REKLAMA

Na Disney+ wjeżdża właśnie nowy serial od Marvela. Wreszcie świetny, a nie mierny

„Loki” wraca z 2. sezonem i nie bierze jeńców. Pierwszy serial od Disney+ w ramach MCU, który doczekał się kontynuacji, jest jeszcze dziwniejszy i zarazem miodniejszy niż jego debiutancka seria. Na co mogą liczyć fani Marvela?

loki-2-sezon-tva-serial-disney-plus-recenzja
REKLAMA

W tekście omawiam pierwsze dwa odcinki 2. serii serialu „Loki”, ale potencjalne spoilery są odpowiednio zamazane.

Powiedzieć, że na 2. sezon serialu „Loki” czekałem jak na powtórne przyjście nordyckiego bóstwa, to jak nic nie powiedzieć. Przed seansem nie oglądałem nawet zwiastunów, które wedle mojego redakcyjnego kolegi zapowiadały świetne widowisko, by uniknąć jakichkolwiek spoilerów. Po kilku ostatnich wpadkach Marvela to właśnie uwielbiający zielony kolor bóg psot i opowieści jest jedyną nadzieją na to, by przywrócić seriale MCU na właściwe tory (w przypadku tego filmowego Marvela to zadanie spoczywa na barkach Deadpoola i Logana).

REKLAMA

Czytaj inne nasze teksty na temat serialu „Loki”:

Spokojnie, Loki zaraz się nakręci!

Zegar i upływający czas nie były łaskawe w ostatnich latach dla Marvela. Po kapitalnym „Avengers: Endgame” firma złapała zadyszkę, która trwała całą pandemiczną czwartą fazę i nadal nie ma pewności, czy to się uda jeszcze naprostować. Brak tych najbardziej rozpoznawalnych bohaterów, pikująca jakość efektów specjalnych i pisane na kolanie scenariusze sprawiły, że wielu widzów straciło wiarę w MCU. Sam zwątpiłem, widząc trzecie oko Doktota Strange’a. Brr. 

Nie oznacza to, że faza Marvel Cinematic Universenie miała swoich momentów, no ale nie było ich wiele. Na szczęście pomysł na to, by wyrwać jaki(e)ś wariant(y) Lokiego poza nawias czasu i przerobić bohatera na „Agenta TVArczy” okazał się strzałem w dziesiątkę. Jego serial, obok animacji „What If…?”, jest w mojej topce ulubionych Marveli w ogóle - a a jak wypada kontynuacja, która jest pierwszym 2. sezonem serialu MCU od Disney+ w historii? Jeszcze lepiej!

„Loki”, 2. sezon - recenzja

Serial zaczyna się w dokładnie tym samym miejscu, gdzie bohaterów żegnaliśmy ostatnio i w dokładnie tym samym czasie - z pewnego punktu widzenia. W dwóch odcinkach, które miałem jak dotąd miałem okazję obejrzeć, poruszają się oni głównie po siedzibie TVA, czyli tej całej retrofuturystycznej agencji Time Variance Authority przypominającej nieco grę wideo „Control” od twórców „Alana Wake’a”serial „Severance” i ten cały zwariowany projekt „Fundacja SCP”.

Oznacza to, że bohater fenomenalnego Toma Hiddlestona jest już totalnie poza nawiasem czasu no i cierpi na przypadłość nazywaną timeslippingiem. Chociaż nie powinno to być możliwe, skacze na terenie TVA pomiędzy „teraźniejszością”, „przeszłością” i „przyszłością” (relatywnymi względem wydarzeń zaraz po 1. sezonie serialu - podróże w czasie sporo komplikują…). To jednak dopiero początek jego zmartwień w kontekście powstania multiwersum.

TVA nie chroni już Świętej Chronologii.

Organizacja, której początków nie pamięta żaden z bohaterów, do momentu pojawienia się Lokiego zajmowała się niszczeniem linii czasowych, w których ktoś zboczył z predeterminowanej ścieżki. Wolna wola de facto nie istniała w Marvel Cinematic Universe aż do tego momentu i dopiero dzięki Sylvie ludzie (i inne istoty we wszechświecie) odzyskali autonomię, co doprowadziło do powstania obok Świętej Chronologii (The Sacred Timeline) licznych nowych rzeczywistości.

Bohaterowie, którzy odkryli spisek (w pierwszym sezonie okazało się, że władcy czasu to bujda na resorach), postanowili zmienić misję TVA z usuwania alternatywnych linii czasu na rzecz chronienia ich. Pierwszym ich zadaniem po pokonaniu Tego, Który Zostaje (czyli wariantu Kanga Zdobywcy) jest oczywiście poradzenie sobie z timeslippingiem Lokiego, ale potem muszą zająć się innymi palącymi problemami, które zagrażają istnieniu wszystkich rzeczywistości.

„Loki” cały czas bawi się formą i konwencją.

Świat przedstawiony jest zhiperbolizowany aż do przesady, a my nie oglądamy tutaj zwykłych ludzi, którzy znaleźli się w nietypowej sytuacji. Oprócz literalnego boga mamy tutaj osoby, które porwano - nie znają innego świata niż TVA. Obserwowanie ich wzajemnych interakcji dostarcza masę frajdy, bo nie możemy na nich patrzeć przez nasz pryzmat, skoro ich pamięć wymazywano (prawdopodobnie wielokrotnie). Mają zupełnie inne doświadczenia niż my.

Nie zabrakło tutaj też oczywiście humoru, ale ten nie jest taki… wymuszony. Żarty przychodzą naturalnie i w odpowiednich momentach - nie burzą zawieszenia niewiary w scenach, które powinny być i są poważne. Loki i jego nowy najlepszy przyjaciel Mobius (Owen Wilson) to z kolei taki podręcznikowy bromance: nadal potrafią sobie dogryźć, ale rzuciliby się w ogień (albo otchłań poza czasem z widokiem na kosmiczne spaghetti), by sobie pomóc w kryzysowej sytuacji.

REKLAMA

W drugim sezonie „Lokiego” nie zabrakło też wyrazistych bohaterów drugoplanowych - zarówno powracających, jak i zupełnie nowych (Uroboros kupił mnie od pierwszej sceny!). Szkoda jedynie, że w początkowych dwóch odcinkach mieliśmy tak mało Sylvie, ale coś czuję, że ten żeński wariant Lokiego (w którym ten nasz się, a jakże, zakochał - bo czego innego by się spodziewać po takim seryjnym egoiście) jeszcze tutaj sporo namiesza. No nie mogę się doczekać!

Premiera pierwszego z nowych odcinków serialu „Loki” zaplanowana została przez Disney+ na 5 października, a kolejne epizody, których będzie łącznie sześć, udostępniane będą co tydzień aż do 9 listopada 2023 r.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA