REKLAMA

Reżyser ekstremalnie brutalnych filmów nakręcił horror dla dzieci. Zegar czarnoksiężnika – recenzja

Nawiedzony dom, szczypta magii a la Harry Potter, trochę zombie i klimatów Halloween. A wszystko to w wersji dla dzieci (choć nie za młodych) i od reżysera "Hostelu". Jeśli jesteście zaintrygowani tym, jak się to udało, zapraszam na "Zegar czarnoksiężnika".

zegar czarnoksieznika recenzja
REKLAMA
REKLAMA

Po śmierci rodziców młody chłopiec Lewis (Owen Vaccaro) trafia pod opiekę ekscentrycznego wujka Jonathana (Jack Black) i jego sąsiadki pani Zimmerman (Cate Blanchett). Szybko jednak okazuje się, że dom, w którym przyjdzie mu mieszkać, nie jest zwyczajny. Jonathan bowiem praktykuje magię. Co więcej, w jego domu ukryty jest gdzieś zegar skonstruowany przez złego czarnoksiężnika, który odmierza czas do końca świata.

Kiedy po raz pierwszy usłyszałem, że Eli Roth, znany z takich horrorów jak "Hostel" czy "Śmiertelna gorączka" zabiera się za kino familijne, i to robione na zlecenie stworzonego przez Stevena Spielberga studia Amblin, to z początku myślałem, że to pomyłka. W najlepszym wypadku spóźniony żart na prima aprilis.

Filmy Rotha, pomijając już fakt, że przeważnie są fatalne, cechują się niezwykle brutalnym portretowaniem przemocy. Roth jest jednym z czołowych przedstawicieli ruchu torture porn w Hollywood. "Hostel", dzięki któremu stało się o nim głośno, i który mógł się pochwalić mecenatem samego Quentina Tarantino, to psychopatyczny twór filmopodobny. I jeden z najgorszych filmów, jakie widziałem. Gdy okazało się, że Eli Roth rzeczywiście zasiądzie na krześle reżyserskim filmu "Zegar czarnoksiężnika", to przyznam, że byłem zaintrygowany.

Nie pamiętam, kiedy spotkałem się z sytuacją, w której reżyser ekstremalnie brutalnych horrorów przechodził do kina familijnego.

Przypadek filmu "Zegar czarnoksiężnika" jest jednak o tyle charakterystyczny, że mamy tu do czynienia z produkcją, która dość mocno wykorzystuje elementy klasycznych studyjnych horrorów z lat 50., 60. i 70.

Głównym motywem jest tu nawiedzony dom, aczkolwiek nie brakuje też tajemniczych ksiąg, zaklęć oraz, w pewnym momencie dochodzą... zombie. A jednak wszystko to utrzymane jest bezpiecznych ramach filmu dla całej rodziny. Poniekąd. Bo niestety problem z "Zegarem czarnoksiężnika" jest taki, że wydaje się jakby zrobili go ludzie, którzy zapomnieli, jak to jest być dzieckiem.

zegar czarnoksieznika film

Eli Roth nadal ma kłopot z reżyserią. Jego ciężka ręka i brak interesujących pomysłów sprawiają, że choć wszystko pozornie wygląda ładnie w obrazku, a historia ma początek, rozwinięcie i zakończenie, to nie ma w tym filmie ani grama emocji. Problem ten widoczny jest wyraźnie choćby tylko w prowadzeniu aktorów.

Jack Black, który sam w sobie jest żywiołem, tu jest stonowany.

Grający główną rolę młody aktor Owen Vaccano jest totalnie nieprzekonujący i sztuczny. A szkoda, bo to na nim spoczywa ciężar całej tej opowieści. Niestety, nie ma w nim ani śladu charyzmy, jaką odznaczały się dzieciaki z takich filmów jak "E.T", "Stań przy mnie", czy chociażby te z serialu "Stranger Things". Cate Blanchett wypada zdecydowanie najlepiej, no, ale to Cate Blanchett – kobieta, która nawet recytując przez sen regulamin totalizatora sportowego, byłaby w stanie zawalczyć o Oscara. Właściwie to relacja pomiędzy Jonathanem a panią Zimmerman jest jednym z jaśniejszych punktów "Zegara czarnoksiężnika". Ich wzajemne przekomarzanie się, docinki i "czułe inwektywy" nadają scenom z nimi nie tylko humoru, ale i ludzkiego oblicza.

zegar czarnoksieznika cate blanchett

Filmowy nawiedzony dom, choć daleki od najlepszej klasyki gatunku, powinien przypaść do gustu młodej widowni. Mamy w nim ruchome obrazy, ożywiony stary fotel, który zachowuje się jak niesforny piesek, grający fortepian, gryf zbudowany z przystrzyżonych krzaków w ogrodzie. Tyle, że na dobrą sprawę funkcjonują oni wszyscy gdzieś na trzecim planie, pojawiając się w mało istotnych scenach i raczej jako chwilowe rozładowanie napięcia.

REKLAMA

Chwilami "Zegar czarnoksiężnika" może wydawać się naprawdę straszny dla młodego widza. Raczej nie polecam zabierać na niego dzieci w wieku 5-6 lat.

Jest w nim parę niepokojących scen, choćby z przerażająco wyglądającymi dyniami, ożywionymi lalkami, szkieletami czy zombiakami, które spokojnie mogłyby się znaleźć w horrorze dla dorosłych. Sądzę natomiast, że starsze dzieciaki, pomiędzy 10-13 rokiem życia, mogą się w miarę nieźle bawić. "Zegar czarnoksiężnika" nie jest wprawdzie ani oryginalny, ani nadzwyczaj zachwycający formą czy pomysłami. Ale na podstawowym poziomie, dla dziecka, które nie wyłapie żadnych niuansów, drewnianego aktorstwa czy źle dobranego polskiego dubbingu, film Eli Rotha jest w stanie zdobyć jego sympatię. Natomiast obiektywnie rzecz biorąc, zabrakło mi w tej produkcji jakichś emocji, magii, pasji, zachwytu nad światem przedstawionym. Całość wygląda poprawnie i tylko tyle.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA