"The Electric State" to film Netfliksa na sterydach. Najdroższy pełny metraż w historii platformy wygląda jak każda inna produkcja serwisu, tylko bardziej i mocniej. Nic to jednak nie daje, bo w wywoływaniu emocji pozostaje bezskuteczny.
OCENA

Choć trzeba "The Electric State" oddać, że na ekranie widać każdego centa z włożonych w niego 320 mln dol. Wizualnie jest to film dopieszczony w najdrobniejszych szczegółach. Tonalnie dokonując nieznacznych transpozycji bracia Russo wiernie odwzorowują ilustracje z książki Simona Stalenhaga. Na naszych oczach ożywają nie tylko roboty, ale cały posępny świat wyjęty wprost z kart powieści szwedzkiego artysty. W charakterystyczny dla niej sposób groteska miesza się tu z melancholią, budując niepokojący klimat. W tej surrealistycznej otoczce maszyny i dekoracje, które niegdyś wzbudzały uśmiech dzieci, stają się złowieszcze.
Nawet wypłowiałe kolory i ogólna szarość świata przedstawionego nie przykrywają całego bogactwa wyobraźni, jaki prezentują nam bracia Russo. Ich praca polega co prawda na przetwórstwie gotowych wzorów, ale ewokowana przez nich atmosfera wciąż działa i zachwyca, gdy przenoszą nas do alternatywnych lat 90., tuż po buncie robotów. Na prezentowaną nam rzeczywistość w równym stopniu składa się fantazja twórców i kolektywne wspomnienia ostatniej dekady XX wieku. Za relikty epoki robią telewizory, na których, wybijając rytm popkultury, gra MTV, a z głośników dobiegają nas wszystkie możliwe hity z satelity. Ta retrofuturystyczna stylówa z jednej strony wywołuje nostalgiczną łezkę w oku, a z drugiej - wydaje się niebezpiecznie obca.
The Electric State - recenzja najdroższego filmu serwisu Netflix
Z "The Electric State" wychodzi film osobliwy, bo twórcy osadzają swoją opowieść w latach 90., ale prowadzą ją, jakby poprzednia dekada nigdy się nie skończyła. Produkcja charakteryzuje się bowiem energią Kina Nowej Przygody. Bracia Russo żenią tu ze sobą "E.T." ze "Starmanem", kiedy osierocona nastolatka Michelle z robotem u boku rusza przez postapokaliptyczne pustkowia w poszukiwaniu swojego brata-geniusza. Wtedy rozpoczyna się całkiem smutna w swym duchu historia o naszej mniej lub bardziej patologicznej relacji z technologią.
Nawet jeśli bracia Russo widzów nie oszczędzają i wplatają tu i ówdzie nostalgię za typowo ludzkimi doświadczeniami, czy rozprawiają o etyce wykorzystywania sztucznej inteligencji, wciąż chcą, żebyśmy się dobrze bawili. Nie bez powodu przecież Michelle spotyka na swej drodze przemytnika Keatsa i jego mechanicznego pomagiera, którzy wprowadzają do opowieści masę humoru. A przynajmniej próbują, bo ich żarty są niemal tak samo daremne, jak próba wymuszenia refleksji na temat sztucznego podtrzymywania życia. Do tego, drodzy reżyserzy, potrzeba nieco więcej niż jednej łzawej sceny.
Imponujące światotwórstwo w żaden sposób nie wynagradza więc braków w zdolnościach narracyjnych braci Russo. Z rękawa wyciągają kolejne wątki, dorzucają nowe tematy, ale w żaden sposób nie potrafią połączyć ich w spójną opowieść. Dlatego pozostaje im robić to, co zawsze wychodziło im najlepiej: szastać budżetem i czarować pozą. Dostajemy więc film do granic rozbuchany - z każdą sceną musi być w nim więcej, szybciej i bardziej - ale pozostaje on tworem obliczeń Excela. Dziełem chłodnym i wykalkulowanym. Nawet jeśli stara się być cool i pokazuje robota wyciągającego środkowy palec do korporacji przy dźwiękach Breaking the Law Judas Priest, to nie udaje mu się ukryć, że jest niczym więcej niż wytworem algorytmu Netflika.
Matematyka jest w tym wypadku prosta. Pierwszym elementem równania platformy są oczywiście bracia Russo. Ludzie lubią ich filmy, bo przecież "Avengers: Koniec gry" to drugi najlepiej zarabiający film wszech czasów. Niestety, reżyserzy do tej pory nie wyszli z trybu najambitniejszych crossoverów w historii i ciągle opowiadają, jakby część większej historii. Narracja jest przeszarżowana i poszatkowana. Twórcy kosztem emocjonalnej i psychologicznej głębi dążą do kolejnych scen akcji. Niby sprowadzają się one do ekscesu, ale pozostają tak nijakie, że nie sprawiają żadnej frajdy. Są płaskie i miałkie, przez co nawet kiedy wyglądają, jak żywcem wyjęte z "Gwiezdnych wojen" wywołują co najwyżej wzruszenie ramion.
W wywołaniu jakichkolwiek emocji nie pomaga nawet gwiazdorska obsada - drugi element równania Netfliksa. W Michelle wciela się Millie Bobby Brown, która bez wątpienia jest przynętą na użytkowników platformy. W zeszłym roku "Dama" z jej udziałem była przecież drugim najchętniej oglądanym filmem serwisu. Bracia Russo dbają więc, aby na ekranie jej nie zabrakło, ale nie ma ona do pokazania niczego, czego byśmy wcześniej nie widzieli. Bo "The Electric State" gardzi oryginalnością. Z tego właśnie powodu również Chris Pratt kreuje tu tego samego bohatera, co zazwyczaj - Keats to kolejny w jego wykonaniu charyzmatyczny awanturnik. Tylko tak odarty z osobowości, że nie ma charyzmy, ani tym bardziej awanturnictwa.
Jakby mało wam było dowodów na cyniczne podejście Netfliksa do "The Electric State", dodam, że brat głównej bohaterki jest geniuszem, który może zakończyć spory ludzi i robotów. Tym samym ostatnim elementem równania platformy okazuje się przeżuty, przełknięty i wyrzygany przez popkulturę motyw magicznego dziecka, który eksploatowali już twórcy "Wiedźmina", "The Last of Us" i "The Mandalorian". Wielokrotnie się już sprawdził, ale tutaj robi za wyświechtaną klisze, bo bracia Russo nie potrafią dodać do niego nic od siebie. Ba! Wrzucają go, żeby podkreślić swój morał. Tak przy tym fałszują, że aż uszy więdną, gdy Michelle wypowiada go na głos.
"The Electric State" jest jak wygenerowana przez AI fotografia, na której człowiek ma u dłoni siedem palców - na pierwszy rzut oka wszystko się zgadza, ale gdy przyjrzeć się bliżej, coś jest mocno nie tak. Całe jego efekciarstwo okazuje się nieefektywne, bo sztywno trzymając się schematów i próbując trafić do jak najszerszej grupy użytkowników Netfliksa, staje się niczym więcej niż sumą swoich składowych. Tym samym może się sprawdzić jedynie jako kolejny dowód na to, że pieniądze to nie wszystko.
Premiera "The Electric State" 14 marca na Netfliksie.
Więcej o nowościach Netfliksa poczytasz na Spider's Web:
- The Electric State: finałowy zwiastun najdroższego filmu w historii Netfliksa robi wrażenie
- Najlepsze filmy akcji Netfliksa doczekają się spin-offa. Wiemy, kto zagra główną rolę
- Netflix ma nowy hit. Przy tym filmie akcji widzowie zapominają, żeby oddychać
- To jedna z największych premier Netfliksa tego roku. Wielki powrót hitowej serii
- Netflix mógł rozegrać to lepiej. Tego sitcomu nie uratowała nawet Kate Hudson