To była miłość od pierwszego czytania. Aktorki opowiadają nam o pracy nad serialem Apple TV+
Kate Mulgrew i Nesta Cooper grają w nowym serialu Apple TV+ dwie silne kobiety. Teoretycznie różni je wszystko, ale aktorki znalazły ich cechy wspólne. A to tylko jedna z wielu interesujących rzeczy, o których nam opowiedziały.

Jesteśmy dokładnie na półmetku "Złodzieja dragów" - dramatu kryminalnego podrasowanego komedią od Apple TV+. Akcja ciągle się zagęszcza, a twórcy mają dla widzów jeszcze kilka niespodzianek. Na razie główny bohater próbuje wykaraskać się z tarapatów, w jakie wpadł, kiedy razem ze swoim przyjacielem udając agentów DEA obrabowali melinę poważnego gracza. Teraz muszą walczyć o przeżycie, a po piętach depcze im nie tylko groźny przestępca, ale też prawdziwa agentka federalna, poszukująca osobistej zemsty.
Ray musi walczyć już o przeżycie nie tylko swoje, ale też macochy. Przy okazji w całą aferę wplątuje się adwokatka jego ojca Michelle. Wcielające się w nie Kate Mulgrew i Nesta Cooper opowiedziały nam co nieco o swoich bohaterkach, zachwalając jednocześnie scenariusz napisany przez Petera Craiga.
Złodziej dragów - wywiad z gwiazdami serialu Apple TV+
Zacznijmy od początku, czyli od tego, co w ogóle was przyciągnęło do tego projektu.
Kate Mulgrew: Przede wszystkim scenariusz Petera Craiga. Moja bohaterka Theresa Bowers żyje już na papierze. Rzadko zdarza mi się czytać coś, na tak wysokim poziomie. A skoro zostało napisane w tak mistrzowski sposób, musi jeszcze lepiej wypaść na ekranie. Od początku wiedziałam, że mam do czynienia z czymś wyjątkowym, więc chciałam być tego częścią.
Nesta Cooper: Muszę zgodzić się z Kate. Dla mnie również kluczowy był scenariusz. Już wcześniej uwielbiałam Petera Craiga, a po przeczytaniu „Złodzieja dragów” stałam się jeszcze większą jego fanką.
A jak widzicie swoje bohaterki? Kim dla was są?
K.M.: Z perspektywy aktorskiej Theresa to niezwykle fascynująca postać. Jest bardzo złożona i pełno w niej niuansów, choć od początku do końca pozostaje matką Raymonda, granego przez wspaniałego Briana Tyree Henry'ego. To oczywiście matka zastępcza, bo ja jestem biała, a on czarnoskóry. Widzom od razu nasuwa się więc pytanie: jakim cudem? I szybko okazuje się, że byłam zakochana w jego ojcu – wciela się w niego Ving Rhames. Bart trafił do więzienia, zostawiając syna samego. Jego matka była uzależniona od narkotyków i zmarła. A moja bohaterka go przygarnęła. Spojrzała na niego i powiedziała: możesz pójść ze mną i spróbujemy przebrnąć przez to razem. Pomaganie mu w codziennym życiu stało się dla niej misją, jej kompasem moralnym jest miłość do tego chłopaka.
N.C.: Znowu podpisuję się pod tym, co powiedziała Kate. Wszystkie postacie w tym serialu są bardzo złożone. Osobiście postrzegam Michelle jako osobę, która wciąż jest rozdarta na różne strony. Poszukuje kompasu moralnego i w pewnym stopniu daje Rayowi nadzieję. Reprezentuje inne życie, pokazując mu, że miłością, jaką okazuje innym, powinien obdarzyć także siebie.
Obie wasze bohaterki to kobiety silne. Czy jest jakaś ich cecha, jakiej im zazdrościcie i same chciałybyście mieć?
N.C.: Całe mnóstwo! Szczerze mówiąc podziwiam Michelle. Bardzo podobało mi się granie jej. Gdybym miała wybrać jedną cechę, to pewnie byłaby ta siła, o jakiej wspomniałeś. Chętnie bym ją przyjęła, bo podczas pracy nad serialem bardzo mnie pod tym względem inspirowała. Sama czułam się silniejsza.
K.M.: Od Theresy wzięłabym jej poczucie humoru. Z niego przecież czerpie swoją siłę i dzięki niemu widzimy, że jest pokiereszowana, ale niezłomna. Ten kąśliwy żart nieraz ją ratuje, ujawniając jej przebiegłość. Nie wiem na ile powiedziałabym, że jest odważna, ale na pewno jest sprytna i swoją brawurą potrafi zmylić każdego, z kim się konfrontuje. Uwielbiam jej postawę.
Kate Mulgrew w Złodzieju dragów
Wasze bohaterki doskonale pokazują rozstrzał gatunkowy serialu. Theresa wnosi więcej humoru, podczas gdy Michelle okazuje się postacią bardziej dramatyczną…
N.C.: To ciekawe, że tak twierdzisz. Osobiście bym tego aż tak nie rozróżniała. Michelle rzeczywiście ma więcej scen o charakterze dramatycznym, cały serial zresztą kręci się wokół dramatów, tylko podaje je w lekki sposób. I tak samo jest z naszymi bohaterkami. W każdej pojawia się zarówno lekkość, jak i ciężar. Grając przed kamerą, próbowałam to balansować.
K.M.: Właśnie otworzyłaś mi oczy. Nie widziałam tego wcześniej, a rzeczywiście nasze bohaterki mają wiele wspólnego. Obie ujawniają swoje cechy poprzez język i to, jak się wypowiadamy. Różnica według mnie jest taka, że Michelle jest bramą do wrażliwości Raymonda, którą on ukrywa głównie przez Theresę. Theresa nie jest osobą, którą określilibyśmy jako czułą, jednak każdym gestem i słowem daje mu do zrozumienia, że oddałaby za niego życie. On postępuje podobnie, ale dzięki Michelle zaczyna się otwierać, być bardziej szczerym. To fascynujące. Teraz widzę, że obie nasze postacie mają ten sam cel.
Widzę, że mój czas dobiega końca, choć wciąż mam wiele pytań. Na koniec powiedzcie mi, ile miałyście miejsca na improwizacje?
K.M.: Powiedziałabym, że mnóstwo, choć nie jestem najlepsza w improwizowaniu. W sumie nie wiem, z czego to wynika. Po prostu zawsze wierzę w scenariusz, trzymam się go i go szanuję. A w tym wypadku był on nieskończenie lepszy od wszystkiego, co sama mogłabym wymyślić. Wyjątkiem były te intensywniejsze sceny, w których w jednym pomieszczeniu jest nas sześcioro, siedmioro, a nawet ośmioro. Wtedy mamy do czynienia z chaosem i można coś od siebie dorzucić i to raczej zostanie. Bo nie ma nic gorszego niż cisza, gdy tyle osób znajduje się w tarapatach, prawda? Każdy chce coś z siebie wyrzucić. W innym wypadku, kiedy mamy na ekranie tylko dwoje ludzi, lepiej zaufać scenarzyście. W końcu włożył w ten tekst swój krew, pot i łzy.
N.C.: Ja bym podzieliła improwizacje na dwie kategorie. Pierwsza to ta, która jest na porządku dziennym w komediach. Tam dorzuca się dodatkowe kwestie, albo całkowicie zmienia dialogi, utrzymując tempo i dbając o zachowanie humoru. Ale jest też coś, co nazwałabym nie tyle improwizacją, co profanacją. Szczególnie w bardziej dramatycznych scenach, robi się wtedy chaotycznie i łatwo można przesadzić. W przypadku „Złodzieja dragów” bardzo uważałam, żeby do tego nie doszła, więc moja improwizacja tak naprawdę improwizacją nie była. To raczej były takie naturalne wtrącenia „yyy” czy „eee” na początku zdania, albo spontaniczna gestykulacja.
Nesta Cooper w Złodzieju dragów
K.M.: Ewentualnie dodanie charakterystycznych dla mojej postaci zwrotów, czy tików, które były już w scenariuszu, ale akurat nie w danym momencie. Jak na przykład „o mój Boże”, czy „Charmie, ty mały człowieczku. To muszą być rzeczy głęboko osadzone w bohaterce i można się nimi swobodnie posługiwać i lepiej się dobrze zastanowić, zanim doda się coś w stylu „kochałam cię kiedyś w ciszy”.
N.C.: To właśnie takiej improwizacji jest w „Złodzieju dragów” całkiem sporo. Ale to tylko dzięki temu, że scenariusz jest solidny i mocno trzyma nas w ryzach. Dzięki niemu doskonale wiemy, co mamy powiedzieć i jaki efekt osiągnąć, przez co możemy dodawać jakieś drobne, takie typowo ludzkie zachowania, które urzeczywistniają nasze postacie. To wydaje się improwizacją, ale sprowadza się do bycia bohaterką.
K.M.: Żeby pozwolić sobie na dodanie takich drobnych detali, musisz być bardzo osadzony w swojej postaci. Musisz uważać na samą istotę tekstu, bo ta bohaterka nie należy do ciebie. Nie twoja wyobraźnia ją stworzyła, tylko scenarzysty. I z szacunku trzeba oddać sprawiedliwość jego wizji.
Więcej o "Złodzieju dragów" i nowościach Apple TV+ poczytasz na Spider's Web:
- W nowym kryminale Apple TV+ ścigają złodziei dragów. Nam opowiedzieli o pracy nad serialem
- Takiego dramatu kryminalnego jeszcze nie widziałeś. Twórca i gwiazdor serialu Apple TV+ tłumaczą dlaczego
- Ten serial stanie się waszą obsesją. Zabójczy dramat kryminalny wbija na Apple TV+
- Apple TV+ zrobiło świetną satyrę na Hollywood. To pozycja obowiązkowa dla każdego kinofila
- Nasza rodaczka w serialu Apple TV+. Mówi po polsku i nie gra Rosjanki. A jak wypadła?