Ekranizacji chyba najpopularniejszego komiksu ze stajni wydawnictwa Marvel, Spider-Mana, podjął się w 2002 roku Sam Raimi. Kolejna część ukazała się po dwóch latach. Oba filmy stały się ekonomicznymi sukcesami, przyciągając olbrzymie rzesze ludzi do kin. Kicz czy sztuka? Porażka czy dokładnie to, co chciano osiągnąć? Jak ma się to do pierwowzoru?
Część pierwsza pokazuje początki Spider-Mana, a raczej Petera Parkera. Nastoletni chłopak ma swoje standardowe problemy - mieszka z ciocią i wujkiem, rodzice nie żyją, dziewczyna, którą kocha od dziecka nie zwraca na niego większej uwagi, itp. amerykańskie chwyty. Wszystko wywraca się do góry nogami, gdy Piotruś zostaje ukąszony przez zmutowanego pająka (w komiksie był on napromieniowany…). Bohater otrzymuje pajęcze zdolności, nieco pewności siebie i ogólnej zaradności życiowej. Wujek Petera zostaje napadnięty i zamordowany, więc oczywiście Spidey przywdziewa kolorowy kostium i rusza na miasto bronić niewinnych i zaprowadzać sprawiedliwość. Jak to zawsze bywa, nagle pojawia się równie komiksowy wróg bohatera, Goblin, ojciec przyjaciela Petera, eksperymentujący na sobie. W efekcie nieco mu odbiło i postanawia siać chaos. Standard? Standard.
Fabuła filmu nie odbiega od utartego schematu tego typu produkcji - poznajemy bohaterów, w życiu głównego charakteru następują zmiany, akcja narasta stopniowo, by zakończyć się ładnie i epicko. Widać tutaj pewną "komiksowość", jednak nie jest to dokładnie to, czego oczekiwałem. Sceny przedstawiające NY z lotu ptaka i przedstawianie walki przypominają te znane z obrazkowych historii o Człowieku-Pająku, ale już postać głównego bohatera to wytwór wyobraźni twórców. Peter w komiksie nie był nieudacznikiem jak jego filmowy odpowiednik, wręcz przeciwnie. Nie posiadał zdolności "strzelania pajęczyną", używał do tego specjalnych wyrzutni, skonstruowanych własnoręcznie. Także postać Goblina przeżyła "unowocześnienie", jego obciachowy fioletowy strój i zielona maska zostały zastąpione wielką, mechaniczną zbroją, minimalnie przypominającą pierwowzór.
Tobey Maguire spisał się przyzwoicie, kreując bohatera z wizji reżysera, ciężko jednak w jego grze szukać charakterystycznych cech komiksowego Spidey'ego, jak np. zaradność w każdej sytuacji. Filmowy Peter Parker to odludek, który nie jest zbytnio "na czasie" z otaczającymi go ludźmi, Maguire wykonał tę kreację w porządku. Nie popisała się za to Kirsten Dunst (kobieta marzeń Petera, M.J. Watson), której nie uważam za wybitną aktorkę, jednak zdecydowanie mogła odegrać swoją bohaterkę lepiej. W Spider-Manie zachowuje się jakby była z innej planety - trudno uwierzyć w to co mówi, nie przekonała mnie swoją grą. Może to specjalny zabieg, mający na celu przedstawienie niezdecydowania i zamętu w głowie Mary Jane, jednak mnie to nie przekonuje.
Spider-Man 2 miał swoją premierę w 2005 roku. Określić go można jako "znowu to samo, więc się sprzeda". I tak się stało, druga część serii zbiła kokosy, mimo że była to kalka poprzedniczki, z innym przeciwnikiem, nowymi rozterkami bohatera no i kilkoma nowymi bohaterami. Głównym oponentem był Doktor Octopus, naukowiec, który podczas badań zrobił swojej głowie krzywdę, a poza tym to wyrastają mu z pleców cztery ramiona niczym u ośmiornicy. Poza pojedynkami z Ośmiornicą, Spidey rozważa zakończenie działalności, pewien astronauta odbija mu dziewczynę… Dzieje się ogólnie sporo.
Cały obraz to minimalny krok wprzód na jakości. Gra aktorska aktorów znanych z poprzedniej części wypada o wiele lepiej, a nowy w drużynie, czyli Alfred Mollina (Doktor Octopus), świetnie wpasował się w swoją rolę. Fabuła zalicza kilka ciekawych momentów, wciąż jednak jest to standardowy film z półki "akcja". Film zapewnia jeszcze lepszą rozrywkę dla osób nieznających komiksu, ew. dla tych, którym nie zależy na wiernym odwzorowaniu. Pozostali będą zawiedzeni ponownie - Sam Raimi prowadzi opowieść według własnych pomysłów, ani myśli sięgać do komiksowej historii.
Wspomnę teraz o tym co wspólne dla obu tytułów. Po pierwsze: muzyka. Danny Elfman zawsze wywiązuje się z powierzonego mu zadania perfekcyjnie, tak stało się i tym razem. Motyw przewodni, który skomponował, wpada w ucho, jest rozpoznawalny. Szybka, dynamiczna muzyka świetnie komponuje się z akcją, którą widzimy na ekranie. Druga wspólna cecha obu produkcji, to niezłe efekty specjalne. Kilka razy zdarzyło mi się zgrzytnąć zębami (scena z części pierwszej, gdzie figurka Spider-Mana, zupełnie nieruchomo, leci z M.J. Watson w objęciach…), jednak nie było tego dużo, wizualność oceniam na duży plus. Filmy pełne są dobrych ujęć Nowego Jorku, przywodzących na myśl komiksowe rysunki.
Werdykt? Spider-Man to nie najgorsza rozrywka, pełen akcji film bardzo luźno na podstawie komiksu. Fabuła jest przewidywalna, więc nie ma co tutaj szukać wielkiej finezji - filmy Raimiego nie zmuszają nas do wysiłku psychicznego, wystarczy wygodnie usiąść i oglądać. Może dlatego obie części osiągnęły kasowy sukces, a nawet na pewno dlatego… Seria ta spełnia swoją rolę, nie próbuje być sztuką dla koneserów. Tak też trzeba do tego podchodzić, dzięki czemu "kiczowatość" filmu nie jest wadą, lecz cechą dość charakterystyczną dla takich produkcji.