Tom Cruise: niemożliwe od ręki, cuda zajmują chwilę. „Mission Impossible: Dead Reckoning Part 1” - recenzja
Nowy film Toma Cruise’a to coś więcej niż podręcznikowy blockbuster i solidy sequel. „Mission: Impossible - Dead Reckoning Part One” jest prawdziwą jazdą bez trzymanki, do której mam tylko jedno „ale”.
OCENA
„Mission: Impossible” to seria, która nie bez powodu ma fanów na całym świecie. Jej główny gwiazdor, czyli Tom Cruise, nie idzie na łatwiznę i sam realizuje swoje coraz bardziej zwariowane popisy kaskaderskie. Doceniam jego (oraz Christophera McQuarrie’ego!) zamiłowanie do praktycznych efektów specjalnych, dla których te komputerowe są jedynie uzupełnieniem. Podczas seansu ani razu nie miałem tego nieprzyjemnego wrażenia, że coś tutaj dorysowano.
Czytaj też: Czy "Mission: Impossible" skończy się na 8. części? Cruise chciałby, żeby seria trwała jeszcze 20 lat
„Mission: Impossible - Dead Reckoning Part 1” - recenzja
Nowa produkcja jest już siódmym filmem z tej rozpoczętej w 1996 r. serii, a jak wskazuje tytuł, dostaliśmy tutaj jedynie połowę historii. Nieco to psuje radość z seansu. Przez większość czasu czuć to mozolne ustawianie pionków na szachownicy, ale i tak z tyłu głowy cały czas miałem to, że możemy liczyć maksymalnie na strącenie królowej, bo królowie otrzymali dwuipółgodzinny plot armor.
Nie sposób nie dostrzec też pewnych trendów, którymi podąża ostatnio Hollywood. To kolejny film z tego roku (po „Across the Spider-Verse” i „Fast X”), który jest jedynie pierwszą częścią większej historii urwanej w połowie. Jestem już nieco zmęczony tą serializacją kina i wolałbym, gdyby „Mission: Impossible - Dead Reckoning Part One” było zamkniętą całością.
No i przez Hollywood schematy jadą niczym walec.
Kilka lat temu w co drugiej amerykańskiej produkcji antagonistami byli Arabowie, a Stanom Zjednoczonym przewodziła kobieta (aczkolwiek rzeczywistość zrobiła artystom psikus, jeśli zdjęcia już trwały w chwili, gdy Donald Trump wygrał z Hillary Clinton). Od czasu wybuchu wojny w Ukrainie zagrożeniem są z kolei (znowu) Rosjanie, a w tle przewijają się (znowu) bomby nuklearne.
Tak jak jednak moja uwaga do filmu dotycząca rozbicie fabuły na dwie części pozostaje w mocy, tak sama intryga, chociaż niezbyt oryginalna w swych założeniach, na ekranie wybrzmiała bardzo dobrze. Rosjanie się pojawiają, ale na początku i to nie oni są tutaj głównym zagrożeniem dla bohaterów, a bomba nuklearna też nie gra tutaj pierwszych skrzypiec. I bardzo dobrze!
Nowa odsłona serii „Mission: Impossible” budzi za to skojarzenia z Westworld.
Głównym antagonistą, jeśli można go tak nazwać, jest superkomputer, którego orężem są fake newsy i ataki hackerskie. Wymaga to od bohaterów porzucenia cyfrowych udogodnień na rzecz analogowych narzędzi. Szpiedzy, którzy mieli dostęp do satelit i baz danych, muszą nagle ruszyć w teren z użyciem sprzętu z poprzedniej epoki. To miła odmiana i fajny powrót do korzeni.
Film podzielony jest na kilka aktów, a bohaterowie podróżują pomiędzy różnymi regionami. Są tu i zabawa w kotka i myszkę na lotnisku, i (nie)typowy pościg samochodowy po ulicach Rzymu; po drodze trafiamy też na wystawny wenecki bankiet i istną pokerową rozgrywkę (ale bez użycia kart), by skończyć na skoku na motorze i ze spadochronem wprost do pociągu i słynnym moście.
„Mission: Impossible 7” a Polska
Jeszcze przed premierą wybuchła lokalna zadyma (Tom Cruise chciał na potrzeby filmu wysadzić polski most w Pilchowicach), ale to nie jedyny związek „Mission: Impossible - Dead Reckoning Part 1” z naszym krajem. Jedna z bohaterek posługuje się naszym paszportem, a do tego w tej produkcji zagrał Marcin Dorocinski (niestety, jak to często bywa, wcielił się nie w Polaka, a Rosjanina).
Oprócz tego w filmie pojawiło się też wielu znanych i lubianych bohaterów, z Benjim Dunnem (Simon Pegg) i Lutherem Stickellem (Ving Rhames) na czele. Tomowi Cruise’owi, który już po raz siódmy gra na srebrnym ekranie Ethana Hunta, partneruje przy tym Hayley Atwell (znana z roli Peggy Carter w filmie „Kapitan Ameryka”) jako Grace. Ją można traktować jako drugą główną bohaterką.
A kto jeszcze znalazł się w obsadzie „Mission: Impossible - Dead Reckoning Part One”?
W nowym filmie wystąpiła fenomenalna Rebecca Ferguson, ponownie jako (tym razem była) brytyjska agentka Ilsa Faust, a Eugene Kittridge (Henry Czerny) znowu pyta głównego bohatera, czy ten „przyjmuje misję”. Mamy też (nie)ludzkiego antagonistę w postaci tajemniczego Gabriela (Esai Morales), któremu w realizacji celów pomaga pełna szaleństwa w oczach Paris (Pom Klementieff).
Obsada robi świetną robotę, a film ostrożnie dawkuje niewymuszony humor, a żarty są często samoświadome. Kilka razy śmiałem się w głos z gagów, by już chwilę później siedzieć jak na szpilkach w trakcie sekwencji akcji. Podczas seansu „Mission: Impossible - Dead Reckoning Part 1” ani przez chwilę nie można być bowiem pewnym tego, że bohaterowie przeżyją następne kilka minut.
Biorąc to wszystko pod uwagę, film oceniam pozytywnie, a każdy fan serii powinien go obejrzeć na dużym ekranie. Do tego jeśli ktoś nie śledził serii uważnie lub nie oglądał poprzednich części wcale… i tak będzie się dobrze bawił! Produkcja co prawda w wielu momentach wspomina wydarzenia z poprzednich odsłon, ale w taki sposób, że nowy widz sobie to, co trzeba, wykoncypuje z kontekstu.
„Mission: Impossible - Dead Reckoning Part One” trafi na ekrany polskich kin już 14 lipca 2023 r. Kolejna odsłona, czyli „Mission: Impossible - Dead Reckoning Part Two”, będzie mieć światową premierę blisko 12 miesięcy później, czyli 26 czerwca 2024 r. Nie mogę się doczekać!