REKLAMA

Transformers: Ostatni Rycerz to godne pożegnanie Michaela Baya z Autobotami i Decepticonami

Michael Bay po pięciu filmach kończy swoją przygodę z Autobotami i Decepticonami. Transformers: Ostatni Rycerz to pożegnanie reżysera z marką i zarazem obraz, który pod względem rozmachu przebija chyba wszystkie dotychczasowe części cyklu... razem wzięte.

transformers: ostatni rycerz - recenzja
REKLAMA
REKLAMA

Filmy z serii Transformers od zawsze były podręcznikowymi blockbusterami. Dzięki zawieszeniu niewiary przez 2 godziny z okładem można beztrosko delektować się scenami walk ogromnych robotów przy wtórze wybuchów, eksplozji i gradu spadających na ziemię palących się jeszcze szczątków. To wszystko oczywiście w lekko komediowej, familijnej otoczce.

transformers: ostatni rycerz - recenzja class="wp-image-88082"

Transformers: Ostatni Rycerz kontynuuje tradycję w myśl zasady: więcej, mocniej i z większą pompą.

Michael Bay zostanie dzięki tej serii zapamiętany jako reżyser, który nie miał żadnych oporów przed wykorzystywaniem efektów specjalnych. Przerysowane do granic możliwości sceny akcji, w których wszystko wokół fruwa i eksploduje, stały się jego znakiem rozpoznawczym.

Bay upodobał sobie widowiskowe wybuchy. Widzowie często się śmieją, że w jego filmach nawet woda potrafi efektownie wylecieć w powietrze. Jeśli ktoś się obawiał, że w piątym filmie z serii Bay zacznie eksperymentować z formą, to pragnę uspokoić: w świecie Transformerów wszystko zostało po staremu.

Film mógłby podzielić się wykorzystanym w nim CGI z kilkoma innymi wysokobudżetowymi blockbusterami, a widzowie pewnie nawet by się nie zorientowali, że czegoś brakuje.

Było tutaj po prostu wszystko: akcja ratunkowa w ruinach miasta, ogromna bitwa na wysypisku, ucieczka przez opuszczoną metropolię, oblężenie średniowiecznego zamku i kilka dynamicznych pościgów samochodowych... a wymienione sceny to tak naprawdę tylko wstęp do właściwej akcji filmu.

transformers: ostatni rycerz - recenzja class="wp-image-88079"

Transformers: Ostatni Rycerz wręcz ugina się od zawartości. Składa się na niego tyle różnorodnych sekwencji, że spokojnie na bazie każdego z kilku aktów opowieści można by było zrobić osobny pełnometrażowy film. Ogromne wrażenie robi liczba lokacji, które odwiedzili bohaterowie.

Transformers: Ostatni Rycerz pokazał nam do tego prawdziwą plejadę postaci.

Ziemia w uniwersum Transformerów nie jest przyjazna Autobotom. Optimus Prime zniknął, a rząd ściga wszystkich obcych niezależnie od tego, czy w przeszłości atakowali ludzi, czy też opowiadali się po ich stronie. Na antagonistów kreowani są członkowie organizacji TRF (Transformers Reaction Force).

Dotychczasowi sojusznicy Autobotów albo nie mają wpływu na działania TRF, albo otwarcie im się sprzeciwiają. Głównym bohaterem jest ponownie Cade Yeager, w którego wcielił się Mark Wahlberg. Towarzyszy mu wierny Bumblebee. Razem żyją poza prawem, ale ta para to tylko dwie figury na pełnej szachownicy.

transformers: ostatni rycerz - recenzja class="wp-image-88088"

W piątej części cyklu dostaliśmy kilka nowych postaci i powróciła masa znanych twarzy.

Córki głównego bohatera na ekranie niestety nie uświadczymy. Cade jest zbiegiem, ukrywającym się przed wojskiem - aby pomóc mechanicznym przyjaciołom musiał zrezygnować z tego, co dla niego było najważniejsze. Wśród bohaterów znalazła się zamiast tego dziewczynka Izabella, która po śmierci bliskich traktuje Autoboty jak przybraną rodzinę.

Na złomowisku, które stało się kryjówką dla przyjaznych ludziom Transformerów, rezyduje z kolei Jimmy. Sceny z jego udziałem miały za zadanie rozładowanie atmosfery. Oprócz tego są jeszcze żołnierze TRF - niestety dość jednowymiarowi. Część z nich chce eksterminować wszystkie Transformery, ale kilku ma obiekcje.

Do Cade'a w pewnym momencie dołącza Vivian Wembley (Laura Haddock) czyli roztrzepana profesor z Oksfordu.

Po krótkim prologu Cade spotyka swoją nową towarzyszkę za sprawą Sir Edmunda Burtona (Anthony Hopkins). Jest on członkiem tajnej organizacji chroniącej Autoboty od wieków. W kilku słowach uczony oznajmia bohaterom, jakie zadanie przed nimi stoi. Cade i Vivian ruszają na ratunek świata.

transformers: ostatni rycerz - recenzja class="wp-image-88085"

Pod względem konstrukcji fabularnej Transformers: Ostatni Rycerz to typowa baśń. Bohater o szlachetnym sercu zostaje wybrany jako czempion rasy ludzkiej. Musi wyruszyć w podróż i odszukać starożytny artefakt, który pozwoli pokonać mroczne siły planujące zagładę całego świata.

Ludzie w Transformers: Ostatni Rycerz to jednak dopiero początek.

Bohaterami tej produkcji są przede wszystkim ogromne roboty z kosmosu. Oprócz Bumblebee i Optimusa Prime'a na ekranie pojawiło się kilkanaście innych Autobotów i Decepticonów - z Megatronem na czele. Zarówno dorosłe Autoboty, jak i słodkie oraz urocze malutkie mechaniczne zwierzaczki zamieszkujące wysypisko, różnią się od siebie.

Michael Bay nie zawiódł w kwestii różnorodności cyfrowych modeli, a każdy kosmita ma swój własny charakter. Często Transformery są chodzącymi stereotypami, ale przynajmniej nie sposób ich ze sobą pomylić. Sporo pracy włożono nawet w to, by Deceptikony pojawiające się tylko w jednej krótkiej sekwencji były unikalne i ciekawe.

transformers: ostatni rycerz - recenzja class="wp-image-88083"

Liczba wątków, które poruszono w tej historii jest również przytłaczająca.

Fabuła filmu koncentruje się wokół historii Króla Artura i Rycerzy Okrągłego Stołu. Jak można się łatwo domyśleć, w tym uniwersum to przybysze z kosmosu byli źródłem potęgi czarodzieja Merlina i to od nich pochodził miecz Excalibur. W nowym filmie ta zapomniana historia wychodzi na światło dzienne.

Zwykle w takich filmach historia jest prostolinijna, a bohaterowie mają od początku jasno określony cel, do którego dążą. Transformers: Ostatni Rycerz znaczną część filmu poświęca natomiast na budowanie klimatu i wyjaśnienie sytuacji, w której znajdują się bohaterowie.

Niestety próba zmieszczenia w filmie tylu historii ma swoje złe strony.

Mile zaskoczyło mnie to, że fabuła Transformers: Ostatni Rycerz nie była wbrew pozorom prosta jak konstrukcja cepa. Niestety ze względu na to, że lwią część seansu wypełniały sceny akcji, każdy z wątków zaledwie liźnięto. Zabrakło po prostu czasu na to, by odpowiednio je rozwinąć.

transformers: ostatni rycerz - recenzja class="wp-image-88087"

Czy to poszukiwanie przez Izabelę przybranego ojca w głównym bohaterze, jak i wtłoczony na siłę romans pomiędzy Cade'em i Vivian, czy to zdradza Prime'a... To wszystko dobre pomysły na uatrakcyjnienie historii, ale po prostu zabrakło czasu na pokazanie emocji i wiarygodnej przemiany bohaterów.

Ze względu na ograniczenia czasowe większość z nich była tylko tłem, a dość blado wypadła bogini Autobotów.

Spłycona ją do generycznego złoczyńcy, którego jedyną motywacją jest podbój świata ludzki. Tyle dobrego, że przynajmniej wyjaśniono wreszcie, dlaczego Ziemia jest dla Transformerów tak istotna. Oczywiście to proste wyjaśnienie niczym z bajki, ale w tego typu filmie to jest w zupełności wystarczające.

Nieco razi jednak to, że nie udało się uniknąć pewnych uproszczeń i typowych zabiegów. Michael Bay wykorzystał MacGuffin w postaci talizmanu, który przypadkiem zdobył Cade. Wiele zwrotów akcji zawdzięczamy nie przemyślanej konstrukcji fabularnej, a stale obecnej w filmie deus ex machina.

transformers: ostatni rycerz - recenzja class="wp-image-88080"

Momentami film wyglądał w dodatku niczym dwugodzinny zwiastun.

Charakterystyczne dla trailerów jest wycinanie z filmu najlepszych scen i ich dynamiczne łączenie ze sobą. W tym wypadku miałem podobne wrażenie przez znaczną część seansu. Nie zdziwiłbym się, jeśli przyczyną tego był fakt, że po nakręceniu filmu wedle scenariusza Michael Bay dostał dwukrotnie dłuższy materiał niż ten, który trafił do kin.

Niewykluczone, że w tej sytuacji Bay zamiast podzielić Transformers: Ostatni Rycerz na dwie części lub wyciąć jeden cały akt, postanowił skrócić pojedyncze sceny do granic możliwości. Niektóre sekwencje dzięki temu przypominały widowiskowy teledysk, ale kilkukrotnie zabrakło pomiędzy kolejnymi rozdziałami związku przyczynowo-skutkowego.

Na szczęście nie przeszkadzało mi się to dobrze bawić.

Seria Transformers przyzwyczaiła nas do tego, że opowiadana historia ma drugorzędne znaczenie. Tak naprawdę scenariusz jest tylko po to, by dać bohaterom motywację do skakania sobie do gardeł i wysadzenia przy okazji w powietrze kolejnej części globu. Takie filmy nie mają mnie zmuszać do myślenia - wręcz przeciwnie.

transformers: ostatni rycerz - recenzja class="wp-image-88078"

Transformers: Ostatni Rycerz pod tym względem nie wynosi serii na nowy poziom. Doceniam natomiast to, że Michael Bay przynajmniej próbował sprawić, by jego nowy film niósł za sobą jakieś emocje. Podczas seansu dostrzegłem kilka momentów, które miały potencjał nadać obrazowi nieco głębi, jeśli tylko starczyłoby na to czasu.

Nie mam jednak za złe, że zamiast tego dostaliśmy jeszcze więcej wybuchów i walk ogromnych robotów niż ostatnio.

REKLAMA

Jeśli chodzi o widowiskowość i różnorodność kolejnych potyczek, to piąta część serii potrafi zachwycić. Zdarzało mi się zgubić w tym, co akurat dzieje się na ekranie. W scenach akcji dbano o wszelkie szczegóły i raczej nic nie zostało pozostawione przypadkowi i w pełni wykorzystano diametralnie różniące się od siebie scenografie.

Kilka razy zgrzytałem co prawda zębami, bo niektóre absurdalne wręcz sceny psuły klimat, ale chociaż nie wszystko zagrało pod kątem fabuły i progresji postaci, a montaż filmu pozostawia nieco do życzenia, to jeśli chodzi o warstwę audiowizualną i wartość rozrywkową? Nie mam Transformers: Ostatni Rycerz nic a nic do zarzucenia.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA