Świetny reżyserski debiut Pippy Bianco, „Share”, stawia szereg ważnych pytań, które nie mogły być bardziej na czasie. To film, który powinni obejrzeć i dzieci i ich rodzice.
OCENA
„Share” zaczyna się niemalże jak neo-noirowy kryminał. W środku nocy na trawniku leży młoda dziewczyna - Mandy (Rhianne Barreto). Nagle odzyskuje przytomność, podnosi się i wraca do domu. Nie pamięta niczego, co wydarzyło się tej nocy. Następnego dnia dostaje od znajomych informację na Messengerze, że filmik z jej udziałem stał się viralem pośród jej znajomych. Na tym wideo widzimy, jak Mandy leży nieprzytomna na podłodze podczas imprezy, a jeden z jej szkolnych kolegów zaczyna zdejmować jej spodnie.
„Share” pełen jest niedomówień, ale na szczęście działają one na korzyść filmu. Nie wiemy do końca, co się stało na wspomnianym wcześniej filmiku. Czy koledzy Mandy robili jej tylko niewybredny żart, czy może doszło do molestowania, albo nawet gwałtu? Przez sporą część seansu nie wiemy też, jaki jest stosunek dziewczyny do tego wszystkiego. Wydaje się przede wszystkim bardziej zdezorientowana niż przerażona czy zaniepokojona. Choć z czasem jej wewnętrzny dramat zaczyna narastać, jakbyśmy oglądali mentalną wersję psychologicznego horroru.
Bianco znakomicie pokazała poczucie izolacji ofiary przemocy seksualnej (bez względu na to, czy do niej doszło, czy nie). Mandy może liczyć na wsparcie kochających rodziców, ale to głównie jej krzyż. Ona sama musi się zmierzyć ze wszystkimi konsekwencjami całego zajścia. Gdy za namową matki zgłasza sprawę na policję wszystko tylko się komplikuje i zagęszcza, tym bardziej, że ostatecznie organy ścigania okazują się niezdolne do jednoznacznego wskazania winnego.
Pippa Bianco nie zapomina przy tym wszystkim, że opowiada o i tak już wrażliwych i niepewnych siebie nastolatkach, dojrzewających dzieciach, którym nigdy nie jest łatwo odnaleźć się w meandrach swojej psychiki, budzącej się seksualności, budowania swojej tożsamości. To zawsze było trudne, a stało się jeszcze trudniejsze w erze smartfonów i WhatsAppa. Bo to właśnie teraz wszyscy wiedzą wszystko o wszystkich. A nawet najbardziej intymne szczegóły są w stanie wyjść na jaw i to pośród dużej grupy ludzi, często też i obcych. Dzieciaki tkwiące w tej wirtualnej sieci często czują się jeszcze bardziej wyalienowane i samotne niż kiedykolwiek.
Siłą „Share” jest dodatkowo fakt, że nie jest to film goniący za sensacją i wielkimi dramatami rodem z tabloidów. Jego tempo jest wyważone, Bianco nie epatuje brutalnymi szczegółami, nie oskarża wprost, nie wytyka palcem. Jest w tym filmie pewna gracja i dojrzałość podejścia do tego trudnego tematu. Grająca główną rolę, także debiutująca w pełnometrażowym filmie Rhianne Barreto, również odznacza się niemałą dojrzałością i wyczuciem w portrecie współczesnej nastolatki, dźwigającej na barkach krzyż i piętno seksualnej napaści.
Ale nie wszystko się udało. „Share” odznacza się spokojnym tempem, ale to działa tylko do pewnego momentu. Scenariusz nie rozwija umiejętnie tej opowieści w skutek czego cały trzeci akt wydaje się nie tylko trochę rozciągnięty, ale też pozbawiony wyrazistego zakończenia z dosadną kropką nad „i”. Gołym okiem widać, że jest to pomysł na krótki metraż, który został, trochę na siłę rozciągnięty do 90-minutowego seansu. Bianco ma też drobne problemy z dynamiką i stopniowaniem napięcia.
Mimo wszystko warto poświęcić skrawek swojego czasu na seans „Share”. To film ważny, także pod względem tego, jak podchodzi do podejmowanego tematu. Bardzo liczę na to, że obejrzą go zarówno nastolatkowie, jak i ich rodzice.