że facet naprawdę fajnie wypada na ekranie - choć należy raczej do aktorów powracających w kolejnych, dość podobnych wersjach samych siebie (coś jak Seth Rogen), niż do wszechstronnie uzdolnionych odtwórców ról z każdej półki.
Czytaj także:
Bupkis: serial Pete'a Davidsona już na SkyShowtime
Tak czy owak, "Bupkis" okazało się kolejnym strzałem w dziesiątkę - nową produkcją w stylu Davidsona, która przygląda się sprawom przyziemnym, jednocześnie przeplatając je absurdalnymi sytuacjami i niewybrednym humorem. Tak jak lubię.
Po kolei. Davidson napisał scenariusz projektu wraz ze swoim przyjacielem i współpracownikiem Dave'em Sirusem oraz z Judah Millerem ("Na wylocie"). Nowy serial jest na Zachodzie porównywany z produkcją odcinkową innego popularnego komika: "Pohamuj entuzjazm" Larry’ego Davida. Joe Pesci wcielił się tu w dziadka Davidsona oraz ojca jego matki, granej przez znaną z "Rodziny Soprano" Edie Falco. Pieczę nad tytułem sprawuje wieloletni producent "SNL": Lorne Michaels.
A dlaczego "Bupkis" jest naprawdę spoko?
W pierwszych odcinkach serial skupia się przede wszystkim na bardziej obleśnych gagach, ale z każdym kwadransem szykuje grunt pod elementy poważniejsze, bardziej wyraziste. Nakreśla relacje między bohaterem a jego bliskimi; nie boi się też licznych retrospekcji, przywołujących wspomnienia z dzieciństwa Pete’a. Cały czas balansuje między głupawą zabawą a nieoczekiwaną głębią, pochylając się na przykład nad tym, jak potężny wpływ mogą na nas wywrzeć bliscy, jak niesamowicie potrafią się ze sobą spleść jakie życia, jak wiele drobiazg sprzed lat może zmienić w psychice dziecka i jak długo może oddziaływać na rozwój jego późniejszego charakteru.
Oczywiście nie wszystko tu działa - sporo wątków z ogromnym potencjałem jest marnowanych (bo albo spłyconych przez scenariusz, albo poprowadzonych w nieciekawy sposób), a niektóre postacie członków rodziny aż proszą się o poświęcenie im większej ilości czasu ekranowego. Na szczęście Davidsonowi, Millerowi i Siriusowi nie zabrakło dojrzalszych pomysłów, które eksplorowali z należytą uwagą - wiele z nich udało się głębiej zasadzić w fabule, dzięki czemu z czasem mogły się zgrabnie rozwinąć. Przy okazji serial potrafi ukuć naprawdę celne komentarze - zarzucić błyskotliwym pastiszem popkultury, wyszydzić show-biznes, a nawet pokusić się o sporą dawkę autoironii. Jasne, Davidson nie gra tutaj w pełni rzeczywistej wersji samego siebie - mógłby jednak spróbować wygładzić swój wizerunek. Nic z tego - fabularyzowany Pete często bywa samolubny i impulsywny, łatwo się rozprasza i brakuje mu, hm, etyki pracy; z drugiej strony niemal zawsze potrafi załagodzić napiętą sytuację dzięki umiejętnemu wykorzystaniu humoru i wielkiej charyzmy. I o to chodzi: najlepsze odcinki skupiają się na Davidsonie jako synu, bracie, wnuku, siostrzeńcu - a zatem: na osobie, a nie memicznym śmieszku, który słynie z randkowania z najpiękniejszymi celebrytkami w USA. Doceniam.
Ton produkcji zmienia się raz za razem, ale twórcy żonglują nim z wyczuciem - choć serial potrafi zrobić zaskakująco długie przerwy od dowcipkowania, pozostaje niezmiennie interesujący; podtrzymuje wrażenie obcowania z czymś bardziej unikalnym, niż komediowa, wymyślona autobiografia. Powiedziałbym, że Davidson wciąż rozwija się jako twórca - ale zdążył już udowodnić, iż warto traktować go poważnie i śledzić kolejne poczynania. Wraz z towarzyszącymi mu Pescia i Falco stanowią mocarne serialowe trio, którego interakcje śledzi się z satysfakcją. Fajna rzecz.