Amazon obiecuje: Bond będzie nudnym brytyjskim chłopem, jak do tej pory

Przyszłość filmów o Jamesie Bonda spoczywa w rękach Amazona i MGM. Choć nie ma szans, by najbliższe miesiące przyniosły nam nowe, konkretne wieści na temat kolejnej odsłony przygód agenta 007, decydenci postanowili rozwiać przynajmniej dwie wątpliwości. Przeciwnicy tzw. „woke culture” mogą zatem przynajmniej częściowo odetchnąć z ulgą: protagonista nie zmieni płci, choć - ku zgrozie niektórych - wciąż istnieje szansa, że studio zatrudni do tej roli czarnoskórego aktora. Osobiście jednak w to wątpię: Amazon dołączył do korporacji wycofujących się rakiem z polityki DEI, a w najbliższym czasie będzie chciał zapewne przymilić się administracji Donalda Trumpa i bardziej konserwatywnej części odbiorców.

W ostatnich latach pojawiło się mnóstwo fałszywych pogłosek dotyczących przyszłości agenta 007. Według krążącego po firmie dokumentu - jak donosi raport „The Daily Mail” - Amazon zamierza jednak pozostać wierny duchowi serii, co oznacza, że Bond musi być Brytyjczykiem lub pochodzić z Wspólnoty Narodów - i przede wszystkim musi pozostać mężczyzną. Co ciekawe, to była właścicielka praw do serii, Barbara Broccoli, miała postawić te warunki jako kluczowe, zanim zdecydowała się sprzedać franczyzę Amazonowi za miliard dolarów. Sugeruje się jednak, że to sam Jeff Bezos stał za powstaniem owej „notatki” z wymogami - jako zagorzały fan przygód 007 chciał upewnić się, że pewne „świętości” związane z postacią pozostaną nienaruszone:

Powyższe doniesienia uspokoją wiele osób, ale, no cóż, nie mnie. I nie, nie mam tu na myśli kwestii płci czy nawet rasy Bonda, a formę i ton całej serii. Za nami 25 filmów, które - choć, owszem, co nieco się od siebie różniły, przede wszystkim standardami epoki, w których powstawały - nieustannie katują te same wątki, motywy, postacie, nawet dowcipy. Wiem, że fani marki są przeczuleni na punkcie najdrobniejszych modyfikacji, ale naprawdę przecierałem oczy ze zdumienia, gdy wściekali się na fakt, że Bond Daniela Craiga jest poważniejszy, a nawet gburowaty. Serio? Nowa seria wyszła całkiem przyzwoicie i co nieco odświeżyła postać, ale w gruncie rzeczy od dekad jesteśmy karmieni zbliżonymi do siebie produkcjami.

I dlatego właśnie wolałbym dostać coś nowego, nawet rewolucyjnego: nowy kierunek formalny, inny ton, zupełnie innych przeciwników, innego Bonda. Coś świeższego i odmiennego, również w sferze charakteru protagonisty - umówmy się, że, dajmy na to, Reacher czy Ethan Hunt to obecnie znacznie ciekawsze persony. Tego, co dostaliśmy dotychczas, nikt nam już nie zabierze - a ewentualna wtopa nic nie zmieni. Powtórzę: to aż 25 filmów o Bondzie. Nadszedł naprawdę dogodny moment, by coś zmienić. Albo po prostu zostawić tę serię w spokoju, bo ileż można? Na to drugie, rzecz jasna, nie ma szans, ale odrobina kreatywności jest w sztuce mile widziana, ba, wręcz wymagana. A już zwłaszcza teraz, w epoce wtórnych produkcyjniaków. 

Czytaj więcej o Bondzie: