Czy Wy, patrząc na obrazki z filmu, nie myślicie, że goście mają takie emo (a raczej stylizowane na japońskie, ale to już temat na osobny artykuł) fryzy? Ja odnosiłem podobne wrażenie, jednak później przypomniałem sobie, że to klasyczna produkcja made in China. Zresztą, mniejsza o duperele, bo inaczej ten film dostałby z miejsca lipę. A aż taki kiepski nie jest. Ba, okazuje się nawet całkiem niezły!
W życiu obejrzałem tylko kilka filmów kung-fu (plus trochę komedii z Jackie Chanem i nieco "hybryd" ze Stevenem Seagalem), w tym jeden, który pamiętam dość dobrze i ciepło wspominam - Drogę smoka z Brucem Lee (ała, tak, z Chuckiem Norrisem też). I zwyczajnie nie znam się na tym kinie. Ale za to widziałem mnóstwo klasycznych filmów akcji i wiem, że nie ma potrzeby zwracać uwagi na scenariusz, dialogi i inne "pierdoły", bo liczy się tylko akcja (ach, cóż za odkrycie, nieprawdaż?).
I pod tym względem Brama Tygrysa i Smoka jest naprawdę dobrym filmem. Na pewno nie wybitnym, ale ciekawie zrobionym. Sekwencje walk z pierwszych scen filmu robią ogromne wrażenie, po czym jednak następuje stagnacja. Potyczki zastępowane są przez pseudofilozoficzne wywody i ckliwe historyjki o rozłączonych w dzieciństwie braciach, z których jeden zaczął pracować dla gangu i w ogóle był okrutny, zły i brzydki, a drugi jako piękny i szlachetny szkolił się w Bramie - legendarnej szkole kung-fu, założonej przez jednego z jego przodków. Oczywiście, już w pierwszych minutach trwania obrazu spotykają się w niezbyt miłych okolicznościach. Nie będzie chyba specjalnym spoilerem, jeśli napiszę, że zjednoczą oni wkrótce siły.
Nie będzie, ponieważ zapewne sami się tego domyślicie podczas seansu. Scenariusz jest do bólu schematyczny, przewidywalny, działający na ogranych, stosowanych w setkach innych filmów i nawet ktoś niespecjalnie zaznajomiony z chińskimi bijatykami będzie wiedział, co się stanie w dziesięć minut przed przewidzianym wydarzeniem. Jest więc zły, który staje się dobrym, jest i zdrajca, cwaniak, wielki-nieomylny-acz-surowy-mistrz i "facet, któremu wydaje się, że jest dobry, potem zostaje opieprzony i później okazuje się, że jest zajebisty". Cała plejada "oryginałów", prawda?
Jednak nie o wciągającą fabułę w tym filmie chodzi, ale o wspomniane sekwencje walk. Jak więc już napisałem - początkowe są znakomite i widz wręcz fizycznie zaczyna je odczuwać. Później wszystko się "rozjeżdża" (nie licząc znakomitej sceny przy sztucznym oświetleniu na boisku do softballa), by ponownie dać nam kopa pod sam koniec. Tam już niestety dają o sobie znać podczepiane linki, co zostaje doprowadzone do granic absurdu w finałowej potyczce. Uwierzcie mi, śmiesznie wyglądają trzej faceci, latający w tę i we w tę i łamiący większość znanych nam praw fizyki. A umiejętności aktorów, jak zauważył jeden z forumowiczów na portalu filmweb.pl, pozwoliłyby zapewne na nakręcenie bardziej realistycznych scen.
Jednak obraz ten umyślnie został nakręcony w bajkowej konwencji, co podkreśla nie tylko wspomniana fabuła, ale i znakomite zdjęcia. Niektóre wręcz oniryczne sceny są świetnie eksponowane przez świetną pracę kamery. Nie brak tu dość niecodziennych ujęć, jak np. walka pokazana z kamery umieszczonej kilkanaście metrów nad całym zamieszaniem pod kątem 90 stopni czy inne starcie ukazane z rzutu izometrycznego. Całość podkreśla muzyka - raz odpowiednio wzniosła i patetyczna, innym razem - szybka i dynamiczna. Aha - o grze aktorów nie ma co się za bardzo rozpisywać - spełnili swoje zadanie na tyle, że ani nie potrafię wymienić ich większych błędów, ani specjalnie pochwalić.
Krótko mówiąc - dla miłośników szeroko pojętego kina akcji, Brama Tygrysa i Smoka będzie jak znalazł. Nie zawiedzie się nikt, kto nie będzie od niego oczekiwał więcej niż ja - wartkiej akcji i dobrze wyreżyserowanych bijatyk. Idealne na odprężenie pod koniec ciężkiego tygodnia w wiosenny wieczór.