Na rynku VOD brakuje pokory. Upadek Quibi to wstydliwa, ale i niezwykle przewidywalna porażka za 2 mld dolarów
Zaledwie pół roku na rynku VOD zdołała utrzymać się platforma Quibi. Bolesna porażka za 2 mld dolarów pokazuje, że szefowie wielkich telewizyjnych korporacji powinni w końcu zacząć szanować swoich klientów i ich portfele. Serwisów streamingowych przybywa, a nasze portfele nie robią się wcale pojemniejsze.
Zamknięcie Quibi nieco ponad sześć miesięcy po jego hucznym starcie to już całkowicie oficjalna informacja. W założeniu miała to być nowa platforma na zupełnie nowe czasy i dla w pełni mobilnego użytkownika. Jeffrey Katzenberg i Meg Whitman zapowiadali, że nie tylko nie będą wcale musieli rywalizować z dotychczasowymi gigantami rynku VOD, ale znajdą sobie pokaźną niszę wśród osób poruszających się komunikacją miejską i żyjących w ruchu. Do czego miały się przysłużyć krótkie formy filmowe specjalnie przygotowane do szybkiego oglądania.
Każdy z wymienionych powyżej elementów okazał się absolutną bzdurą. Quibi wcale nie było wolne od rywalizacji z bardziej tradycyjnymi formami rozrywki. Dlaczego niby miałoby być? Twórcy nowego serwisu zakładali, że młodzi odbiorcy zdecydują się na ich ofertę tylko dlatego, że można ją łatwo śledzić na smartfonie czy tablecie. Ale przecież dokładnie to samo można powiedzieć o wszystkich innych platformach VOD, które też mają swoje aplikacje mobilne (jedne działają lepiej, inne gorzej).
Nie wspominając o tym, że współczesne korzystanie ze streamingu najczęściej sprowadza się do swobodnego korzystania z różnych metod śledzenia treści. Rozpoczynamy oglądanie na Smart TV, w trakcie odcinka przerzucamy się na smartfona, a kolejny odcinek puszczamy w tle w trakcie przeglądania internetu na komputerze. Quibi dwóch z tych trzech opcji nie zapewniało. Co więcej, nie zdołało doczekać się wielkiego hitu, który poruszyłby globalną wyobraźnię. Zamiast tego hucznie zapowiadane krótkometrażowe produkcje okazywały się w większości przypadków standardowymi filmami i serialami, nienaturalnie poszatkowanymi na mniejsze odcinki.
Dlatego zrzucanie przez obrońców Quibi całej winy na pandemię koronawirusa nie ma sensu.
Oczywiście, w obecnej sytuacji ludzkość przemieszcza się po swoim najbliższym otoczeniu w zdecydowanie ograniczonym zakresie. I nie można podważać faktu, że miało to wymierny wpływ na szybkość, z jaką Quibi musiało pożegnać się ze swoimi użytkownikami. Cały ten koncept od samego początku opierał się jednak na glinianych nogach i był skazany. Nawet jeśli nie na spektakularną porażkę, to na powolne umieranie w agonii. Podobny los czeka zresztą z dużym prawdopodobieństwem takie serwisy jak Hulu, Peacock czy Paramount+ poza granicami USA. Dlatego śmiesznie brzmią cytowane przez portal Deadline słowa Katzenberga o osiągnięciu celu, jakim miało być stworzenie nowej generacji opowiadania historii.
Czasami można odnieść wrażenie, że szefom wielkich koncernów medialnych powtórzenie sukcesu Netfliksa wydaje się proste. I to pomimo faktu, że największy obecnie serwis VOD nie musiał w okresie rozszerzania swojej działalności rywalizować z jakimkolwiek drugim gigantem. A wszystkie nowe platformy powstające w ostatnich dwóch latach jak grzyby po deszczu nie mogę liczyć na podobny luksus. Obecna sytuacja na rynku jest tak zagmatwana i wiąże się z tak zażartą rywalizacją, że nawet najbogatsze firmy mają problemy z przyciągnięciem i zaangażowaniem widzów na stałe (więcej na ten temat przeczytacie TUTAJ). Netflix też jest bynajmniej od nich wolny. Ostatni kwartał był dla lidera rynku nieszczególnie udany, dlatego firma poszukuje nowych sposobów na zdobycie nowych odbiorców. Jednym z nich ma być promocja „48 godzin za darmo”.
Skoro z kłopotami musi sobie radzić nawet Netflix, to jakie szanse mają małe serwisy?
Tylko giganci mogą się na poważnie bić z innymi gigantami i to też na zasadzie walki o małe kawałki wspólnego tortu a nie rzeczywistą hegemonię. Jakkolwiek 2 mld dol. wyrzucone w błoto na Quibi wydają się szokującą kwotą z punktu widzenia pojedynczej osoby, to w szerszym kontekście wydatków firm takich jak Disney czy Netflix nie robią wielkiego wrażenia. Sam fakt, że szefowie skasowanego właśnie serwisu nie potrafili przetrwać pół roku w trudnych warunkach pandemii najlepiej pokazuje jak bardzo niedobrani byli do tego towarzystwa.
Perspektywy olbrzymich zysków przyćmiła jednak ich umiejętności logicznego myślenia, a pycha jeszcze całą sytuację pogorszyła. Wygląda to jakby żaden z nowych serwisów VOD nie próbowałby sobie nawet zadać podstawowego pytania: „Dlaczego widzowie mieliby płacić za oglądanie naszych produkcji?”. HBO Max to zrobiło, ale na razie zbyt srogo się wyceniło. A z kolei Disney+ znalazł na nie tylko jedną, niezbyt dobrą odpowiedź: „Bo jesteśmy Disneyem”. Na dłuższą metę takie podejście się nie sprawdzi. Bo przecież od momentu, gdy pisałem, że HBO Max będzie dla Polaków za drogie sytuacja w branży się tylko bardziej zagmatwała. I choć nie spodziewam się w najbliższym czasie kolejnych upadków na wzór Quibi, to żadnego wielkiego success story też na horyzoncie nie widać.
Nie przegap nowych tekstów. Obserwuj serwis Rozrywka.Blog w Google News.