Miejsce na Żelaznym Tronie. O tym śni każdy, no prawie każdy, w Siedmiu Królestwach. Pretendentów do korony znamy, ale kto ma do niej większe prawo?
Sprawa jest bardziej skomplikowana niż może się początkowo wydawać. Od dobrych paru lat Daenerys uparcie nas przekonuje, że to ona jest prawowitą władczynią Westeros, a do tego jedynym słusznym wyborem. Wiemy już jednak, że Jon Snow, to tak naprawdę nie jakiś tam Snow, ani nawet Stark, a Targaryen z krwi i kości, więc sprawa staje się nieco bardziej zagmatwana. Do tej rozgrywki dochodzi jeszcze jeden nowo mianowany lord. Pewnym jest jedno, w Westeros w kwestii tego, kto posiada prawo do tronu, ważny jest rodowód i tradycja.
Daenerys z pewnością ma wszelkie podstawy do tego, aby domagać się korony.
Jest jedynym żyjącym dzieckiem króla Aerysa II Targaryena i królowej Rhaelli Targaryen, którzy zasiadali na Żelaznym Tronie przed Robertem Baratheonem. Ten zaś, jak wiadomo, zdobył koronę nie grając do końca fair, gdyż został królem po wygraniu Wojny Uzurpatora i odebraniu władzy Szalonemu Królowi, czyli właśnie wspomnianemu Targaryenowi.
Może i Aerys II nie miał zbyt dobrej reputacji, ale jego ojciec i poprzednik Aegon V, sprawował władzę nad Siedmioma Królestwami przez wiele lat i scementowali szlachetne imię Targaryenów. Jakby zatem nie było, Westeros potrzebowało obalenia Aerysa II, ale to on był ostatnim prawowitym królem, a co za tym idzie, Żelazny Tron należy się jego potomkom. Tym jest właśnie Daenerys. Trzeba jednak pamiętać, że korona zwyczajowo należy się męskim reprezentantom rodu, tu dochodzimy do kwestii Jona.
Tradycja Westeros patriarchalna, a to daje Snowowi większe prawo do tronu niż Daenerys.
To, że Jon Snow jest tak naprawdę synem Rhaegara Targaryena, starszego brata Dany, wie już coraz więcej osób. Liczba posiadających tę wiedzę zdaje się podwajać z odcinka na odcinek. Z racji tego, że sukcesja zawsze przechodzi przez linię męską, czyni to Jona pełnoprawnym dziedzicem, mimo że Daenerys jako jego ciotka mieści się o gałąź wyżej w drzewie genealogicznym Targaryenów.
Za Jonem przemawiają też jego dokonania w Westeros. Dany może i zrobiła wiele dobrego w Essos, ale na ziemiach, na których leży Królewska Przystań, jest wciąż traktowana jako obca. Co innego Jon. On ma poparcie zarówno Północy, jak i Dzikich, zresztą niełatwą sztuką było pojednanie ze sobą tych zza Muru i reszty. Zyskał także chwałę na polu bitwy. Chciał tego czy nie, jego reputacja jest nieskalana.
Jedyny problem polega na tym, że zupełnie mu nie zależy na tym, aby zasiąść na tronie, choć wielu z pewnością by go poparło. Jak słusznie zauważył w ostatnim odcinku Tyrion - gdyby Cersei wszystkich pozabijała problem tego, kto powinien władać Siedmioma Królestwami, sam by się rozwiązał. Bo w pewien sposób obecnie dzierżąca koronę, także ma do niej prawo.
Wydawać by się mogło, że Cersei nic do Żelaznego Tronu. To jednak nie do końca prawda.
Teoretycznie kobiety nie mogą dziedziczyć korony. Ponadto, jako Lannister, nie znajduje się ona na linii sukcesji. Cersei może jednak rządzić jako regent, dopóki nie znajdzie się najbliżej spokrewniony z Robertem Baratheonem męski dziedzic, który zostanie koronowany. Jeśli jednak taki by się nie znalazł, rada może wyznaczyć króla.
Odłóżmy jednak kwestię rodowodu i tradycji na bok. Jak jeszcze można zdobyć tron? Siłą. Tak zrobił Robert pozbawiając Szalonego Króla życia. Podbijanie królestw to rzecz normalna czy to w prawdziwej historii, tej ze świata fantasy i dokładniej tej w „Grze o tron”.
Gdyby jednak w tym świetle uznać Roberta Baratheona za ostatniego prawowitego króla, to miejsce na Żelaznym Tronie mogłoby należeć się Gendry’emu.
Tym bardziej, że w ostatnim odcinku Daenerys oficjalnie zmyła z niego bękarcie piętno i mianowała go lordem Końca Burzy, dając nazwisko Baratheon. Smocza Królowa uczyniła to, aby chłopak miał u niej dozgonny dług wdzięczności, ale Gendry, w myśl panujących zasad dziedziczenia, ma tym samym namacalne prawo do tronu.
Jest jedynym żyjącym dzieckiem, w dodatku męskim, króla Roberta. Co prawda z nieprawego łoża, ale jednak w jego żyłach płynie królewska krew. Gorzej, że Gendry nie ma obycia jako lord, a tym bardziej trudno go sobie wyobrazić w roli króla. Jego rządy raczej nie należałyby do szczególnie owocnych.
Istnieje jeszcze jeden bardzo mało prawdopodobny scenariusz.
W nim zaś Cersei i Euron biorą ślub, a potem Greyjoy pozbywa się swojej żony, aby samemu zasiąść na Żelaznym Tronie. O ile uśmiercenie Cersei może i nie byłoby aż tak bardzo skomplikowane, o tyle późniejsze zachowanie życia przez Eurona już tak. Góra raczej nie zwlekałby szczególnie długo przed skręceniem mu karku.
Sprawa dziedziczenia, a co za tym idzie, ustalenia tego, kto ma większe prawo do tronu, nie jest zatem taka oczywista. Zależy to od indywidualnej interpretacji. Kluczowe wydaje się to czy za ostatniego prawowitego króla uznamy Baratheona czy jednak Targaryena. Zupełnie osobną kwestią pozostaje zaś to, kto najlepiej sprawdziłby się w tej roli i byłby władcą na jakiego zasługuje Siedem Królestw.