Nie tylko Amerykanie robią dobre seriale, choć o tych produkowanych w innych krajach, z niewielkimi wyjątkami, słyszy się mało. Wczoraj BBC Two wyemitowało pilotażowy odcinek "Wolf Hall" - czy w ogóle warto zawracać sobie nim głowę?
"Wolf Hall" to sześcioodcinkowy miniserial produkcji brytyjskiej.
Jego fabuła oparta jest na motywach wydanej w 2009 roku, wielokrotnie nagradzanej książce autorstwa Hilary Mantel o tym samym tytule (w Polsce przetłumaczonym na "W komnatach Wolf Hall") oraz jej kontynuacji "Bring Up the Bodies" ("Na szafocie"). Oba tomy liczą w sumie ponad 1000 stron i są osadzoną w XVI wieku opowieścią o angielskiej dynastii Tudorów, wpływie, jaki miał na rządy Henryka VIII Thomas Cromwell i zachodzących wówczas przemianach społecznych.
Liczbę książek, seriali i filmów poświęconych rządom Tudorów trudno zliczyć. Problematyka ta podejmowana była już wielokrotnie, w ostatnich latach poświęcone były mu m.in. filmy "Kochanice króla", "Elizabeth: Złoty wiek", czy "Krwawy tyran - Henryk VIII", oraz seriale, z których najbardziej znanym z całą pewnością jest "Dynastia Tudorów".
Temat wydaje się więc mocno wyeksploatowany i trudno sobie wyobrazić, żeby "Wolf Hall" miał wnieść doń coś odkrywczego. To historia - choć odległa o kilka wieków - to tak powszechna, że bliska i przynajmniej z grubsza znana nie tylko Brytyjczykom.
Mimo to, serialowi udaje się opowiedzieć ją w sposób interesujący.
I to wbrew temu - a może właśnie: dzięki temu - że jest bardzo oszczędny. W przeciwieństwie do "Dynastii Tudorów" nie imponuje rozmachem, fantastycznymi strojami i przepięknymi ujęciami. Jest dużo bardziej skromny, wręcz teatralny. Akcja toczy się niespiesznie, wręcz powoli, w pilotażowym odcinku nie ma bodaj nawet jednej dynamicznej sceny. Do tego należy doliczyć nieprawdopodobną wręcz liczbę kompletnie statycznych scen dialogowych, która na dobrą sprawę stanowią sedno "Wolf Hall" - cała reszta to tylko przerywniki pomiędzy nimi.
Ten rytm serialu jednak wcale nie nudzi, przeciwnie. Z każdą kolejną minutą byłem coraz bardziej zaintrygowany i zaciekawiony.
Spora w tym zasługa świetnie napisanych, inteligentnych dialogów, ale zdecydowanie trzeba też zaznaczyć, że równie ogromną rolę odegrali tu aktorzy. Mając w większości wypadków do dyspozycji jedynie twarz, potrafią oddać całe spektrum targających ich postaciami emocji. Mark Rylance jako Thomas Cromwell jest absolutnie znakomity.
Nie miałem przyjemności czytać książek Mantel, ale ponoć - czego dowodem niech będą nagrody i uznanie krytyków - są bardzo dobre. Peter Straughan, scenarzysta "Wolf Hall", miał więc ułatwione zadanie. Choć z drugiej strony, nie wszystko, co broni się na papierze, potrafi obronić się też na ekranie. Tym razem, w mojej opinii, udało się naprawdę nieźle.
Jak na tak skromny pod względem środków wyrazu i budżetu serial, ogląda się go zaskakująco przyjemnie.
Inna sprawa, że taką konwencję trzeba lubić. Inaczej można usnąć z nudów.