REKLAMA

Pełnometrażowy reżyserski debiut Tomasza Bagińskiego to wtopa. Przyzwoite mordobicie to za mało

Szkoda. Pełnometrażowy debiut Tomasza Bagińskiego - aktorska adaptacja mangi "Rycerze Zodiaku" wydawanej na przełomie lat 80. i 90. - ma w sobie dosłownie jeden godny uwagi element: sprawnie rozplanowane i zrealizowane sekwencje potyczek. Cała reszta, od efektów po fabułę, przywodzi na myśl kino akcji z pierwszych lat XXI wieku - i z niższej półki.

rycerze zodiaku film recenzja opinie tomasz bagiński
REKLAMA

Mój seans "Rycerzy Zodiaku" Tomasza Bagińskiego nie był obciążony oczekiwaniami względem wierności oryginałowi. Nie czytałem mangi autorstwa Masamiego Kurumady, ani nie oglądałem serialu anime na jej podstawie - siłą rzeczy podchodziłem zatem to debiutu naszego rodaka z otwartą głową, jak do w pełni autonomicznego dzieła, znając zaledwie fabularny zarys oryginału. Niestety, najwyraźniej nie tylko fani materiału źródłowego czują się filmem rozczarowani: nie broni się on bowiem nawet w oczach kogoś, kto nie czuje żadnego przywiązania do pierwowzoru.

Warto jednak odnotować, że "Rycerze" to ponoć adaptacja bardzo, bardzo swobodna. Główni bohaterowie to sieroty wysłane w różne zakątki świata, by odbyć specjalny trening, a ostatecznie zdobyć legendarne pancerze obrońców Ateny - Zbroje z Brązu. Każda z postaci posiada specjalne zdolności oraz odpowiadającej danej gwiezdnej konstelacji zbroje. Całość nieustannie nawiązuje do mitologii (głównie greckiej, ale też rzymskiej czy skandynawskiej) - trawestuje mity, odnosi się do dawnych wierzeń, a nawet przedstawia znane z tamtejszych legend postacie.

W filmie Bagińskiego głównym bohaterem jest Seiya (Mackenyu), który zarabia na życie bijąc się w podziemnych klubach (a przy okazji poszukuje zaginionej przed laty siostry). Podczas jednej z walk odkrywa swoje mistyczne moce, o których istnieniu nie miał dotychczas pojęcia - i ściąga na siebie uwagę pewnej niebezpiecznej organizacji. Wkrótce Seiya trafia pod opiekę Almana Kido (Sean Bean) i dowiaduje się, że jako Rycerz musi chronić śmiertelne wcielenie reinkarnowanej Ateny - jej przeznaczeniem jest bowiem ocalenie świata.

REKLAMA

Rycerze Zodiaku: recenzja filmu Tomasza Bagińskiego

Mógłbym pochwalić scenarzystów (Kiel Murray, Josh Campbell) za niespotykany brak nienaturalnej, niezręcznie wplecionej w dialogi ekspozycji - rzecz w tym, że przegięli w drugą stronę. Dla nieznających oryginału widzów "Rycerze Zodiaku" będą obrazem frustrująco wręcz szczędzącym nam informacji - baza świata przedstawionego omówiona jest bardzo powściągliwie (nie wspominając o rządzących nim zasadach), działania i motywacje części postaci bywają niezrozumiałe, nie wspominając o przeszłości czy kwestiach związanych z ich mocą. Nie muszę chyba wspominać, że w efekcie nie sposób zaangażować się w tę historię i choć na moment przejąć się losami bohaterów.

A to zaledwie kropla w oceanie scenariuszowych problemów. To oczywiste, że dwie godziny filmu nie oddadzą sprawiedliwości długiej, wielowątkowej i rozbudowanej historii z oryginału - rzecz w tym, że "Rycerze Zodiaku" to potworny banał - odarta z odrobiny charakteru wtórna bajeczka o "wybrańcu", który musi zrozumieć swoją przeszłość, poznać siebie i oswoić moce, by ocalić świat. "Od zera do bohatera" w najbardziej wyświechtanym wydaniu.

Czytaj także:

Rycerze Zodiaku

Mógłbym wymieniać dalej, ale ten brak przejrzystej i choć odrobinę absorbującej osi fabularnej, drętwe lub infantylne dialogi oraz jednowymiarowe postacie to już wystarczająco wiele niemożliwych do wybaczenia potknięć. Można by dyskutować, gdyby obraz Bagińskiego nadrabiał warstwą techniczną, ale w tym aspekcie jest bardzo przeciętnie, a momentami CGI wręcz odstrasza. Brutalne, dynamiczne i choreograficznie interesujące sceny mordobicia to zdecydowanie najmocniejsza strona produkcji, ale - biorąc pod uwagę nadużywanie slow-motion i wspomniane problemy scenariuszowe - to wciąż za mało, by mówić o odpowiedniej dawce satysfakcjonującej rozrywki.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA