REKLAMA
  1. Rozrywka
  2. Filmy

Dziś wszystko jest płytkie i chwilowe. Nic dziwnego, że wciąż oglądamy na ekranie te same twarze

Ostatnie roszady obsadowe w komiksowych widowiskach sprawiły, że zacząłem się zastanawiać, czemu w obiegu pojawiają się ciągle te same nazwiska?

02.06.2017
9:57
Michael Keaton Batman
REKLAMA
REKLAMA

Może jestem purystą, może się czepiam, może jestem popkulturowym pedantem, ale przyznam, że trochę przeszkadzają mi ostatnie wybory obsadowe do największych nadchodzących (i przeszłych) adaptacji komiksów.

Na komiksach się wychowałem, przez co mam do nich nie tylko sentyment, ale i odczuwam jakieś tam przywiązanie do konkretnych bohaterów, a każdy z nich jest dla mnie indywidualnością. Także problemem dla mnie bywa już sam fakt, gdy daną postać na przestrzeni lat gra inny aktor.

Oczywiście nie jestem już dzieckiem i zdaję sobie sprawę, że dany aktor nie może wiecznie grać jednej postaci, tym bardziej gdy, tak jak Hugh Jackman w przypadku Wolverine’a, poświęcił jej 17 swojego życia i kariery.

Ale mi chodzi jednak bardziej o sytuację, która powoli robi się dziwnym standardem, kiedy to dany aktor zatrudniany jest przez konkurencyjne studia filmowe do grania odmiennych superbohaterów.

Zawsze miałem problem z tym, gdy dany aktor wybrany do grania konkretnej postaci nie do końca zgadza się z komiksowym pierwowzorem. Klasycznym przypadkiem był dla mnie Michael Keaton, który kompletnie nie wyglądał jak Bruce Wayne z komiksów. Zarówno komiksy jak i kino/telewizja są mediami opartymi na obrazach, tak więc trudno do owych obrazów nie przykładać do nich wielkiej wagi.

Przykład Keatona jest o tyle ciekawy, że ostatnio okazało się, iż zobaczymy go po drugiej stronie barykady, tym razem jako Vulture’a, czyli przeciwnika Spider Mana w nadchodzącym filmie "Spider-Man: Homecoming".

... i Michael Keaton jako Vulture

To dla mnie koronny przykład na to, że skończyły się czasy, gdy dany aktor potrafił na dobre zacementować się w świadomości popkulturowej – dziś wszystko jest płytkie i chwilowe, a widownia, niczym rybka Dory, cierpi na zanik pamięci krótkotrwałej i dość szybko zapomina co było wcześniej.

Keaton jest dla mnie o tyle znamiennym przypadkiem, że grał on nie byle kogo, bo samego Batmana. W dodatku dla wielu widzów nadal jest on tym najlepszym Człowiekiem Nietoperzem. Po drodze jeszcze zagrał kapitalną rolę w "Birdmanie", która była po trochu gorzkim komentarzem i rozliczeniem się z kostiumami superbohaterów.

Aż tu nagle okazuje się, że kultowy Batman, niemalże flagowy ambasador DC w kinie, nie tylko przechodzi do Marvela, ale przyjmuje rolę czarnego charakteru. Brzmi to dla mnie trochę jak ponury chichot popkulturowej historii.

Ale podobnych przypadków jest więcej i z każdym rokiem ich liczba rośnie.

Pierwszym aktorem, który przecierał szlaki tym wszystkim transferom był bodajże Chris Evans, którego część z Was może pamiętać jako Human Torcha z "Fantastycznej Czwórki" z 2005 roku.

Chris Evans jako Human Torch w filmie Fantastyczna Czwórka

Raptem 6 lat później obsadzony został jednak jako Kapitan Ameryka, z którym wszyscy go dziś kojarzymy. Był to wprawdzie transfer w obrębie tej samej firmy (Marvel), choć innej wytwórni, ale mimo wszystko już wtedy zacząłem się zastanawiać - "czy naprawdę w Hollywood, które ma dostęp do aktorów z całego świata walących do Fabryki Snów drzwiami i oknami, nie jest w stanie znaleźć do roli Kapitana Ameryki innego zdolnego i dobrze się prezentującego aktora, tylko zatrudnia faceta, który wcześniej grał inną znaną postać z uniwersum Marvela?"

W przypadku aktorek jeszcze wcześniej szlaki przecierała Halle Berry, która na początku XXI wieku, po zdobyciu Oscara, stała się jedną z najbardziej rozchwytywanych gwiazd w Hollywood. U niej sytuacja była dodatkowo o tyle specyficzna, że jeszcze w trakcie kręcenia pierwszej trylogii filmów "X-men", w których wcielała się w Storm, zagrała Kobietę Kot, w potwornie złym filmie na podstawie komiksu DC.

Halle Berry jako Catwoman

"Kobieta Kot" była jednak na tyle fatalna, że każdy, kto ten film obejrzał usilnie starał się o nim zapomnieć, więc powiedzmy, że można by przymknąć na ten proceder oko.

Trochę większy za to problem mam z Benem Affleckiem, który wcale nie tak dawno zagrał Daredevila, a obecnie jest… Batmanem.

Jako nowy Batman o dziwo sprawdza się znakomicie (przynajmniej dla mnie). Jako Daredevil niestety nie podołał, tylko co z tego, skoro mimo wszystko w mojej głowie nadal Daredevil co jakiś czas ma twarz nowego Batmana?

Ben Affleck jako Batman smuci się nad losem Daredevila

Inny przypadek to Ryan Reynolds, który zaliczył potężną wtopę z Green Lanternem w fatalnym filmie z 2011 roku (jedynym plusem tego filmu dla niego okazało się poznanie na planie jego obecnej żony, Blake Lively). Dziś Ryan żartuje sobie z roli Hala Jordana wcielając się w postać marvelowskiego Deadpoola. I ok, to przypadek trochę wyjątkowy, bo burzący "czwartą ścianę", a sam Deadpool to tzw. "passion project" Reynoldsa. Ale mimo wszystko, jak na tak szeroki wachlarz aktorów i aktorek w Hollywood naprawdę dziwię się, że aż tyle komiksowych postaci odtwarzanych jest przez tych samych aktorów.

Ryan Reynolds jako Green Lantern

Poza tym, nie do końca podoba mi się to, że długo wyczekiwany przeze mnie film o Venomie ma w obsadzie roli tytułowej Toma Hardy’ego.

Nie dlatego, że uważam go za słabego aktora, bo nie uważam. Nie dlatego, że nie pasuje do tej roli, bo pasuje, co więcej, jest dla mnie idealnym wyborem. Tylko że jeszcze niedawno Tom Hardy był Bane’em, czyli kultowym przeciwnikiem, ale nie Spider Mana, tylko Batmana.

Tom Hardy jako Bane w filmie Mroczny Rycerz Powstaje

Trzymając się jeszcze filmów o Batmanie – w nadchodzącym solowym filmie o Człowieku Nietoperzu komisarza Gordona ma zagrać J.K. Simmons. Aktor genialny, więc teoretycznie wybór znakomity. No, ale parę lat wcześniej brawurowo wcielił się w postać J.J. Jamesona, czyli redaktora naczelnego Daily Bugle w filmach o Spider Manie Sama Rimi’ego. I był to obsadowy strzał w dziesiątkę, gdyż J.J. w jego wykonaniu wyglądał jakby był żywcem wyjęty z komiksowych zeszytów.

J. K. Simmons jako J. Jonah Jameson w filmie Spider Man
REKLAMA

Czy przestawię się i zapomnę o tym, oglądając Simmonsa w roli komisarza Gordona? Zapewne tak. Tylko czy na pewno nie dało się znaleźć innego równie znakomitego aktora do tej roli? Dla mnie to jednak trochę wygląda na pójście na skróty.

Jak pisałem wyżej, może się czepiam i szukam dziury w całym. Jednak mimo wszystko uważam, że powinny być stosowane pewne kanoniczne reguły gry, które nie pozwalałyby danym aktorom wcielać się w kilka różnych postaci, przynajmniej w przypadku adaptacji komiksów. Być może dla większości widzów nie ma to większego znaczenia, ale jednak dla mnie kino i popkultura stanowią moją prywatną mitologię, więc nie chciałbym by prędzej czy później te postaci zaczęły mi się zwyczajnie mieszać. A wy, jak uważacie?

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA