Narodowców wkurzyła naga kobieta na tle białego orła. Sprawę bada prokuratura — czy słusznie?
Radomskie Centrum Sztuki Współczesnej pokazało w styczniu kontrowersyjną wystawę. Na jednej z prac widnieje wizerunek nagiej kobiety na tle polskiego godła. Czy doszło do przestępstwa? To ustali prokuratura, która właśnie wszczęła śledztwo.
„Czkawka” — pod takim tytułem odbył się w styczniu tego roku wernisaż grupy Łódź Kaliska w Centrum Sztuki Współczesnej „Elektrownia” w Radomiu. Jak poinformowała w poniedziałek rzeczniczka Prokuratury Okręgowej w Radomiu Beata Galas, w sprawie ekspozycji właśnie wszczęto śledztwo. Dlaczego?
Orzeł biały zdekapitowany, prokuratura idzie w ruch
Chodzi o jedną z prac, która znalazła się na wystawie, a która wzbudziła szczególne kontrowersje. Grafika przedstawia nagą kobietę pozującą na tle białego orła pozbawionego głowy. Zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa złożyli członkowie stowarzyszenia Obóz Wielkiej Polski, którzy dopatrzyli się w pracy znamion znieważenia symbolu narodowego, jakim jest godło Polski:
W ocenie Stowarzyszenia umieszczenie nagiej kobiety na tle godła Rzeczypospolitej, w dodatku pozbawionego głowy, z rozpostartymi rękoma wzdłuż skrzydeł, na czerwonym tle, tj. kolorze godła państwowego wypełnia znamiona przestępstwa określonego w art. 137 § 1 kk oraz wykroczenia określonego w art. 49 § 2 kw. To także pogwałcenie naszych uczuć, żywiących ogromny szacunek do symbolu naszego państwa.
— czytamy w dokumencie (jego pełną treść można przeczytać TUTAJ).
Warto przypomnieć, że za przestępstwo to grozi grzywna, kara ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do roku.
Miło nam poinformować, iż po rozpatrzeniu przez Prokuraturę Rejonową Radom-Wschód naszego zawiadomienia o podejrzeniu popełnienia przestępstwa publicznego znieważenia godła Rzeczypospolitej Polskiej, dnia 19 czerwca zostało wszczęte śledztwo. Liczymy na pozew sądowy Prokuratury Rejonowej przeciwko grupie artystycznej „Łódź Kaliska”.
Pamiętajmy, że nasi przodkowie oddawali życie w obronie symboli narodowych. Dlatego też nie może być przyzwolenia społecznego na ich znieważanie, nawet w sztuce. Godło RP, flaga narodowa muszą być nietykalne. Tylko takie państwo, które nie pozwala na szarganie swych symboli, może być uznawane za silne.
— informuje OWP na swojej stronie.
Obóz Wielkiej Polski — kim są jego członkowie?
Historia organizacji sięga jeszcze lat 20. ubiegłego wieku: powołał ją Roman Dmowski, a podstawowym celem stowarzyszenia było zjednoczenie przeciwników sanacji i propagowanie idei narodowej. „Tworząc Obóz mieliśmy przed oczami faszyzm” — wspominał powstanie organizacji jej założyciel. Do rozwiązania stowarzyszenia doszło 28 marca 1933, z powodu „działalności kolidującej z kodeksem karnym i nakazami władz państwowych przez stałe inspirowanie ekscesów i zaburzeń, podsycanie nienawiści partyjnej i rasowej, urządzanie demonstracji i zgromadzeń z wyraźnym zamiarem podburzania ludności przeciwko władzom państwowym”.
Dzisiaj spuściznę myśli Dmowskiego kontynuują środowiska skrajnie narodowe:
W 70-tą rocznicę delegalizacji ruchu o tej samej nazwie, który działał w Polsce w latach 1926 – 33 roku grupa działaczy narodowych zarejestrowała Obóz Wielkiej Polski. Wyznajemy słynną zasadę "trzeciej pozycji" – opcje narodową. Oznacza to, że nie określamy się ani jako prawica ani lewica, pragniemy reprezentować cały Naród, nie oddając się podziałom na klasy czy grupy interesu
— czytamy na stronie organizacji.
Już pobieżne zapoznanie się z charakterystyką stowarzyszenia sprawia, że wcale wcale nie dziwi fakt, iż to członkowie właśnie tej organizacji skierowali zawiadomienie do prokuratury w kwestii radomskiej wystawy. Tylko... czy tu rzeczywiście doszło do przestępstwa? I czy w dobie internetu, memów i bijących rekordy popularności happeningów Mariny Abramović taka próba cenzury sztuki nie jest walką z wiatrakami?
Klątwa „Klątwy” nadal ciąży nad naszym krajem
Chronione konstytucyjnymi zapisami uczucia religijne i szacunek do symboli narodowych od lat są przedmiotem twórczych interpretacji i eksperymentów. Nic dziwnego — religia i naród są wdzięcznym źródłem inspiracji dla artystów, a jednocześnie kwestiami na tyle „wrażliwymi” w debacie publicznej, że niosą za sobą ryzyko wywołania kontrowersji. A te, przeważnie, są zgodne z interesami twórców — w końcu jeśli jest o czymś głośno, wzrasta popularność danego wytworu kultury i jego twórcy.
To z kolei generuje konkretne zyski: wystarczy przywołać jedną z największych kulturalnych afer nad Wisłą, jaką wywołał w 2018 r. spektakl Olivera Frljicia pt. „Klątwa”. Mimo że sztuka została skrytykowana za epatowanie przemocą i scenami, które część środowisk uznała za bluźniercze (fellatio z udziałem Julii Wyszyńskiej i figury Jana Pawła II wywołało burzę i doprowadziło do zwolnienia aktorki z Telewizji Polskiej), skandal podziałał na publiczność jak wabik — bilety na wszystkie spektakle zostały wyprzedane w błyskawicznym tempie, a nazwisko dotychczas mało znanego w Polsce chorwackiego reżysera było odmieniane w nagłówkach wszystkich krajowych gazet i portali.
Pytanie o granice sztuki wraca jak nudny bumerang.
Przykładów skandalizujących artystów i ich działań mieliśmy w ostatnich latach bardzo dużo: oprócz afery wokół „Klątwy”, byliśmy w końcu świadkami sądowej — i ostatecznie zwycięskiej dla twórcy — batalii Adama Darskiego „Nergala”, który po podarciu Biblii na scenie został oskarżony o obrazę uczuć religijnych, a dwie dekady wcześniej cała Polska żyła gdańską wystawą Doroty Nieznalskiej pt. „Pasja” (autorka zestawiła święty dla chrześcijan znak krzyża z męskimi genitaliami). Jeśli dołożymy do tego zeszłoroczną awanturę wokół „Sztuki konsumpcyjnej” Natalii LL, która zniknęła z wystawy warszawskiego Muzeum Narodowego (tak, tak, to była ta słynna akcja z bananami — co ciekawe, wspomina o niej Zygmunt Miłoszewski w swojej nowej książce pt. „Kwestia ceny”), zyskamy obraz podzielonej na pół Polski, w której jedni marzą o ograniczeniu kontaktu ze sztuką do podziwiania pejzaży Jacka Malczewskiego, a inni — wprost przeciwnie — dążą do zniesienia na polu twórczości jakiegokolwiek tabu.
Nie dzielmy sztuki na kontrowersyjną i ugrzecznioną, ale na dobrą i złą
W powracającym jak natrętny bumerang problemie trudno znaleźć rozwiązanie, które zadowoliłoby wszystkich. Z jednej strony rozumiem, że pewne obrazy, sceny mogą po prostu gorszyć czy wręcz ranić czyjąś wrażliwość, z drugiej — mam w sobie zakodowany bunt przeciwko wszelkim próbom cenzurowania artystycznej wolności. I o ile faktycznie polskie godło i flaga są słusznie chronione konstytucją (co nie oznacza, że nie można ich wykorzystywać w ŻADEN sposób w sztuce), o tyle kwestia np. ochrony uczuć religijnych pozostaje dla mnie niejasna. Bo niby gdzie przebiega granica między tym, co jest „bezpieczne”, a co godzi w czyjeś wartości? Sama próba nakreślenia tych granic wydaje mi się sztuczna i niebezpieczna.
O wiele istotniejszą kwestią wydaje się to, czy po prostu dany wytwór kultury jest dobry, przeciętny czy zły. Nie widzę problemu w tym, by wystawy czy konkretne grafiki, spektakle i nawet najbardziej kontrowersyjne happeningi oceniać tak, jak oceniamy np. filmy czy albumy muzyczne.
Dlaczego nie oburzyła mnie „Klątwa”
Na koniec mała prywata — po wielotygodniowym oczekiwaniu udało mi się kupić bilet na „Klątwę”: uznałam, że skoro zajmuję się zawodowo kulturą, to mam obowiązek obejrzeć spektakl, o którym dyskutuje cały kraj. I wiecie co? Wcale mnie ta sztuka nie oburzyła: choć w teorii przecież powinna (jak ja „kocham” to słowo!), skoro na co dzień jestem praktykującą katoliczką. Co więcej, spektakl oceniłam jako słaby, ale nie dlatego, że „obraża papieża Polaka!!11oneone”, tylko dlatego, że twórcy sięgnęli po bardzo dosadne środki wyrazu, a zupełnie umknęła im istota przekazu. W skrócie — przerost formy nad treścią.
Rozumiem osoby, którym trudno taką sztukę zaakceptować, ale czy upieranie się przy neurotycznym kontrolowaniu wszystkich instytucji kulturalnych na świecie ma sens? Przecież jeśli ktoś obawia się o swoje uczucia religijne, nie musi iść na „Klątwę”, zwłaszcza że w notce na temat sztuki na stronie teatru wyraźnie widnieje informacja o tym, że spektakl jest przeznaczony dla pełnoletnich widzów i „zawiera sceny odnoszące się do zachowań seksualnych i przemocy, a także tematyki religijnej, które pomimo ich satyrycznego charakteru mogą być uznane za kontrowersyjne”.
Myślę, że podobna informacja w przypadku radomskiej wystawy, która tak rozsierdziła środowiska narodowe, powinna zamknąć temat. Może zaoszczędziłoby to nam wszystkim zajmowania się kolejnymi trzydniowymi aferkami i marnowania pieniędzy podatników na kolejne prokuratorskie batalie. I jeszcze jedno — gdyby nie awantura rozkręcona przez narodowców wokół radomskiej „Czkawki”, pewnie nawet bym o tej wystawie nie usłyszała. A tak — teraz nam wszystkim odbije się czkawką.
*Zdjęcie główne: CSW Elektrownia w Radomiu