Pociągam łyk zimnej coli, rzucam okiem na dziesięć Xboksów 360 stojących w jednym pomieszczeniu. Mimo niskiej temperatury na zewnątrz, w budynku grzejniki nie są włączone. Nie trzeba, 360 nas ogrzewają. Redakcja pisma 360 Gamer prezentuje się naprawdę niesamowicie - grupka ludzi pisząca teksty już dawno zmyła się do domów, teraz - trzy godziny po północy - siedzą tylko najwięksi maniacy i ja, dzierżący pada przy Mass Effect. Kogo obchodzą egzaminy, liczy się tylko kolejna partyjka w nowego erpega od BioWare.
Mass Effect pozwala pokierować losami komandora Sheparda - kobietą lub mężczyzną, zależnie od woli gracza. Na samym początku możemy utworzyć swoją postać lub wybrać jedną z domyślnych twarzy. Opcje edycji są prawie nieograniczone, nawet Simsy mają ich mniej. Zmienić możemy praktycznie wszystko, łącznie z układem blizn na facjacie. Tuż po cofnięciu zmian po stworzeniu mutanta, wybraniu w miarę normalnej twarzy wyruszamy na naszą pierwszą misję. Kolonia Eden Prime, proste śledztwo na temat inwazji przez rasę Geth. W międzyczasie możemy też wybrać historię i reputację bohatera. To coś nowego w grach fabularnych, nie każdy Shepard będzie tym samym typem człowieka i już od samego początku możemy być złym egoistą, tudzież przemiłym i pomocnym bohaterem wojny.
Wstęp jest zaskakująco długi, pierwsze kilka godzin spędzimy na odkrywaniu świata Mass Effect, naszych kompanów i fabuły. Dowiemy się także coś o naszym pierwszorzędnym zadaniu, schwytaniu obcego zwanego Sarenem, czyli dawnego pracownika międzygalaktycznych sił specjalnych, zwanych tutaj Spectres. Nasz wróg kombinuje zrobić coś wielkiego, zagrażającemu losowi całej galaktyki. Brzmi jak oklepana fabuła standardowej gry role play? Aby odkryć geniusz BioWare trzeba posiedzieć z ich arcydziełem trochę dłużej, wtedy poznamy dodatkowe wątki, a także zostaniemy zaskoczeni przez olbrzymi, gigantyczny zwrot akcji. Oczywiście nie zdradzę absolutnie nic z fabuły gry, ale mogę przyznać, że jest to największy atut ME, tak porządnej historii nie widziałem od dawna, nawet w książkach.
Wracając do gry, pierwsze co można pomyśleć po spotkaniu z grą - błędnie - iż jest ona action rpg. Walka w Mass Effect jest bardzo rozwinięta i dynamiczna, przypomina bardziej strzelaniny niż turową zabawę jaką poznaliśmy w Knights of the Old Republic. Co najważniejsze, przez całą grę nie damy rady wyspecjalizować bohatera we wszystkich typach broni, więc już na początku trzeba podjąć decyzję czym się zajmiemy - snajperkami, shotgunami, a może karabinami? Oczywiście to, że sami zostajemy snajperami nie ma wpływu na innych członków drużyny (maksymalnie poruszasz się z dwoma kompanami) i możesz rozwijać ich jako zabójców specjalizujących się w karabinach. Z drugiej strony, pozostaje opcja stworzenia trzech snajperów - grupa taka z pewnością zarządzi na długich dystansach, lecz gdy przyjdzie do walki w małych pomieszczeniach z pewnością gracz nie poradzi sobie dobrze. Walka jest nieco skomplikowana, zaś tutorial nie wyjaśnia wszystkich kwestii - początki mogą być więc trudne i zniechęcać do dalszej gry.
Gdy tylko bohater zauważy wroga, wyjmuje broń i ustawia się w odpowiedni sposób. Prawym triggerem strzelamy, lewym zaś uruchamiamy zoom - mały w przypadku shotguna i pozwalający zobaczyć najdalszych wrogów gdy mamy w łapskach snajperkę. Zmieniamy bronie i umiejętnościami lewymi bumperami, zaś w każdej chwili możemy spauzować grę przyciskiem kryjącym się pod lewą gałką. Wtedy gra chwilowo pauzuje się, zaś my możemy podjąć decyzje o zmianie broni, umiejętności Sheparda lub użyciu apteczki. Dodatkowo, gdy używamy talentów, możemy wycelować we wroga jeszcze, gdy gra jest spauzowana, co prawie zawsze kończy się mocnym atakiem.
Oczywiście gra nie polega tylko na walkach.. Nasz statek, Normandy, oferuje wielką mapę galaktyki z opisem każdej planety, zaś w ekwipunku mamy dodatkowo encyklopedię o rasach, broniach, planetach, galaktykach - absolutnie wszystkim. W grze zawarte jest naprawdę wiele ciał niebieskich, choć nie każde z nich są zamieszkane. Na mapie najważniejsze planety są oznaczone na niebiesko (te, na których mamy quest pierwszoplanowy), lecz w każdej chwili możemy odwiedzić wiele innych. Po wylądowaniu na planecie niezamieszkanej lub zdominowanej przez wrogów wsiadamy w Mako - pojazd z zamontowanym karabinem, pozwalający na przyjemne podróże i podziwianie krajobrazów.
Każda z planet jest prześliczna, moim zdaniem Mass Effect to najładniejsza z gier powstałych dotychczas na Xboxa 360. Brak tu rozmytych tekstur lub pikselozy, absolutnie wszystko stoi na wysokim poziomie. Do tego kosmos jest miejscem przepięknym, tak samo jak dziwaczne planety. Są tu całkowicie zielone krajobrazy, gdzie niebo i powierzchnia świecą niczym pluton, są też odpowiedniki Ziemi - oceany i piękne lasy. Nie zabrakło oczywiście planet-miast, jednych wielkich zakątków wszelkich ras. Szkoda tylko, że przez kilka sekund po loadingu w oczy kłują ładujące się tekstury.
Pisząc o Mass Effect wspomnieć trzeba też o dialogach - jednych z najlepszych od wielu lat wśród gier nie tylko rpg. Jak zapowiadali twórcy, można przerywać odbiorcy w trakcie rozmowy - zamiast standardowych linii z opcjami, mamy kółko. Nie wybieramy dokładnego tekstu, raczej charakter wypowiedzi. Im bliżej prawego górnego rogu, tym bardziej nasza odpowiedź zabrzmi milej. Jeśli chcemy spointować coś agresywniej, ruszamy dalej gałką zgodnie z ruchem zegara - im dalej, tym Shepard będzie chamski. Za to przeolbrzymi plus, pozwala to zżyć się ze światem gry.
Mass Effect miał być genialny - i jest po prostu świetny. Mogę go nazwać jednym z lepszych dzieł jakie kiedykolwiek widziałem; jest moim niekwestionowanym kandydatem do gry roku. Mimo iż spędziłem z grą zaledwie kilkanaście godzin, wiem, że dalsza część Mass Effect będzie równie świetna jak ta, którą już przeżyłem. I chcę więcej.
Wyglądam przez okno - słońce zaczyna wschodzić. Oczy pieką jak diabli, w redakcji siedzą zaledwie trzy osoby. Widzę jak jeden z redaktorów męczy Assassin's Creed, samemu wracam do gry. Jeszcze jeden quest...
Wstępna ocena: 10/10