"Rodzaje życzliwości": recenzja filmu, który skłóci widzów (radzę nic nie jeść przed seansem)
Wielkie to szczęście, że flirt Yorgosa Lanthimosa z Hollywood nie odebrał reżyserowi pasji i chęci do tworzenia filmów bliższych jego starszym dziełom, ikonom greckiej Nowej Fali. Odrzuciwszy gorset ograniczeń, który zakładają nań duże wytwórnie, artysta może szaleć - opowiadać po swojemu, nie oglądając się na nikogo. W efekcie, rzecz jasna, polaryzuje publiczność, jednych zachwycając, innych zaś odrzucając. Jednocześnie proponuje jej obraz oryginalny, mocno autorski, utkany z wielu znaczeń, wymykający się jednoznacznym interpretacjom. Film właśnie trafił do kin.
OCENA
Na niemal trzygodzinną antologię „Rodzaje życzliwości” składają się trzy nowele: „Śmierć R.M.F..”, „R.M.F. lata” oraz „R.M.F. je kanapkę”. Pierwsza - pozwolę sobie ująć fabularne założenia bardzo powierzchownie - opowiada o bezwolnym pracowniku wielkiej korporacji, który jest skłonny zrobić niemal wszystko, by zadowolić przełożonego. Druga pochyla się nad mężczyzną, który podważa tożsamość własnej żony, gdy ta - ocalała z katastrofy - wreszcie wraca do domu. Ostatnia skupia się na członkini sekty, która poszukuje kobiety posiadającej zdolność wskrzeszania zmarłych.
Scenariusz Lanthimos napisał wraz Efthymisem Filippou, kolejnym współtwórcą sukcesów nowej fali w kinie greckim XXI w., a zarazem swoim dawnym stałym współpracownikiem, z którym stworzył swoje starsze dzieła - „Kła”, „Alpy”, „Zabicie świętego jelenia” czy „Lobstera”. Można by tu rzucić recenzencką kliszą, że oto Grek wrócił do swoich korzeni, co w istocie się wydarzyło - nowy obraz to esencja jego filmowego języka, charakteru, drapieżności. Tym razem wzbogacił je jednak o próbę wyciśnięcia ze swoich lojalnych współpracowników nowych pokładów artystycznej mocy.
Rodzaje życzliwości - recenzja nowego filmu Yorgosa Lanthimosa
Emma Stone i Willem Dafoe przekraczają tu kolejne granice, żonglując odcieniami swojego talentu, pławiąc się w tym osobliwym pejzażu skomponowanym z surrealizmu, biblijnych odniesień, grozy, brutalności, niewygodnie czarnego humoru, obrazów zepsucia, kontrowersyjnego portretowania kwestii związanych z ciałem, moralnością, seksem... Wymieniać można długo. Prawdziwą gwiazdą okazuje się jednak Jesse Plemons, w mojej opinii jeden z najwybitniejszych aktorów spośród starszych milenialsów. Facet potrafi dodać nieprawdopodobnej głębi i kolorytu postaciom, które mogą wydawać się marginalne w zestawieniu ze znacznie bardziej ekscentrycznymi bohaterami i bohaterkami. Przyciąga uwagę nawet w sekwencjach, w których nie znajduje się w centrum wydarzeń. Jego naturalistyczny styl to doskonały kontrapunkt dla momentami niemal Lynchowskiego surrealizmu.
Jeśli zaś chodzi o treść i całą tę bogatą sieć znaczeń, znacznie trudniej wydać werdykt. Nie istnieje przecież żaden klucz umożliwiający jednoznaczną interpretację nowelek; ich poszczególne elementy w warstwie metaforycznej dotykają wielu tematów, a część z nich można odczytywać na kilka sposobów. Co więcej, antologia nie ma zwartego charakteru - choć kwestię życzliwości (i faktu, że w zamian za nią los czy fatum odpłacają się bohaterom okrucieństwem) można uznać za wspólny mianownik, nie stanowi ona rdzenia żadnego z trzech tekstów.
Ale właśnie o to tu chodzi. Nawet nie o indywidualne rozszyfrowywanie tych opowieści, a o całe to Lanthimosowe szaleństwo - finezyjną zabawę językiem kina i symboliki, o obłędne (i w obłędzie tkwiące) postacie, o szeroką paletę nieustannie modyfikowanych dynamik, o narracyjne i scenopisarskie niuanse, o kreatywność, o pokazanie środkowego palca oczekiwaniom szerokiej publiczności, która po znakomitych, ale troszkę trącących banałem „Biednych istotach” dostanie w twarz czymś zgoła niehollywoodzkim. Wykręconym, dziwacznym, nieprzyjemnym, fascynującym - łamiącym reguły kina. Celowo unikam słowa „absurdalnym” (choć kusi), bowiem odcina się od niego sam reżyser. „To nie nasz film jest absurdalny, to świat jest pełen absurdów. Nie widzicie, co się z nim stało?” - rzucił na konferencji prasowej w Cannes.
Zapytany Lanthimos nie wyjaśni nam, o czym są jego opowieści - stwierdzi jedynie konsekwentnie, że choć jest zmuszany do potwierdzania punktu widzenia innych ludzi, to nie zamierza tego robić. Jeśli zatem sam miałbym powiedzieć, o czym - moim zdaniem - przede wszystkim opowiadają trzy nowele, to stwierdziłbym, że o toksycznych relacjach. Nie chcę spłycać: chodzi tu, rzecz jasna, o różne formy relacji, które nawiązujemy, budujemy, podtrzymujemy z różnych przyczyn. A zatem jest tu trochę o potrzebie i niemożności utrzymania kontroli oraz, przeciwnie, o chęci oddania decyzyjności, a nawet władzy nad sobą komuś innemu (Frommowska ucieczka od wolności); o strachu i samotności, o uzależnieniu od siebie nawzajem. To wszystko ciągnie za sobą m.in. motywy empatii (jej obecności i braku), istoty altruizmu, samowychowania, złożoności międzyludzkich dynamik. Zgadza się, lista jest długa.
Możliwe też, że jestem w błędzie. To nie ma znaczenia - i na tym właśnie polega cała zabawa. Zdaję sobie jednak sprawę, że nie każdy ją lubi. Cóż - ja uwielbiam.
- Tytuł filmu: Rodzaje życzliwości
- Rok produkcji: 2024
- Czas trwania: 2 godz. 44 min
- Reżyseria: Yorgos Lanthimos
- Aktorzy: Jesse Plemons, Emma Stone, Willem Dafoe
- Nasza ocena: 8/10
- Ocena IMDB: 7,0
Film można już oglądać w kinach.
Czytaj więcej o filmowych i serialowych nowościach w Spider's Web:
- Widzowie zszokowani i zdruzgotani nowym hitem Netfliksa. "Najsmutniejszy serial, jaki widziałem"
- 2. sezon "Pierścieni Władzy" zmieni uwielbianą postać. Fanom znów się uleje
- Tego filmu miało nie być w kinach, a teraz trafił do streamingu. Gdzie obejrzeć "Zabierz mnie na Księżyc"?
- Netflix podkrada internetowe trendy. Postanowił wykorzystać popularne hasło z TikToka
- "Przesilenie zimowe" to najsympatyczniejszy film ostatnich lat. O takie komedie nic nie robiłem