Tegoroczne wakacje to świetny okres dla kina i kinomaniaków. Najbardziej wyczekiwane premiery już za nami, bo niedługo po "Mission: Impossible - Dead Reckoning - Part One" na wielkich ekranach zagościł "Barbenheimer". I tak, są to dobre, a nawet bardzo dobre filmy. Ale najlepszy blockbuster tego lata dopiero przed nami.
No dobra, "Mission: Impossible - Dead Reckoning - Part One" musi jeszcze sporo zarobić, aby stać się hitem (według obliczeń DigitalSpy jest jakoś w połowie drogi do celu). Chociaż Tom Cruise biega po ekranie najszybciej, jak potrafi i dostarcza tyle adrenaliny, że nieboszczyka można by sprowadzić z zaświatów, trudno nie zauważyć, że ma pecha. Tydzień po jego filmie w kinach zadebiutował "Barbenheimer" - dwie najbardziej wyczekiwane produkcje tego roku. I one zabrały najnowszej odsłonie przygód Ethana Hunta sporą część publiczności.
Nie, żeby było w tym coś złego, bo przecież tak "Barbie", jak i "Oppenheimer" to produkcje wyśmienite. Do pary z nowym "Mission: Impossible" są to produkcje, dla których kino w ogóle powstało. Niezależnie od tego, jak duży macie telewizor, oglądanie ich we własnym domu, nie da tego samego efektu. Dlatego już teraz możemy uznać te wakacje za jeden z najlepszych okresów dla X muzy ostatnich lat (tak, wiem, była pandemia, ale wciąż). A przecież nadchodzi czas na postawienie kropki nad "i" tego lata. Wisienka na torcie została na koniec i już zaraz wyląduje na tym filmowym torcie.
Czytaj także:
Meg 2: Głębia - czemu tym razem się uda?
Już w przyszły piątek na ekrany kin trafi "Meg 2: Głębia". Tak, ja wiem... jedynka nie była zbyt udana, więc czemu ekscytować się kontynuacją? Zacznijmy od tego, że mówimy tu o filmie, w którym łysy mięśniak mierzy się z prehistorycznym ogromnym rekinem. Za kamerą pierwszej części stanął Jon Turteltaub i niestety nie wykrzesał z tej opowieści nawet połowy emocji, jakie by wypadało. Dlaczego? Gra bezpiecznie, a takie koncepty potrzebują szaleństwa, odjazdu, więcej zabawy, mniej powagi i melodramatyzmu. Reżyser jest dobrym rzemieślnikiem, ale w całej swojej karierze, ani razu nie wykazał się potrzebną tu odwagą. Z tego względu "The Meg" to blockbuster nijaki - taki co na ekrany kin trafił prosto z taśmy produkcyjnej wielkiej wytwórni.
"Meg 2: Głębia" to również film wielkiej wytwórni z budżetem szacowanym na 175 mln dolarów. Tylko tym razem za sterami projektu stoi Ben Wheatley, który bezpiecznie grać nie lubi (pomijając "Rebekę"). To on zaserwował nam surrealistyczny odlot w "Na polu w Angli", zniszczył nas emocjonalnie w "Liście płatnych zleceń", a nawet porobił sobie jaja we "Free Fire". Dobrze wie, co to przegięcie. Udowodnił to przecież chociażby jeszcze w "High Rise". Zresztą zobaczcie tylko, co szykuje w nadchodzącym blockbusterze:
W tych niecałych trzech minutach dzieje się więcej niż w całym "The Meg". Megalodon pożera tu tyranozaura! Jeśli kino nie powstało, aby pokazywać nam właśnie takie rzeczy, to nie wiem, jaki miałby być sens jego istnienia.
Meg 2: Głębia - płynie do kin
Ben Wheatley ewidentnie zrywa pasy bezpieczeństwa i dociska pedał gazu do dechy. Megalodony atakują w trójkę niczego nieświadomych plażowiczów, ludzie uciekają przed nimi na rowerkach wodnych, a gdzieś tam jeszcze pojawiają się wielkie macki - wow! To wygląda jak blockbuster na sterydach zaaplikowanych przez The Asylum (ci od "Rekinado"). Tylko oczywiście niesklecony naprędce i bez efektów specjalnych zrobionych w Paintcie. Czego chcieć więcej?
"Meg 2: Głębia" zapowiada się na kwintesencję kinowej rozrywki. Znamienny jest już nawet fakt, że przecież era blockbusterów rozpoczęła się na dobre od "Szczęk" - filmu o wielkim rekinie Stevena Spielberga. A tutaj mamy przerośnięte rekiny i inne ogromne, głodne drapieżniki. Kino zatoczyło koło, ale zamiast zjadać własny ogon, po prostu się zawija, rozrastając do niebotycznych rozmiarów. W to mi graj!
Premiera "Meg 2: Głębia" 4 sierpnia w kinach.