Życie takiego prawdziwego gangstera, znanego z chociażby amerykańskich filmów, to bajka. Mieszka on sobie w wielkich willach, jeździ szybkimi autami, chodzi w najdroższych garniturach, pali najlepsze cygara, kręcą się obok niego ładne dziewczyny - czego chcieć więcej? Jednak nie każdy może mieć tak wspaniałe życie, bo żeby zostać gangsterem, trzeba mieć tzw. jaja, a, jak wiadomo, nie wszyscy je mają. Na całe szczęście, są gry komputerowe, które pozwalają wcielić się nam w rolę wyjątkowo nieprzyjemnych facetów, pokazując, jak ci niedobrzy mężczyźni sobie żyją. Właśnie takim tytułem jest MadeMan - gra panów ze studia Silverback Entertainment, znanych z… no, właśnie, nieznanych. Czy MadeMan spowoduje, że wspomniani wcześniej programiści będą milionerami, a sama gra wpisze się do klasyki gatunku?
Fabuła w MadeMan przedstawiona została w dość ciekawy sposób. Joey'a Viole, głównego bohatera gry, poznajemy w jego własnym aucie, na jednej z zatłoczonych ulic Nowego Jorku. To właśnie w tym samochodzie dane nam będzie poznać całą historię naszego młodego mafiosa. Joey, chcąc rozwiązać problemy w które wpadł, jeździ z miejsca na miejsce wraz ze swoim młodszym siostrzeńcem, w międzyczasie opowiadając, jak rozpoczynała się jego gangsterska kariera, jak zdobywał uznanie na Śląs… u szefa, w jaki sposób rodzina przejęła władze nad miastem, a także jak to się stało, że Joey ma teraz spore kłopoty. Nie ma co się oszukiwać - fabuła jakoś specjalnie oryginalna nie jest, właściwie dostajemy po raz kolejny tę samą historię, tyle że opowiedzianą w inny sposób. Jednakże właśnie sam pomysł pokazania losów bohatera zasługuje na pochwałę. Raz np. Joey wspomina swoją wizytę w Wietnamie, potem uczestniczymy w wydarzeniach sprzed kilku godzin, żeby potem znowu przenieść się do czasów, kiedy bohater zaczynał swoją mafijną przygodę. Z początku wydaje się to wszystko dość chaotyczne, ale po dłuższym czasie grania łączy się w sensowną całość. I to jest duża zaleta, bo grając mamy ochotę dowiedzieć się, co z naszym bohaterem dalej się działo. Aha, za fabułę odpowiedzialny jest Bill Bonanno, była głowa słynnej rodziny mafijnej, oraz znany pisarz David Fischer
Kiedy mówimy o grach gangsterskich, od razu kojarzy nam się seria Grand Theft Auto, a co za tym idzie, myślimy o ogromnej swobodzie rozgrywki jaką dzieło Rockstar Games nam oferowało. Pod tym względem MadeMan przypomina raczej Mafię. Nie mamy możliwości spokojnego spacerowania po mieście, wykonywania misji, kiedy nam się podoba i tym podobnych rzeczy. Zadania są z góry narzucone przez twórców, co oczywiście minusem żadnym nie jest. A czym się będziemy zajmować? Misje w MadeMan wyglądają bardzo podobnie - wkraczamy do danej lokacji, eliminujemy przeciwników, idziemy dalej, po czym znowu wybijamy kogo trzeba, i tak dopóki rozdział się nie skończy. Jak się pewnie domyślacie, z czasem taka rzeźnia może stać się nudna. Przecież od gry gangsterskiej nie oczekuje tylko możliwości wybicia setki wrogów, ale także jakichś ciekawszych zadań, które w klimat gangsterski by nas wprowadziły. Mam na myśli tutaj chociażby egzekucje, porwania czy też napady. W MadeMan ograniczamy się tylko do częstych strzelanin i nic poza tym. Oczywiście, nie przeszkadzałoby to, gdyby te wszystkie strzelaniny były efektowne i satysfakcjonujące, ale one po prostu z czasem nudzą. Szkoda, choć jeśli ktoś oczekuje od tej gry produkcji pozwalającej się wyżyć po ciężkim dniu, to na pewno się nie zawiedzie, ale… No lekki niedosyt pozostaje.
Żeby nie było - teoretycznie twórcy nie chcą, abyśmy działali jak Rambo, ale wymagają od nas także korzystania z osłon. W każdym pomieszczeniu znajdziemy rzecz, za którą możemy się schować i, wychylając się, atakować przeciwników. Jest to dość przydatna opcja, która jakąś tę rozgrywkę urozmaica. Oprócz tego do dyspozycji mamy tzw. "szał zabijania". Po zabiciu określonej liczby wrogów, możemy spowolnić czas, dzięki czemu staniemy się nieosiągalni dla kul przeciwnika. O ile korzystanie z osłon przydaje się, bo bez tego musielibyśmy co chwila zaczynać grę od ostatniego zapisu, to spowolnienie czasu już tak ważnym elementem rozgrywki nie jest. Ja rozumiem, gdyby jeszcze zdarzały się momenty, które wymagałyby użycia spowolnienia, ale nic takiego nie znajdziemy. Zresztą kto w latach 60, 70, 80 myślał o takich bajerach?
Zastrzeżenia można mieć także do lokacji, jakie twórcy wykorzystali w MadeMan. Niby mamy tutaj miejsca, które idealnie pasują do gry gangsterskiej, jednak są też takie, które absolutnie nie powinny się w niej znaleźć. Dobrze, misje w Wietnamie można jeszcze jakoś przeboleć, chociaż nijak mają się one do klimatu mafijnych porachunków, ale latania ze spluwą po jakiś bagnach, gdzie, oprócz zabijania zwykłych bandziorów, strzelamy także do krokodyli, już nie! Gdzie tu klimat? Chyba że według programistów krokodyle to nowa szajka, która może w przyszłości zechcieć przejąć wpływy na mieście i dlatego trzeba je wytępić. Moim zdaniem, to bzdura. Niektóre lokacje w połączeniu z nieustającym strzelaniem powodują, że MadeMan traci klimat i staję się zwykłą siekaniną w stylu Serious Sama.
Do wad należy też zaliczyć przeciwników, a konkretnie ich głupotę. Owszem, chowają się za zasłonami, ale często bywa tak, że np. zza słupa, za którym wróg jest schowany, wystaje połowa jego ciała, a ten nic sobie z tego nie robi. Łatwo jest ich także zajść od tyłu, a ci tego nie zauważają. Zdarzały się też sytuacje, kiedy przeciwnik po prostu stał jak wmurowany i czekał na kulkę między oczy.
Głupim pomysłem jest też sposób zapisywania stanów gry. Otóż nie możemy w dowolnym momencie zapisać gry, tylko trzeba czekać aż dotrzemy do punktu kontrolnego. Ale i to nie gwarantuje tego, że po wyłączeniu gry zaczniemy ją od tego momentu, w którym skończyliśmy. Kiedy znajdziemy checkpoint, musimy wejść do menu gry i zapisać grę, dopiero wtedy możemy spokojnie wyłączyć grę. Dopóki się nie przyzwyczaiłem, często zdarzały mi się sytuacje, kiedy, po dojściu do punktu kontrolnego, po prostu kończyłem rozgrywkę i wyłączałem grę, zapominając o zapisie w menu. Nie muszę chyba mówić, co się działo, kiedy włączałem grę ponownie i przechodziłem poziomy po raz kolejny… Pomijając fakt, że system punktów kontrolnych jest bez sensu, bo przecież często bywa tak, że musimy natychmiast skończyć grę, a rozpoczynanie kolejnego etapu kolejny raz denerwuje, to jeszcze dochodzi samodzielne zapisywanie gry… Ok, jeśli gra automatycznie by się zapisywała, jakoś te checkpointy dałoby się przeboleć, ale tak?
Grafika już w dniu premiery rozczarowywała, więc nie ma co się dziwić, że po dwóch latach od premiery (gra w Polsce wydana została niedawno) jest jeszcze gorzej. Nie ma sensu się nad grafiką rozpisywać, bo wygląda po prostu kiepsko. Audio również nie zachwyca. W trakcie gry przygrywają nam jakieś kawałki, jednak są one zdecydowanie za krótkie i po jakimś czasie nudzą.
Gra w Polsce wydana została dopiero ponad rok po światowej premierze, przez znaną i lubianą firmę City Interactive. W cenie dwudziestu złotych, oprócz samej gry, nie dostajemy nic. Niby za tą cenę nie powinniśmy oczekiwać cudów, ale cieniutkie pudełeczko i posiadająca sześć stron gazetka reklamująca "hity" od City Interactive nie prezentują się zbyt okazale. Gra została spolszczona kinowo, chociaż napisy ujrzymy tylko podczas przerywników filmowych. Kiedy w trakcie misji bohaterowie coś mówią, napisów nie widać. A trzeba przyznać, że mówią całkiem sporo.
Z recenzji wynika, że MadeMan jest produkcją wyjątkowo słabą, jednak aż tak źle nie jest. Ciekawie przedstawiona fabuła powoduje, że chcemy poznać wcześniejsze wydarzenia z życia bohatera, a to ciągłe strzelanie daje nam kilka godzin całkiem niezłej zabawy, dzięki której możemy się zrelaksować po ciężkim dniu. Jeśli jednak podejdziemy do MadeMan z nadzieją, że zagramy w dobrą gangsterską produkcję, która może konkurować z serią Grand Theft Auto czy Mafią, po prostu się rozczarujemy. Produkt panów z Silverback Entertainment to średnia strzelanina w ciekawych klimatach, ale niestety nic więcej.